5.15.When it's all over.

- Tu Raven Reyes. Żyję, guz zniknął. Za trochę ponad 6 godzin przybędzie Praimfaya - usłyszałam głos Raven.

- Praimfaya nie da ci rady, Reyes - powiedziałam, a dziewczyna siedząca na dole od razu odwróciła się, a na mój widok wstała ze schodów, na których siedziała.

- Co ty tu robisz? - zapytała.

- Przyszliśmy po ciebie. Lecimy w kosmos - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.

- My?

Machnęłam ręką na moich pozostałych towarzyszy, a oni pokazali się się zszokowanej Raven.

- Myślałaś, że zostawimy cię z tym samą? - odezwał się Bellamy.

***

Obserwowałam moich towarzyszy, którzy dyskutowali między sobą. Raven siedziała z boku i rozmawiała z Bellamym, po krótkiej chwili wstała z miejsca i spojrzała na ekran. Podniosłam głowę i uważniej obserwowałam jej poczynania.

- Praimfaya może pocałować mnie w tyłek. Lecimy w kosmos - powiedziała w końcu.

- I taką cię lubię, Reyes - uśmiechnęłam się, a ona mrugnęła do mnie.

- Co więc robimy? - zapytał Murphy.

Raven westchnęła i znowu spojrzała na ekran. Śmiercionośna fala miała dotrzeć tutaj za ponad 6 godzin.

- Domontuję części, które mam tutaj, a potem ustalimy resztę - powiedziała Raven.

Wszyscy pokiwali głowami i rozeszli się. W każdym było widać nerwowe oczekiwanie na to co nadejdzie. Zerknęłam na ekran. Praimfaya niebezpiecznie szybko zbliżała się do Polis. Miałam nadzieję, że wszyscy są tam bezpieczni. Zdawałam sobie sprawę, że mój dom, w którym spędziłam całe swoje życie za kilka godzin zostanie całkowicie unicestwiony. Westchnęłam i podeszłam do ekranu i kliknęłam w niego. Podczas mieszkania w Arkadii spędzałam dużo czasu z Raven, a ona nauczyła mnie wielu przydatnych rzeczy i obsługi niektórych elektronicznych przyrządów. Obraz na ekranie się zmienił i teraz widziałam dworek Mikaelsonów. Było tam pusto, a miejsce, które pamiętałam jako tętniące życiem i energią, zupełnie wymarło. Znowu zmieniłam obraz na Polis. Usiadłam na schodach i obserwowałam jak Raven uwija się koło rakiety i łączy różne kabelki i inne rzeczy ze sobą. Zdjęłam skafander do pasa. Zostałam w samej koszulce na ramiączkach, ale tak było mi wygodniej. Bellamy i Clarke rozmawiali o czymś na piętrze, a reszta gdzieś się rozeszła. Po około dwóch godzinach wszyscy pojawili się przy rakiecie.

- Radio padło - zakomunikował Bellamy, pewnie rozmawiał z Octavią.

Zazdrościłam mu, że chociaż miał się z kim pożegnać. Mój ojciec był razem z Mikaelsonami w ich dworze i nie miałam możliwości z nim porozmawiać.

***

Podeszła do mnie Clarke.

- Chciałabym ci podziękować - zwróciła się do mnie.

Uśmiechnęłam się słabo i położyłam jej dłoń na ramieniu.

- Nie masz za co - odpowiedziałam.

Rozglądnęła się jakby sprawdzając czy nikt nas nie słyszy, ale nikogo nie było w pobliżu.

- Mam, zawsze opiekujesz się nimi, kiedy ja zawodzę. Bellamy jest dla mnie ważny, opiekuj się nim tak jak do tej pory - uśmiechnęła się i przytuliła mnie.

- Będę - powiedziałam, a potem odsunęłyśmy się od siebie.

- Przepraszam, że zamknęłam bunkier. To skomplikowało wiele rzeczy.

- Robisz to, co najlepsze dla twoich ludzi - skwitowałam, a Clarke wyglądała jakby intensywnie nad czymś myślała.

Po chwili uśmiechnęła się i odeszła. To była jedna z dziwniejszych rozmów z Clarke Griffin. Nie wiem dlaczego, ale miałam poczucie jakby się ze mną żegnała.

***

Dostrzegłam na ekranie, że wielka czerwono-pomarańczowa fala ognia zbliża się do Polis.

- Ludzie - powiedziałam tylko, a wzrok wszystkich zwrócił się na ekran.

Fala pochłonęła Polis, a transmisja została przerwana. Zakryłam usta ręką. Byłam wstrząśnięta. Nigdy nie sądziłam, że zostawię postawiona w obliczu końca świata. Wszyscy byli poruszeni jak ja. Bellamy odwrócił wzrok i przetarł twarz dłonią.

- Z Polis na wyspę jest 338 kilometrów. Według tego co było naszym ostatnim dronem, fala przyśpiesza. Jeśli nie wylecimy co najmniej 20 minut przed jej przyjściem ładunek elektromagnetyczny w piroklastycznej chmurze wyłączy awionikę rakiety, czyli nie polecimy.- powiedziała Raven i wciąż wpatrywała się w ekran, a ja zerknęłam na nią z ukosa - To daje nam półtorej godziny na sześciogodzinną kontrolę przed wylotem, odzyskanie generatora tlenu z latarni, zmianę kokpitu dla dwóch osób w taki, który pomieści osiem. Musimy mieć tyle jedzenia, aby nie głodować w kosmosie kiedy będziemy czekać, aż wodorosty urosną.

- Mówiłaś, że będzie ciężko - powiedział Murphy.

- To nie jest najtrudniejsza część. - mruknęła Reyes, a ja wzięłam głęboki wdech. Zapowiadało się bardzo ciężkie kilka godzin - Becca zaprojektowała rakietę tak, aby łączyła się z Gwiazdą Polarną, a nie Arką. Co oznacza, że muszę pilotować do hangaru na pierścieniu.

- Co w tym tak trudnego? - zapytała Harper, dziewczyna była przeraźliwie blada.

- To także nie jest najtrudniejsza część.

- To co nią jest, Raven? - Clarke była bardzo zdenerwowana i najwyraźniej przerażona tym co miało nadejść.

Ja też trzęsłam się w środku ze strachu, ale starałam się tego nie pokazywać. Złapałam Bellamy'ego za rękę, a on ją ścisnął. I sama nie wiem czy chciałam dodać otuchy sobie czy jemu.

- Zakładając, że odpalimy rakietę o czasie, skrubery CO2 zaprojektowane na dwie osoby nie wystarczą dla ośmiu.

- Użyjemy uzupełniającego tlenu - zaproponowała Griffin.

- Nasze zbiorniki mogą pomieścić tylko godzinę tlenu - mruknął Monty, a spojrzenia skierowały się na niego.

- Słusznie. Będziemy mieli tylko godzinę, żeby dostać się na orbitę, wylądować w hangarze i włączyć urządzenia do podtrzymywania życia i wykorzystać generator tlenu, aby zaopatrywać tę puszkę.

- Nie potrafisz namawiać do niczego. Wiesz o tym, prawda? - mruknął Murphy do Raven.

- Ktoś jeszcze potrzebuje argumentów? - zapytał Bellamy, a wszyscy umilkli i kręcili przecząco głowami - Dobrze, wiemy, na ile sposobów możemy dzisiaj zginąć to może powiesz nam co mamy zrobić, aby przeżyć?

Reyes pokiwała głową i zaczęła wstukiwać coś w klawiaturę. Na ekranie pojawił się licznik. 1:29:59. Tylko tyle nam zostało.

***

Usłyszałam krzyk Raven dobiegający z kokpitu rakiety. Zanim zdążyłam tam dotrzeć byli tam już Bellamy i Clarke.

- Nigdzie nie lecimy! - wrzasnęła Raven i wyszła z rakiety.

Przystanęłam na schodach i wpatrywałam się w szoku w moich towarzyszy. Raven zaczęła coś sprawdzać, a cała reszta stanęła przy niej. Dołączyłam do nich.

- Co się dzieje? - zapytałam.

- Raven, wyjaśnij nam to - powiedział Bellamy.

- W pierścieniu nie ma prądu. Myślałam, że to nie było problemem, bo mogłam zrobić to z oddali.

- Z systemu rakiety - mruknęłam.

- Nie uda mi się tego zrobić - jęknęła Reyes.

- Więc włączymy prąd z wewnątrz - stwierdził Blake.

- Nie dostaniemy się do wewnątrz. Bez prądu nie otworzymy hangaru - powiedziała Raven, a jej głos brzmiał rozpaczliwie.

- Musi być jakieś wyjście. Raven, pomyśl - odpowiedziałam, chciałam dać jej wsparcie, którego teraz tak bardzo potrzebowała. Nie mogłam inaczej jej pomóc. Byłam Ziemianką, która nie miała zielonego pojęcia o technologii, a jedyne co związanego z nią miałam w rękach to Duch, który okazał się być chipem.

Reyes spojrzała na mnie. Była pozbawiona swojej determinacji, która zawsze jej towarzyszyła.

- Rozwiązywałaś już takie problemy.

- Nie w 53 minuty. To koniec, Nadia. - usiadła na schodkach - Sama nie jestem wystarczająco mądra.

Usiadłam obok niej i chwyciłam ją za rękę.

- Pamiętasz jak Bellamy był w Mount Weather? Siedziałyśmy wtedy razem nad „tym złomem" jak to wtedy nazwałaś. Próbowałyśmy razem odpalić to radio. Udało nam się. Nie jesteś w tym sama, Reyes. Ja i oni też w tym są, razem z tobą.

Dosiadł się do nas Bellamy. Dziewczyna pokręciła głową.

- Raven, możesz to zrobić. Tak, możesz. Ile razy uratowałaś nam wszystkim tyłki? Choćby właśnie wtedy w Mount Weather.

- Zbyt wiele.

- Masz cholerną rację - zgodził się Blake.

- Nie potrzebujemy Becci ani nikogo innego na Arce. Potrzebujemy ciebie - powiedziałam.

Spojrzała na Blake'a, a potem na mnie. Wstała, a my za nią.

- Becca była na Arce. System, który stworzyła był na Arce. Byłam tak blisko wyłączenia go, ale on uciekł, przenosząc się na pierścień.

- Używając kapsuły w świątyni - odezwała się Emori.

- Tak! Jeżeli ona dała radę to my też!

- Raven, nie możemy teraz wrócić do Polis, a wszystkie radia padły - zakomunikowała Clarke.

- Mamy coś lepszego niż radia. Mamy wieżę satelitarną. Wy dwie - wskazała na Emori i Harper - wracać do kokpitu. Skończcie te zabezpieczenia. Wasza trójka, ubierać się. Idziecie ze mną. Komputer, wznów sekwencję startową.

- Wznowienie sekwencji startowej.

***

Wyszliśmy na zewnątrz. Od razu zobaczyłam gigantyczną wieżę satelitarną. Całe niebo było szarozielone, a ziemię pokrywał śnieg lub coś podobnego.

- Wieża jest półtora kilometra stąd. - Raven wskazała na wieżę - Musimy tylko dołączyć to do skrzynki przyłączowej do podstawy wieży.

Podała Clarke jakieś urządzenie z plecaka.

- Sat-Star-One to nazwa anteny - zakomunikowała.

- Sat-Star-One - powtórzyła Clarke.

- Dokładnie tak. Wszystko jest gotowe. - potwierdziła Raven, a Clarke podała jej urządzenie. Schowała je do plecaka - Kiedy tablet się połączy, antena dostroi się do Arki. Grafika zaświeci się na zielono. Tak dowiecie się, że została namierzona. Kiedy pokaże się opcja „wysłać", macie nacisnąć ten przycisk, a sygnał zasilania włączy światła. Będziecie wiedzieli, że zadanie wykonane. Jakieś pytania?

Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam cały przekaz.

- Tak, dlaczego się uśmiechasz? - zapytała Clarke.

- Bo bez działającej komunikacji, nawet z prądem, nadal nie będziemy mogli otworzyć hangaru z wewnątrz.

- Jakim cudem to dobra informacja? - zapytał zdziwiony Blake.

- Bo będzie mogła odbyć spacer w Kosmosie, znowu - posłałam Raven uśmiech, a ona na wspomnienie sprzed kilku lat uśmiechnęła się, chociaż i jej i mi brakowało Finna.

Wtedy z lasu wyszedł Murphy. Niósł w rękach generator, ale nigdzie nie było Monty'ego. Podbiegliśmy do niego, a on upadł z generatorem na śnieg.

- Murphy, gdzie jest Monty? - zapytał Bellamy.

- Musiał zdjąć rękawice i zemdlał. Jeśli teraz po niego pójdziemy to zdążymy wrócić. Potem będziecie się mną zachwycali. Teraz musimy iść.

- To robota dla jednej osoby. - powiedziała Raven - Clarke sobie poradzi.

- Pójdę z nią. - zaoferowałam się - Zawsze lepiej jest iść w dwójkę.

- Nie! - zaprotestował Bellamy.

- Bellamy - spojrzałam na niego, a jego oczy były pełne bólu - wrócimy. Obiecuję ci to.

Milczał przez moment i wpatrywał się we mnie.

- Harper pomoże mi z generatorem. Idź.

- Nadia - zatrzymał mnie jeszcze - Kocham cię.

- Ja też cię kocham. Uważaj na siebie - odpowiedziałam, a on odbiegł razem z Murphym do lasu.

Raven podała Clarke plecak.

- Plecak Monty'ego. Wszystko macie w środku. - powiedziała - Dobre 10 minut zajmie wam powrót z wieży do kokpitu. Musicie opuścić wieżę 10 minut przed czasem albo tu zostaniecie.

Zerknęłam na zegarek, który miałam przy kombinezonie. 25 minut 10 sekund. Świetnie.

- 10 minut. - Clarke spojrzała na mnie - Damy radę.

- Jakieś ostatnie rady? - zapytałam.

- Jedna. Biegnijcie szybko - kiwnęłyśmy głowami i od razu rzuciłyśmy się do biegu w stronę wieży.

***

Byłyśmy już pod wieżą. Clarke zatrzymała się i zaczęła grzebać w plecaku.

- Jak stoimy z czasem? - zapytała.

Spojrzałam na zegarek.

- 11 minut i 40 sekund - odpowiedziałam.

Otworzyłam skrzynkę, która była przy wieży, a Clarke wyciągnęła tablet z plecaka. Przyjrzałam się wszystkim przyciskom i znalazłam napis „Sat-Star-One". Zaczęłyśmy podłączać wszystko do wieży, a czas uciekał. Pojawił się komunikat „Antena niedostrojona".

- Nie - jęknęła Clarke.

- Co zrobiłyśmy nie tak? - zapytałam, a ona tylko pokręciła głową.

Walnęła ze złością w skrzynkę. Byłam przerażona, a mój brzuch skręcał się z nerwów. Pierwszy raz tak piekielnie się bałam o pozostałą 6 moich towarzyszy. Nie mogłam pozwolić żeby coś się im stało. Clarke wyciągnęła krótkofalówkę z plecaka.

- Raven, powiedz, że nas słyszysz. Coś poszło nie tak. Zrobiłyśmy co kazałaś, ale...

- Zobacz - wskazałam na instrukcję na wewnętrznej stronie drzwiczek od skrzynki.

- „Obsługa ręczna" czy to są jakieś żarty? - jęknęła Griffin, a ja zerknęłam na zegarek.

- 10 minut, Clarke - powiedziałam, a to oznaczało, że powinnyśmy już wracać.

- Nadia, biegnij - odpowiedziała Clarke.

- Co? Nie zostawię cię tutaj! - powiedziałam.

- Zostawisz. Przepraszam, że zamknęłam bunkier. Przepraszam, że nie zabrałam cię do niego. Przepraszam, że zabiłam Finna, Lexę i tyle niewinnych osób. Nie czekajcie na mnie! - zgarnęła wszystkie rzeczy do plecaka.

- Clarke... - nie mogłam wydusić z siebie słowa.

- Biegnij! - krzyknęła i zaczęła wspinać się po drabince.

- May we meet again! - wrzasnęłam i rzuciłam się do biegu.

Słyszałam jak ona mówi to samo.

***

Została mi minuta. Byłam już w środku. Biegłam potykając się o własne nogi.

- Bellamy! - wrzasnęłam, chociaż jeszcze go nie widziałam.

- Nadia! - usłyszałam jego głos.

Wtedy go zobaczyłam. Stał na dole. Zaczęłam zbiegać po schodach, a on już był przy mnie. Złapał mnie w ramiona. Nie mieliśmy czasu.

- Gdzie jest Clarke? - zapytał.

- Została, mówiła żeby na nią nie czekać. Przepraszała mnie za Finna, Lexę i... - płakałam, a Bellamy uspokoił mnie.

Był w szoku tak wielkim jak ja. Chciał, żeby Clarke zdążyła, bo mimo tego wszystkiego co zrobiła to była mu bliska. I mnie też.

- Promieniowanie już wpływa na awionikę. - powiedziała Raven, a my już szliśmy do rakiety - Teraz albo nigdy.

Wsiedliśmy do rakiety, a Bellamy do ostatniej sekundy patrzył czy Clarke nie biegnie, a potem zamknął wejście.

- Gdzie jest Clarke? - mruknął Monty.

- Nie ma jej? - zapytała drżącym głosem Harper.

- Damy jej minutę? - zapytała Emori.

Usiadłam na swoim miejscu i zapięłam pasy. Bellamy usiadł obok mnie i zrobił to samo.

- Nie mamy czasu - powiedział.

- Clarke chciała żebyśmy to zrobili. - odezwałam się - Powiedziała żebyśmy na nią nie czekali. Poświęciła się dla mnie i dla was. Zginiemy, jeżeli zaczekamy.

- To skąd dowiemy się, że przywróciła zasilanie? - zapytał John.

- Dowiemy się, kiedy tam dotrzemy. Otwieranie wylotu. - powiedziała Raven - Jesteście tego pewni?

- To nasz jedyny wybór - powiedział Bellamy.

- Inicjowanie odliczania.

Start za: 10...9...8...7...

Złapałam Bellamy'ego za rękę, a z moich oczu popłynęło więcej łez. Ścisnęłam ją.

6...5...4...3...2...1...

Wystartowaliśmy.

- In peac, mebi yu bants disha shor. In hodnes, mebi yu fid the nekst. Klir gouthru ona your trawels. Taim our final jurnei kom the graun. Mebi oso na hit choda op nodotaim (In peace, may you leave this shore. In love, may you find the next. Safe passage on your travels. Until our final journey to the ground. May we meet again). - zaczęłam mówić po cichu, a Bellamy mocniej ścisnął moją dłoń.

Strasznie trzęsło i panował niewyobrażalny hałas.

- Prawie jesteśmy. - głos Raven przebił się przez hałas silników - Oddzielenie silników nośnych za: 3,2,1.

Trzepnęło nami. Jęknęłam.

Oddzielanie zakończone.

- Panie i panowie, witajcie w nieważkości.

Byliśmy w Kosmosie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ja, Ziemianka byłam w Kosmosie. Nie ruszałam się z miejsca, bo nasze zapasy tlenu były ograniczone. Spojrzałam na moich współtowarzyszy. Harper, Monty, Murphy oraz Emori siedzieli spokojnie, ale widać, że wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Nie wiedzieliśmy czy uda nam się tutaj przeżyć.

- Komputer, włącz system nawigacyjny. Wcześniej ustalona nawigacja. Doprowadź mnie do tych cholernych drzwi, a ja zrobię resztę.

Włączona wcześniej ustalona nawigacja.

- Właśnie powinniśmy ujrzeć pierścień - mruknęła Raven. Tylko ona i komputer się odzywali.

- Pierścień się nie świeci - zauważył Monty.

Tak było. Gigantyczny metalowy pierścień w kosmosie się nie świecił. Nie docierało do mnie, że znajdowałam się tam gdzie się znajdowałam. Zawsze marzyłam o tym żeby się tu znaleźć, ale nigdy nawet nie śniłam o tym, że to się sprawdzi.

- Nie zrobiła tego - mruknął Murphy.

- Zrobi, wiem to. - powiedział Blake - Gotowa na spacer w Kosmosie po raz drugi, Raven?

- Wiesz, że tak. Ale jeśli Clarke nie przywróci zasilania... Szykuję się.

Raven rozpięła pasy i zaczęła unosić się w powietrzu. To było niesamowite. Ja i Emori zaczęłyśmy wpatrywać się w nią z otwartymi ustami. Otworzyła przejście w podłodze i z małą pomocą Bellamy'ego weszła do środka. Puste siedzenie, które znajdowało się obok nas, kuło w oczy.

- Jest bohaterką - szepnęłam.

Ani na moment nie puściłam ręki Bellamy'ego. Jego bliskość dawała mi spokój, którego w tym momencie potrzebowałam najbardziej. Bellamy rozpiął pas i uważnie obserwował działania Raven przez okienko. Nadal trzymałam go za rękę, dając stabilizację.

- 15%, zostało na 10 minut - odezwał się Murphy.

- 17% - powiedziała Emori.

- To dobrze. Przynajmniej nie muszę oglądać twojej śmierci - John optymistyczny jak zawsze.

- Zostawiłem ją. Zostawiłem ją, a i tak wszyscy zginiemy.

- Ja ją zostawiłam, Bellamy. Może gdybym została minutę dłużej to bylibyśmy tu w ósemkę - powiedziałam.

- Bellamy, spójrz - powiedział Monty i kiwnął na okienko.

Nie widziałam co się dzieje, ale zgadywałam, że Clarke się udało. Zrobiła to. Raven nie czekając na nic wzięła się do roboty i otworzyła hangar.

***

Weszliśmy do środka. John i Emori prowadzili Raven, a my szliśmy za nimi. Zerknęłam na mój poziom tlenu. 8%. Kończył się czas.

- Nie ma to jak w domu, co? - odezwał się Murphy, że też humor trzymał się go nawet w obliczu śmierci.

- Panel dostępu jest na końcu korytarza - pokierowała Raven.

- Poziom tlenu: krytyczny.

- Skończył jej się tlen, co robimy? - zapytał John.

- Podzielimy się - powiedziała Emori.

- Połóżcie ją blisko ujść. Tam najpierw pojawi się powietrze - nakazał Monty.

- Monty, wiesz gdzie to zamontować? - odezwał się Bellamy, który niósł generator.

- Będę musiał ci to wytłumaczyć - mruknął.

Poziom tlenu: krytyczny.

Poszłam razem z nimi, a Emori i Murphy dawali Raven tlenu. Harper i ja świeciłyśmy latarkami, a Bellamy rozkręcał panel.

- Bellamy, pośpiesz się. Harper kończy się tlen - jęknął Monty.

- Nadia? - zapytał, bo chciał sprawdzić jak się czuję.

- W porządku - skłamałam, bo powoli zaczynało brakować mi tlenu. 5%. Nie chciałam denerwować Bellamy'ego.

- Wyciągnijcie przewody.

Harper usiadła przy ścianie. Zaczynała blednąć. Uwijałam się z Blakem najszybciej jak tylko mogłam.

- Harper - powiedział Monty i przysiadł obok niej. Ściągnął jej kask i podał mi jego zapas tlenu.

Podałam jej, a ona zrobiła dwa głębokie wdechy. Bellamy podłączał wszystkie kable do generatora. Mój poziom tlenu wynosił 3%. Zaczęłam brać płytsze wdechy, a moje płuca zaczynały palić z braku wystarczającej ilości powietrza.

- Monty, co dalej? - jęknął Bellamy i zerknął na mnie.

Ostatnimi resztkami sił, podeszłam do niego na czworakach i próbowałam pomóc. Zdjęłam swój kask i wzięłam trochę zapasowego tlenu.

- Musimy przekierować prąd z Arki do przewodów generatora.

- Jak? - jęknęłam, a czerwona diodka na moim skafandrze się zapaliła.

Poziom tlenu: krytyczny.

- Szukajcie czerwono-białego przewodu.

- Nadia...

- No dalej - jęknęłam i zaczęłam przeglądać kable.

- Dobra, mam - powiedział Blake.

Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki, ale walczyłam z nimi. Bellamy zaczął je podłączać. Mój zapasowy tlen właśnie się skończył.

- Monty, nie! Połączone, co mam robić?

Chłopak już powoli odlatywał, tak samo jak Harper. Nie wiedziałam co się dzieje, z Raven, Emori i Johnem, bo ich nie widziałam.

Oparłam się o ścianę, bo mroczki zaczynały się nasilać, a panika ogarnęła moje ciało. Nie chciałam znowu umierać.

- Bellamy - płytki wdech - nie mogę - przerwa - oddychać - przerwa i kolejny płytki wdech.

Bellamy podał mi trochę swojego tlenu. Wzięłam dwa wdechy z wdzięcznością, a resztę podałam Monty'emu. Chłopak rozbudził się delikatnie.

- Bezpiecznik. Przełącz go - odezwał się.

Bellamy nie zdążył przełączyć bezpiecznika, bo upadł obok mnie z braku tlenu. Wzięłam głęboki oddech, ostatni na jaki było mnie stać. Podniosłam się na kolana i zabrałam Blake'owi latarkę z rąk. Ciemność powoli zaczynała mnie pochłaniać, ale ja się nie dawałam.

Co mówimy bogowi śmierci?

Nie dzisiaj.

Ostatkiem sił i tlenu przełączyłam bezpiecznik i upadłam tuż obok Bellamy'ego. Miałam głowę na jego ramieniu. A potem przyszła całkowita ciemność.

Nie trwałam tak długo, bo mimo, że opadłam w ciemność wszystkie moje zmysły pracowały i odbierałam bodźce. Poczułam przyjemny chłód, a obraz w mojej głowie zaczął się rozjaśniać. Umarłam? Nie dzisiaj. Otworzyłam oczy i zaczerpnęłam głęboko powietrza. Udało nam się. Ściągnęłam Bellamy'emu hełm żeby mógł oddychać. Blake leżał oparty na mnie tuż przy wentylatorze. Wszyscy zaczęli się budzić i czołgać pod najbliższe wentylatory.

- Nie dzisiaj - mruknęłam i oparłam się o ścianę za mną.

Ścisnęłam ramię Bellamy'ego, a on podniósł się i dał mi całusa w czoło. Udało nam się.

***

Stanęliśmy przy oknie, z którego doskonale było widać Ziemię. Cała pokryta była czerwono-pomarańczowym czymś na kształt gazu, a gdzie nie gdzie widać było błyski prawdopodobnie piorunów.

Bellamy podniósł butelkę po czymś co nazywało się „Tha Baton". Chyba był to jakiś alkohol. Zmarszczył brwi i spojrzał na Ziemię. Wciąż się obwiniał za Clarke. Podeszła do nas Raven.

- Ocaliła nas. - wszyscy mieliśmy łzy w oczach - Myślicie, że damy radę bez niej?

- Jeżeli nie, to zginęła na marne, a na to nie pozwolę - odezwał się Blake.

- Będę musiała was leczyć samotnie - mruknęłam.

- Pomożecie mi? - zapytał.

- Gdzie ty tam i ja - odpowiedziałam, byłam hedą, radziłam sobie z gorszymi rzeczami. Poradzę sobie i z życiem w Kosmosie.

Raven spojrzała na nas.

- Zawsze - powiedziała.

Bellamy przyciągnął mnie do siebie i objął czule ramieniem. Raven uśmiechnęła się smutno. Złapałam ją za rękę i ścisnęłam. Uratowała nas jak Clarke. Miała w tym duży udział.

Czekało nas 5 lat albo i dłużej życia w Kosmosie. Otwieraliśmy nowy rozdział w naszym życiu.

Epilog

„Czekało nas 5 lat albo i dłużej życia w Kosmosie. Otwieraliśmy nowy rozdział w naszym życiu."

- Nadia, gdzie jesteś? - słyszę głos Bellamy'ego i uśmiecham się. Podnoszę głowę znad pamiętnika. Jeszcze mnie nie znalazł.

- Tutaj jestem! - mówię dość głośno.

Po chwili w korytarzu pojawia się mężczyzna. Nic się nie zmienił z wyjątkiem tego, że był starszy o 6 lat. Uśmiecham się na jego widok, a on podchodzi i całuje mnie.

- Mówiłam żebyś się ogolił, Blake - mówię i przejeżdżam dłonią po jego szorstkim policzku.

- Nie podobam ci się w takim zaroście, pani Blake? - pyta.

- Podobasz mi się we wszystkim, Bellamy, ale zdecydowanie wolę cię bez brody - śmiejemy się, a on całuje mnie w czubek głowy.

- Obiecuję, że się ogolę. - patrzy na gruby zeszyt, wielkości standardowej książki - Skończyłaś już?

„Czekało nas 5 lat albo i dłużej życia w Kosmosie. Otwieraliśmy nowy rozdział w naszym życiu." - czytam zdanie, którym zakończyłam pisanie pamiętnika z naszych wspólnych przeżyć.

- Zamierzasz pisać dalej? - pyta, a ja kręcę głową.

- Myślę, że to dobry moment na zakończenie, ale kto wie. Raven zamierza zrobić z nami wielki powrót na Ziemię...

- Mamo! - słyszymy głośny krzyk, a w korytarzu pojawia się pięciolatka z długimi ciemnobrązowymi włosami. Kucam, a ona do mnie podbiega. Biorę ją na ręce i patrzę w ciemne oczka.

- Co się stało, myszko? - pytam.

- No, bo Finn znowu ciągnie mnie za włosy! - mówi oburzona, patrzę na Bellamy'ego, a on tylko się uśmiecha.

- Alexandrio Clarke Blake, co mówiliśmy ci z tatą o twoim młodszym bracie? - pytam, a dziewczynka marszczy brwi.

- Mój brat, moja odpowiedzialność - mówi, a ja uśmiecham się, mimo, że cały czas próbuję być poważna.

Słyszymy tuptanie i w korytarzu staje dwulatek, a za nim pojawia się Emori, która zajmuje się nim i jego siostrą. Dziewczyna opiera się o framugę drzwi i śmieje jak my. Czarne loczki chłopczyka podskakują przy każdym niepewnie zrobionym kroczku w naszym kierunku. Staje przed nami, a Bellamy bierze go na ręce.

- Finnegannie Dereku Blake, dlaczego ciągniesz siostrę za włosy? - pyta rozbawiony sytuacją Bellamy.

- Le-le - próbuje coś wymówić - Leksia - mówi chłopczyk i macha wesoło rączkami.

- Twój brat jest jeszcze mały i nie rozumie wszystkiego tak jak ty, dlatego zawsze musisz się nim opiekować - mówię i stawiam dziewczynkę na ziemi.

- W porządku. - odpowiada i wyciąga rękę w stronę chłopczyka. Bellamy stawia go na ziemi, a Lexa od razu chwyta go za rękę - Chodź Finn, idziemy się bawić.

Prowadzi go do wyjścia, a Emori macha nam tylko ręką i odchodzi za dziećmi.

- Octavia się ucieszy na wieść, że została ciocią.

- A twój ojciec na wieść, że został dziadkiem... i teściem. - mówi Bellamy i obejmuje mnie - Wolę cię w krótkich włosach - mruczy mi do ucha, a ja się śmieję.

Jakiś czas temu ścięłam włosy. Wyglądałam w nich świeżo, ale też odpowiedzialnej, bo jako 32latka musiałam prezentować się jako osoba dojrzała. Chociaż wiele zostało mi z tej 21 latki, którą byłam 11 lat temu. Beztroską, pilnującą nastoletnich przestępców dziewczyną, która już wtedy nieświadomie zakochała się bez pamięci w aroganckim przystojniaku ze śmiesznie ulizanymi włosami. Bellamy jako 35letni mężczyzna prezentuje się bardzo dobrze i z każdym dniem zakochuję się w nim jeszcze mocniej od 11 lat codziennie. Chociaż miewałam dni zwątpienia, kiedy on był z Giną lub zabił moich ludzi. Jednak gdzieś głęboko w sercu nawet wtedy kochałam go całą sobą.

A teraz stoimy razem przed oknem na Kosmos. Z widokiem na Ziemię. Ziemię, którą 6 lat i 7 dni temu opuściliśmy. Zostawiając na niej wszystko co dla nas cenne. Teraz mamy tam wrócić i stanąć twarzą w twarz z tymi, których opuściliśmy. Sięgam ręką do kieszeni i wyciągam z niej małe pudełeczko. Otwieram je i spoglądam na coś czego od 6 lat nie miałam na sobie. W pudełeczku leży moje bindi, które dostałam jakieś siedem, osiem lat temu przy Ceremonii. Wyciągam je z pudełeczka i przymocowuje do czoła.

- Czas wracać na Ziemię - mówię i prostuję się delikatnie.

- Gdzie ty tam i ja, moja heda - Bellamy używa dokładnie tych samych słów co ja po przybyciu tutaj.

KONIEC

Nie mam zielonego pojęcia co mogłabym teraz powiedzieć. Doszliśmy do końca po wielu wzlotach i upadkach. Z tego miejsca chciałabym podziękować każdemu kto był ze mną od samego początku do teraz. Zaczęłam pisać to opowiadanie w wakacje 2016 roku zaraz po obejrzeniu 3 sezonu The 100. Nie sądziłam, że w ogóle zostanie ono opublikowane, a szczególnie, że osiągnie ono tak gigantyczny wynik ponad 40 000 wyświetleń. Dziękuję za każde z osobna i za każdą gwiazdkę i każdy komentarz. Jestem za to wszystko niezmiernie wdzięczna. Chciałabym podziękować w szczególności SomeGirlNamedMary która znosiła moje humory, braki weny i w pewien sposób redagowanie tych wypocin, podczas mojego procesu tworzenia tego pierwszego poważnego i uważam, że jak na (prawie) 18-latkę dobrego dzieł(ck)a. Jeżeli będziecie chcieli jeszcze kiedyś zaznać mojej wesołej twórczości to zapraszam na mój profil.
A teraz taka mała prośba w Twoim kierunku. Jeżeli dotarłeś aż tutaj to bardzo proszę zostaw komentarz czy finał i całe opowiadanie Ci się podobało. Czy przeczytałbyś je jeszcze raz? Co byś zmienił? Ogólnie jakie masz odczucia względem tego co stworzyłam. Jeżeli dałeś gwiazdkę to zostaw też komentarz. Mi jako w jakimś stopniu autorowi i pisarzowi daje to ogromną podpowiedź i pomaga się rozwijać. Z góry bardzo dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top