5.11.To mój obowiązek.
- Co wyście sobie do cholery myśleli? - wrzasnęłam i miałam wrażenie, że zatrzęsła się cała wieża - Nie ma mnie kilka dni, a wy już sprawujecie sobie swoje własne rządy? O taki chaos walczycie od ponad 100 lat? Nadchodzi Praimfaya, a my mamy tylko jedno schronienie. W którym nie zmieścimy się wszyscy. Dlatego obliguje was, ambasadorów, do wybrania 100 osób z każdego klanu, którzy za 6 lat kiedy minie pożoga będą na nowo budować naszą społeczność, rodziny, a przede wszystkim ziemię.
- Mam lepszy pomysł - odezwała się Echo i wstała.
Przejechałam po niej wzrokiem od góry do dołu. Nie podobał mi się ton jej głosu i czułam, że jej propozycja wszystko pogorszy. Wiedziałam jednak, że powinnam jej wysłuchać. Kiwnęłam głową i machnęłam ręką.
- Słuchamy - powiedziałam.
Echo uśmiechnęła się pod nosem i wyszła na sam środek sali.
- Skoro wszyscy chcą przejąć bunkier... zorganizujmy konklawe. - spojrzała mi w oczy wyzywająco - Każdy klan wystawi jednego przedstawiciela, ten który wygra dostaje cały bunkier dla swojego klanu. Co wy na to?
Rozejrzałam się po twarzach ambasadorów. Niektóre wyrażały zaciekawienie inne strach, jeszcze inne nie mówiły nic. Wiedziałam, że ambasadorowi trzynastego klanu to się nie podoba, ale nic nie mogłam zrobić. Wstałam, a na sali zapadła cisza, Echo wróciła na swoje miejsce i spokojnie obserwowała co się wydarzy.
- Głosujmy. - powiedziałam spokojnie. Nie chciałam ich przekonywać, że to co robią jest złe. Oczywiście, że chciałam żeby jak najwięcej ludzi przetrwało Praimfayę, ale wiedziałam, że nie uda się to wszystkim. Pozostawiając ambasadorom wolny wybór, dałam im decyzję, z którą ja zmagałam się już wiele razy. Poświęcić jedno życie w zamian za tysiące innych czy poszukać lepszego wyjścia, gdzie nikt nie zginie - Kto jest za przeprowadzeniem Konklawe i wyłonieniem zwycięzcy, który wraz ze swoim klanem przejmie bunkier tylko dla siebie?
Do góry uniosły się ręce. Azgeda, Sankru, Ouskejonkru, Trishanakru, Ingranronakru, Boudalankru i Louwoda Klironkru. Siedem klanów. Prosta matematyka wskazywała, że właśnie zostaliśmy przegłosowani.
- Kto jest za poszukaniem innego wyjścia? - zapytałam, ale doskonale wiedziałam, że to i tak nie ma już znaczenia. Ludzie zadecydowali.
Do góry ręce podnieśli ambasadorzy Skaikru, Trikru, Yujleda, Delfikru i Podakru. Znaczna mniejszość. Marcus spojrzał na mnie przenikliwymi oczami, wiedział co się stanie. Odwróciłam wzrok, bo czułam jakbym zawodziła przyjaciela.
- Konklawe odbędzie się jutro. Wybrani zawodnicy mają rano stawić się do mnie i do Gai. Zebranie uważam za zakończone - skwitowałam i usiadłam na swoim tronie.
Kiedy wszyscy wyszli miałam ochotę krzyczeć. To nie tak powinno się skończyć. Cholerna Echo, powinnam zabić ją kiedy miałam okazję. Wstałam i zaczęłam przechodzić się po pomieszczeniu. Byłam pełna frustracji i złości. Na innych i samą siebie.
- Powinna zgnić w Mount Weather - warknęłam sama do siebie i w złości przewróciłam krzesło ambasadora Trishanakru.
- Nadia - usłyszałam głos za sobą.
- Sebastian? - obróciłam się i zobaczyłam mojego przyjaciela, który smutno się uśmiechał. - Powiedz mi, że nie zamierzasz tego zrobić.
- Będę reprezentować Delfikru czy tego chcesz czy nie, Nadia. To mój obowiązek.
- Możesz zginąć - powiedziałam. Byłam tak mentalnie zniszczona, że chciało mi się płakać.
- Wiem, jestem na to gotowy... - przerwał na moment, a potem powiedział coś przez co czułam się jakby ktoś wbił mi nóż w serce - Iris też idzie.
- Powiedz, że to nie jest prawda - odpowiedziałam bardzo cicho i poczułam jak łza spływa mi po policzku.
- Przykro mi - rozłożył ręce, a ja przytuliłam się do niego.
- In peac, mebi yu bants disha shor. In hodnes, mebi yu fid the nekst. Klir gouthru ona ur trawels. Taim our final jurnei kom the graun. Mebi oso na hit choda op nodotaim - wyszeptałam, a on uśmiechnął się.
- Zobaczymy się jutro. - powiedział - Śpij dobrze.
- Ty również - odpowiedziałam i obserwowałam jak Sebastian odchodzi.
***
Weszłam na specjalnie przyszykowany podest, a na mój widok wszyscy kandydaci uklękli. Stanęłam na podeście i przyjrzałam się im uważniej. Kilkoro z nich rozpoznałam, a troje znałam aż za dobrze.
- Witam was wybrańcy! - powiedziałam głośno, oszukując siebie, że mam na tyle siły w głosie - Wiecie czemu się tu zebraliśmy. Każde z was będzie reprezentować swój klan i walczyć jak przystało na wojowników, o zdobycie miejsca w bezpiecznej przystani przygotowanej przez Beccę Pramhedę.
- Guara kom Podakru! - rozległ się głos Gai.
- Przyjmij symbol swojego klanu i walcz z honorem jako ich reprezentant. - nałożyłam mężczyźnie symbol na szyję, a on stanął przy swojej fladze.
- Sebastian kom Delfikru!
Mój przyjaciel stanął naprzeciwko mnie i lekko skłonił głowę.
- Sebastianie, przyjmij symbol swojego klanu i walcz z honorem jako ich reprezentant.
Echo kom Azgeda. Flo kom Trikru. Calypso kom Sankru. Kirk kom Ouskejonkru. Jillian kom Trishanakru. Uro kom Ingranronakru. Lupo kom Boudalankru. Torso kom Louwoda Klironkru.
- Iris kom Yujleda! - wyczytała przedostatniego uczestnika Gaia.
- Iris, niech duch Komandorów będzie z tobą. Przyjmij symbol swojego klanu i walcz z honorem jako ich reprezentant - założyłam jej symbol na szyję, a w jej oczach zobaczyłam determinację, ale i smutek.
- Mogę w końcu się dla ciebie wykazać - powiedziała i odeszła na swoje miejsce, a ja czułam jak w moim gardle formuje się wielka gula.
- Octavia kom Skaikru!
Octavia z determinacją weszła na podest i stanęła naprzeciwko mnie.
- Octavio, przyjmij symbol swojego klanu i walcz z honorem jako ich reprezentant. May we meet again - powiedziałam, a Octavia uśmiechnęła się słabo.
- May we meet again - odpowiedziała i poszła na swoje miejsce.
Gaia odwróciła się do ludzi, by zakończyć wstęp do Konklawe.
- Szanujemy tych, którzy giną od miecza, ale podążamy za tym, który najlepiej nim włada...
- To ja! - usłyszeliśmy głos z tłumu i wszyscy się obrócili. Wstałam i zobaczyłam błysk rudych włosów, a zaraz potem moim oczom ukazała się Luna.
- Co ona tu do cholery robi? - warknęłam i patrzyłam jak Luna przepycha się przez ludzi i zmierza w naszym kierunku.
Kobieta weszła na podest. Stanęła przede mną i Gaią. Widziałam w jej oczach upór i złość. Nieograniczone pokłady złości.
- Jestem Luna z Flokru. - powiedziała i spojrzała na Gaię, a następnie na mnie - Jestem ostatnią z mojego klanu.
- Wiemy kim jesteś. - odpowiedziałam i stanęłam obok Gai, mierząc się wzrokiem z Luną - Natblida, która uciekła ze swojego Konklawe.
- I mówi to Natblida, która nie miała nawet na tyle odwagi żeby zabić własną siostrę i żyje tylko dzięki łasce Rady - warknęła, a ja zagryzałam zęby z wściekłości.
- Nie obrażaj komandor - powiedziała Gaia.
- Z tego Konklawe nie zamierzam uciec.
Odwróciłam się i wzięłam symbol należący do Flokru.
- Przyjmij ten symbol, Luna kom Flokru. - zawiesiłam jej go na szyi - Dla kogo będziesz walczyć, skoro jesteś ostatnia z klanu?
Luna uśmiechnęła się złowieszczo, a jej oczy zabłyszczały.
- Dla nikogo. Walczę za śmierć. Kiedy wygram... nikt nie zostanie ocalony. - zwróciła się do tłumu, po którym rozeszły się przerażone szepty - Nawet ty, wielka pani Komandor, nie dostaniesz miejsca.
- Nie potrzebuję go od ciebie. Jeśli będę musiała umrzeć to to zrobię - warknęłam i usiadłam na swoim tronie, ignorując Lunę. Widziałam jak zaciska pięści, nie takiej odpowiedzi się po mnie spodziewała. Ostatni raz widziałam ją dzień przed Konklawe Lexy, byłam wtedy małą dziewczynką, dlaczego oczekiwała, że po tylu latach nadal będę przerażona jak wtedy?
- Za dwie godziny walka się rozpocznie! - wykrzyknęła Gaia.
***
- Skaikru! - powiedziałam i podeszłam do ich grupki, poczułam na sobie przeszywające spojrzenie Bellamy'ego - Dwóch doradców ze mną do strefy bitwy. Reszta, natychmiast zgłoście się do wyznaczonej bezpiecznej strefy.
Kiwnęłam głową i odeszłam zostawiając ich w swoim towarzystwie. Gdzieś w tłumie zobaczyłam znajomą twarz, której nie widziałam już od kilku lat. Dziewczyna rozpoznała mnie i od razu pobiegła w moim kierunku.
- Charlotte! - wrzasnęłam, gdy dziewczyna wpadła mi w ramiona - Ile czasu minęło?
- Prawie sześć lat, Diana - odpowiedziała z uśmiechem.
- Nadia. - poprawiłam ją, a potem przyjrzałam się uważniej dziewczynie - Ale ty wyrosłaś!
- Już nie jestem małą strachliwą dziewczyną. Życie z Podakru bardzo mnie zmieniło. - spojrzała na osoby za moimi plecami, a jej oczy zaświeciły się - Czy to Bellamy i Clarke? Mogę z nimi porozmawiać? Finn też tu jest?
Położyłam jej rękę na ramieniu, a na dźwięk imienia Finn, coś skręciło mi się w żołądku.
- Tak, to oni. Jasne, że możesz z nimi porozmawiać, a Finn... nie żyje od kilku lat. Długa historia - dziewczyna na chwilę posmutniała, ale objęłam ją ramieniem i poprowadziłam do Bellamy'ego.
- Nadia, myślałem, że już poszłaś. - powiedział i spojrzał na dziewczynę obok mnie - Kto to jest?
- Strach to strach. Wykończ demony na jawie, wtedy nie będą cię dręczyć we śnie, Bellamy - powiedziała brunetka, a oczy Bellamy'ego wypełniły się szokiem.
- Charlotte, ale to niemożliwe. - spojrzał na mnie - Jak?
- Nadia mnie uratowała i Finn. - zerknęła na Clarke, która się skrzywiła - Dobrze cię widzieć Bellamy.
- Ciebie też. - powiedział, gdy dziewczyna się do niego przytuliła - Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
- Bardzo żałuję, że nie znalazłam was wcześniej, ale moi rodzice w Podakru nalegali żebym została. Przepraszam, ale muszę dołączyć do nich w bezpiecznej strefie - odpowiedziała i ostatni raz mnie przytuliła.
- Pozdrów ich ode mnie i podziękuj za opiekę nad tobą - ucałowałam Charlotte w czoło, a dziewczyna kiwnęła głową i odeszła.
Bellamy posłał mi zaskoczone spojrzenie.
- Przez tyle lat myślałem, że ona nie żyje. Jak ty to zrobiłaś?
- Przeczuwałam jak to się skończy. Wisiałam na linie i złapałam ją kiedy zeskoczyła, potem wciągnął nas Finn. Odwiozłam ją do moich przyjaciół w Podakru, którzy zajęli się nią przez te sześć lat - wyjaśniłam.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Stwierdziłam, że tak będzie lepiej. - rozejrzałam się po placu, który zaczął już pustoszeć. Clarke i Jaha gdzieś zniknęli, a Marcus stał obok nas przysłuchując się rozmowie - Musimy już iść, Bellamy.
- W porządku - zgodził się i poszliśmy do strefy bitwy.
***
Zobaczyłam malunek na twarz Octavii i mimowolnie się uśmiechnęłam. Barwy Lincolna, a raczej jego tatuaż. Wszyscy zawodnicy stanęli na swoich miejscach, a strażnicy zaczęli uderzać w werble. Zaczęto trąbić, co zwiastowało rozpoczynanie się walki. Usłyszałam okrzyki bitewne wojowników i rozpoczęła się walka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top