5.1.Kończy nam się czas...
Otworzyłam oczy. Wszędzie było jasno, wręcz biało. Leżałam na ziemi, dlatego podniosłam się do pozycji stojącej. Rozejrzałam się po miejscu, w którym się znajdowałam. Był to dwór Klausa, ale było tu inaczej. Nie licząc tego, że było biało, to wszystkiego było jakby mniej. Różne rzeczy, które leżały na szafkach, półkach czy stołach zniknęły. Przeszłam kawałek, ale nie stało się nic nadzwyczajnego. Przez moją głowę przelatywało tysiące myśli, ale byłam spokojna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że umarłam. Umarłam w ramionach Bellamy'ego i zostawiłam go tam samego. Dopiero teraz zauważyłam, że miałam na sobie długą szarą sukienkę. Dotknęłam swoich włosów, były splecione w grubego warkocza. Zastanawiałam się czy moim rajem został dwór Mikealsonów czy może to jest piekło. Poszłam do jadalni, sama nie wiem dlaczego. Coś po prostu kazało mi tam iść. Dopiero teraz zauważyłam, że jestem boso. W jadalni stała postać. Była to kobieta. Odwrócona do mnie tyłem. Miała długie ciemnobrązowe włosy i była ubrana w długą suknię podobną do mojej, ale białą. Kobieta zaczęła się powoli obracać. Kiedy zobaczyłam jej twarz nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- Mama? – szepnęłam.
Nie pamiętałam jak wygląda moja matka, bo umarła jak byłam mała. W tym momencie po prostu wiedziałam, że to ona. Kobieta uśmiechnęła się i zrobiła kilka kroków w moją stronę. Czułam bijący od niej spokój. Była podobna do mnie. Podobny kształt twarzy, usta, nos i długie, ciemnobrązowe włosy. Tylko oczy, jej były orzechowe, a moje błękitne.
- Wyrosłaś na piękną kobietę, Nadio – pogładziła mnie po twarzy.
- Dlaczego tu jestem? Przecież umarłam – powiedziałam.
Pamiętałam wszystko bardzo dokładnie. Byliśmy u Azgeda, odbiliśmy Clarke, zaskoczyli nas w lesie i jeden z nich przebił mi brzuch mieczem. Umarłam w ramionach Blake'a, więc jakim cudem znajdowałam się tutaj?
- Wszystko zaczęło się kiedy się urodziłaś. Jak Klaus zdążył ci uświadomić poniekąd jesteś Sobowtórem Petrovej, ale to nie o to tu chodzi.
- Więc o co? – zapytałam.
- Zaraz po twoich narodzinach, poważnie zachorowałaś. Nie wiedzieliśmy co robić. Klaus doradził nam żeby w następną pełnie, która miała być następnej nocy, iść z tobą w pewne miejsce. Gdy Księżyc był w odpowiednim miejscu zanurzyliśmy cię w wodzie. Twoje oczy z orzechowych zrobiły się błękitne, a jedno pasmo twoich włosów zrobiło się białe. Ścięliśmy je już dawno temu, dlatego o nim nie wiedziałaś.
- Dlaczego Klaus mi tego nie powiedział?
- Ponieważ mu zabroniliśmy.
Nic nie rozumiałam. Nerwowo gniotłam swoją sukienkę. Umarłam, a teraz znajduję się w jakimś Podniebnym Dworze Mikealsonów, w którym jest moja matka, która umarła wiele lat temu i mówi mi, że mam w sobie jakąś moc księżyca czy coś równie niedorzecznego.
- Wiem, że jesteś bardzo zdziwiona, ale nadszedł moment, w którym musisz znać całą prawdę. Dzięki temu dostałaś jednorazową szansę na powrót do domu. Tak jak Księżyc umiera podczas nowiu, a odradza się na nowo podczas pełni. W noc twojej śmierci, czyli wczoraj był nów.
W pewien sposób teraz wszystko wydało mi się logiczniejsze. Zawsze gorzej czułam się, gdy Księżyc był w nowiu, a w pełnię byłam pełna siły i energii. Nigdy nie umiałam tego wyjaśnić.
- To znaczy, że mogę wrócić na Ziemię?
- Tak, twój czas jeszcze nadejdzie – powiedziała ze spokojem, miała bardzo melodyjny i spokojny głos.
- Czy mogłabyś powiedzieć tacie, Derekowi i Lexie, że bardzo ich kocham i tęsknię za nimi?
- Oczywiście, ale jest jeszcze coś co powinnaś wiedzieć – powiedziała, a jej twarz przybrała beznamiętny wyraz.
- O co chodzi? – zapytałam zaniepokojona.
- Twój ojciec żyje. Udało mu się uciec przed Azgeda i od tego czasu ukrywa się gdzieś na północny wschód od Dworu Mikealsonów, musisz go odnaleźć i wrócić z nim do Polis – powiedziała.
Mój ojciec żył. Przez tyle lat żyłam w pewności, że jestem sierotą i mam tylko starszą siostrę, a teraz okazuje się, że tak naprawdę to mój ojciec się ukrywa? To niedorzeczne.
- Czy ktoś jeszcze o tym wie?
- Nie, tylko ty. Kończy nam się czas... - podeszła do mnie i objęła mnie – Kocham cię córeczko, jesteś silna i dasz radę ze wszystkim.
- Też cię kocham, mamo – powiedziałam, a ona już zniknęła.
Czułam, że to spotkanie było mi potrzebne. Żałoba i żal, które zawsze nosiłam gdzieś głęboko w sercu odeszły, a ja czułam, że całkowicie pogodziłam się ze śmiercią mamy, Dereka i Lexy. Teraz moim celem było odnalezienie ojca. Dwór zaczął znikać, a przed oczami miałam tylko niekończącą się biel.
Z głośnym wdechem otworzyłam oczy. Miałam na sobie jakąś tkaninę, którą szybko z siebie ściągnęłam. Przez chwilę bałam się, że jestem naga, ale na szczęście miałam na sobie tą samą szarą sukienkę. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Sala, w której leżałam była pełna świec i białych materiałów podobnych do tego, którym byłam okryta. Dotknęłam swojego brzucha. Był cały. Czy to był mój pogrzeb? Zobaczyłam, że ktoś stoi do mnie tyłem i wychodzi.
- Bellamy? – powiedziałam dosyć głośno, a postać zatrzymała się.
Mężczyzna powoli zaczął się obracać, a gdy stał do mnie przodem wiedziałam, że to on. Patrzyliśmy sobie w oczy. Był w szoku, widziałam to. Właśnie wstałam z martwych.
- Bellamy – powtórzyłam, a on już szedł w moim kierunku.
Złapał mnie w pasie i zaczął obracać wokół własnej osi. W międzyczasie zaczął mnie całować.
- Ty żyjesz – wyszeptał, gdy się zatrzymaliśmy i przyłożył swoje czoło do mojego.
Poczułam ogromną ulgę kiedy znowu znalazłam się w jego ramionach. W oczach miałam łzy, ale były to łzy szczęścia. Byłam w ramionach osoby, którą kochałam. Chciałam pozostać w jego ramionach już na zawsze. Czułam spokój i bezpieczeństwo.
- Nie mogłabym zostawić cię tu samego – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Jak to w ogóle możliwe? Ty byłaś... martwa – jego głos drżał, ale nadal był przejmująco głęboki.
- Obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę w swoim czasie. Teraz zbierz tu wszystkich, mamy mało czasu.
- Mało czasu na co?
- Na rozprawienie się z przeszłością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top