4.5.Nie powinienem go wtedy zostawiać.
Rano obudziły mnie promienie słońca wdzierające się przez okno. Leżałam przytulona do klatki piersiowej Bellamy'ego, a on spał obok mnie. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie. Bawiłam się jego loczkiem na czole aż do momentu, gdy otworzył oczy. Uśmiechnął się do mnie i dał całusa w czoło.
- Dzień dobry, moja Heda – jego głos był zaspany i głębszy niż zazwyczaj.
- Dzień dobry, mój Gona – odpowiedziałam zadowolona.
Uśmiechnęłam się i przekręciłam się tak, że leżałam teraz na plecach. Byłam spokojna i tak jakby zdarzenia z poprzedniej nocy z Azgeda wyparowały. W głowie miałam tylko Bellamy'ego.
- Co to znaczy „gona"? – zapytał.
No tak, Bellamy nie znał ziemiańskiego, a jego słownik ograniczał się do kilku słów.
- To znaczy wojownik.
- Będę musiał się kiedyś nauczyć tego języka – stwierdził.
- Spokojnie, kiedyś cię nauczę – powiedziałam.
- To może zacznijmy od teraz – powiedział i zaczął mnie całować, a ja śmiałam się przez pocałunki.
Chciałam jeszcze się z nim całować, ale usłyszałam pukanie. Odskoczyliśmy od siebie.
- Cholera. – mruknęłam pod nosem – Moment!
Bellamy zaczął się śmiać, za co dostał poduszką w twarz. Chłopak dalej śmiał się, ale obejmował teraz moją poduszkę. Szybko wyszłam z łóżka i narzuciłam na siebie koszulkę Bellamy'ego, którą akurat miałam pod ręką. Zasłoniłam baldachim żeby ktokolwiek chciał tu wejść nie zauważył Blake'a leżącego w moim łożu. Kto by pomyślał, że Bellamy skończy ze mną w jednym łóżku.
- Wejść! – krzyknęłam.
Do środka wszedł mój doradca. Nie spodziewałam się go tutaj, o tej godzinie. Okryłam się szczelniej koszulką, która sięgała mi ¾ uda.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam o tej porze, ale mam złe wieści – powiedział Sebastian i zmierzył mój strój wzrokiem, ale nic nie powiedział, a na jego twarzy zagościł cień uśmiechu.
Zaniepokoiłam się. Czy wczoraj stało się coś jeszcze o czym nie miałam pojęcia? Ktoś jeszcze zginął? Naciągnęłam koszulkę niżej. Czułam się niezręcznie i niekomfortowo, że musiał oglądać mnie w takiej odsłonie.
- Co się stało? – zapytałam.
Sebastian westchnął, a ja obróciłam się w stronę łóżka. Doskonale wiedziałam, że Bellamy słuchał. Był zbyt ciekawski żeby tego nie zrobić. Kaszlnęłam głośno i poprawiłam koszulkę.
- Więźniarka zniknęła. - popatrzyłam na niego zszokowana – Wczoraj kiedy byliśmy zajęci gaszeniem pożaru ktoś wtargnął do dolnych części więzienia, zabił troje strażników i porwał Clarke Griffin. Miała być wypuszczona dzisiaj rano, ale kiedy przyszli strażnicy jej nie było. Łańcuch był zerwany. Przykro mi.
Ułożyłam usta w wąską linijkę. Nasłuchiwałam reakcji Bellamy'ego. Słyszałam jego szybki oddech. Zastanawiałam się co powinnam teraz zrobić. Muszę znaleźć Clarke, przeprosić ją i wszystko wyjaśnić.
- Zbierz ekipę poszukiwawczą. – zadecydowałam, a Sebastian pokiwał głową – Mam na myśli Octavię Blake, Raven Reyes, Monty'ego Green'a i ... jakiś ochotników jeśli się znajdą. Jedziemy do Azgeda. Powiedz Iris żeby znalazła mnie za półtorej godziny, będę na głównym placu, tam mają pojawić się wszyscy z grupy, a i powiadom Abigail Griffin o tym co zaszło. Na pewno chciałaby o tym wiedzieć.
- Czy powiadomić też Bellamy'ego Blake'a? – zapytał Sebastian.
- Nie, sama się nim zajmę. – stwierdziłam i uśmiechnęłam się słabo – Dziękuję za wiadomość. Możesz odejść.
Sebastian ukłonił się i wyszedł. Ja podeszłam do łóżka i odsunęłam baldachim. Na łóżku leżał Bell z rękami na twarzy. Wiem, że był w równie wielkim szoku co ja. Nie spodziewałam się, że Clarke może zostać porwana. Jestem przekonana, że to ludzie Azgeda zabrali Clarke, ale dlaczego. Roan nie żył, a Levi był okrutny i nawet nie znał Clarke. Słyszał o Wanhedzie, ale nie wiedział jak ona wyglądała, ani tym bardziej, że wtrąciłam ją do więzienia. To oznaczało, że w moim otoczeniu jest szpieg. Czułam, że jeśli wyprawa się nie powiedzie lub nawet powiedzie to są bardzo małe szanse, że wrócę do Polis. Levi tak jak jego matka, chciał śmierci Lexy, a teraz chce mojej. Nienawidzi mnie jeszcze bardziej odkąd zabiłam Ontari (która miała się za Hedę przez jakiś czas, bo tak się złożyło, że troszeczkę się spóźniłam, a ona wyrżnęła wszystkich Czarnokrwistych i całkowicie przypadkiem Ontari była narzeczoną Leviego, która bądź co bądź zdradzała go na prawo i lewo, a on był lepszy) chociaż równie bardzo co mnie zabić chce mnie przelecieć. Usiadłam obok Bellamy'ego i pogłaskałam go po ramieniu. Już zdążyłam zobaczyć, że go to przybiło i cały dobry nastrój z naszego poranka prysł.
- Znajdziemy ją, obiecuję – powiedziałam tylko i odeszłam przebrać się i pomalować na wyjście grupy poszukiwawczej.
Kiedy siedziałam przed lustrem już ubrana przypomniały mi się słowa Bellamy'ego. 'Nie upodabniaj się do niej. Nie jesteś taka'. Postanowiłam, że trochę zmodyfikuję mój makijaż i pomaluję się inaczej. Kiedy skończyłam dostrzegłam w lustrze, że Bell mi się przygląda i smutno uśmiecha. Był już ubrany i gotowy do misji. Jego ciemne włosy były jak zwykle zmierzwione i opadały mu na czoło, a brązowe oczy błyszczały. Zaplotłam włosy w kilka wygodnych warkoczy. Wstając skinęłam Bellamy'emu na znak, że idziemy. Zjedliśmy w milczeniu szybkie śniadanie. Zabraliśmy potrzebne rzeczy i wyszliśmy na plac. Tam stała Iris, Abigail Griffin i nasi przyjaciele. Cali i zdrowi. Oprócz Jaspera i Clarke. Pomachałam do nich, a Octavia od razu podbiegła i przytuliła mnie. Jej stosunki z Bellamy'm nadal nie były najlepsze. Minęło sporo czasu od śmierci Lincolna, ale ona wciąż bardzo ją odczuwała. Miała w sobie mrok, którego nie umiała poskromić. Kiedyś w Arkadii przez przypadek usłyszałam ich rozmowę.
Flashback
- Octavia, myślałem, że coś ci się stało. – usłyszałam głos Blake'a – Myślałem, że umarłaś.
Usłyszałam szelest pościeli.
- Octavia jest martwa – odezwał się zachrypnięty głos, dziewczyny – Umarła kiedy zabiłeś Lincolna.
- Proszę, nie mów tak, O. Jestem twoim bratem.
Przełknęłam ślinę i miałam zamiar odejść, ale zdanie, które usłyszałam potem wprawiło mnie w ogromne osłupienie.
- Myślisz, że dlaczego wciąż żyjesz? – zadała pytanie retoryczne, a ja wciągnęłam powietrze ze świstem i oddaliłam się, żeby przypadkiem nie wpaść na Bellamy'ego.
Koniec flashback'u
Raven uśmiechnęła się słabo i też do nas podeszła. Uściskała mnie i poklepała Bellamy'ego po ramieniu. Monty był bardzo smutny i przygaszony. Wiedziałam, że to przez śmierć Jaspera. Podszedł do mnie.
- Podobno to ty go znalazłaś – powiedział.
Pokiwałam głową i przytuliłam go. Głaskałam go jednocześnie po plecach. Zawsze tak robiłam kiedy chciałam kogoś uspokoić i dodać mu siły.
- Tak mi przykro. – szepnęłam mu do ucha – Nie mogłam nic zrobić.
- Słyszałem jak krzyczysz. – powiedział kiedy się odsunęliśmy – Wszyscy słyszeliśmy. Domyśliłem się, że ktoś z nas umarł. Nie powinienem go wtedy zostawiać.
Kopnął kamień leżący obok nas. Pogładziłam go po ramieniu tak jak Bellamy'ego rano.
- To nie twoja wina. Teraz musimy ocalić Clarke. Nie możemy stracić też jej.
Uśmiechnęłam się do nich pokrzepiająco i poszłam do Iris i Abigail. Przywitałam się z obiema i omówiłyśmy sytuację. Po 30 minutach Abby pożegnała się z nami i odeszła do namiotu szpitalnego. Popatrzyłam na Iris, która była moją zastępczynią, a zarazem najlepszą ziemiańską przyjaciółką. Znałam ją już bardzo długo mimo, że była ode mnie młodsza o 3 lata. Miała 17 lat i była bardzo dojrzała oraz inteligentna.
- Wiesz, że mogę nie wrócić – powiedziałam, spoglądając prosto w jej ciemne oczy.
- Nawet tak nie mów – zaprotestowała.
-T o jest bardziej niż pewne, że nie doczekam 25 urodzin, a wtedy ty będziesz Hedą. Obiecaj mi, że zaopiekujesz się nimi i będą tu bezpieczni. – wskazałam ruchem głowy na moich przyjaciół, którzy teraz siedzieli i opracowywali plany na wyprawę – Szczególnie Bellamy.
Iris pokiwała głową i przytuliła mnie.
- Obiecuję, że będę ich chronić – powiedziała.
- Dziękuję ci – szepnęłam odsuwając się od niej.
- Powiedz mi tylko – urwała – czy ty go kochasz?
Popatrzyłam na nią, a potem na Bellamy'ego, który siedział razem z resztą. Milczał i bawił się nożem. Jego włosy opadały swobodnie na czoło. Wyglądał uroczo, uśmiechnęłam się na ten widok. Do perfekcji brakowało mu tylko tego uśmiechu.
- On jest inny niż się wydaje. Ma swoją drugą stroną. Tak, kocham go, ale o tym nie wie i niech tak zostanie – powiedziałam i spojrzałam dziewczynie w oczy.
Będę za nią bardzo tęsknić. Ostatni raz przytuliłam Iris.
Odeszłam w stronę grupk, a ona poszła do swojego mieszkania. Będzie mi jej brakować. Byłam świadoma, że mogę umrzeć. Jeżeli idziemy do plemienia Azgeda jest duże prawdopodobieństwo, że umrę. Nie chcę mówić tego moim przyjaciołom, bo na pewno nie pozwolą mi pójść, a ja muszę przeprosić Clarke. Poza tym jestem Hedą i muszę reprezentować moją władzę i muszę pokazywać moją pozycję. Nie mogę zhańbić Trikru ani tym bardziej mojej rodziny i mojej siostry. Podeszłam do nich i oparłam ręce o stół, na którym były rozłożone jakieś kartki.
- Jaki jest plan? – zagadnęłam.
Wzrok wszystkich spoczął na mnie, a potem Octavia zaczęła tłumaczyć mi co i jak. Słuchałam uważnie i tylko kiwałam głową, nie chciałam patrzeć na Bellamy'ego, bo mogło się to źle skończyć. Od rana był tak przybity. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Nienawidziłam patrzeć jak inni cierpią. Czułam się wtedy taka bezsilna.
- Dwóch moich wojowników będzie na drzewach obserwować teren, a jeden pójdzie w odległości 30 metrów od nas. Będzie chronić tyły – dodałam.
- Wyruszamy na północny-wschód. Dojście do ich wioski zajmie nam około 12 godzin. Prześpimy się gdzieś tutaj. – Octavia wskazała punkt na mapie – O wschodzie słońca odbijemy Clarke, która prawdopodobnie jest w ich więzieniu. Resztę omówimy podczas postoju.
Zebrała wszystkie mapy i schowała je do torby. Bez zbędnego tracenia czasu opuściliśmy Polis i ruszyliśmy do miasta Azgeda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top