4.3.Nic ci jej nie wróci.

*znów przeskok w czasie*

Ściągnęłam mój płaszcz i rzuciłam go na ziemię. Usiadłam na drewnianym krześle i oparłam głowę o dłoń. Po intensywnym dniu nie byłam w stanie się skupić. Od śmierci Lexy nie mogłam tego wszystkiego opanować. Nieustannie jakieś konflikty. Lubiłam Ludzi z Nieba. Znałam ich, codziennie obserwowałam, przyjaźniłam się z nimi. Mieliśmy pokój, oni mieszkali na obrzeżach Polis, a w zamian za to pokazali nam część swojej technologii. Żyło nam się dobrze, ale nieustannie były jakieś problemy. Ludzie na początku nie przyjmowali tego dobrze, ale teraz powoli zaczynali się do nich przekonywać. Mimo to nie byłam szczęśliwa. Kiedy nie byłam Komandorem byłam wolna. Teraz mam władzę, a władza to obowiązek i obciążenie. Od czasu śmierci Lexy i aresztowania Clarke nie potrafiłam spojrzeć Bellamy'emu w oczy. Wiedziałam, że to nie on zawinił, ale jego obecność przypominała mi o Clarke, a Clarke przypominała mi o śmierci mojej siostry. Przebrałam się w zwiewną, ciemnozieloną suknię, którą sama uszyłam. Ziemianie wbrew pozorom nie są tacy zacofani jakby się mogło wydawać. Była podobna do tej z Ceremonii, ale mniej wyniosła. Zaczęłam powoli zmywać mój 'makijaż'. Malowałam się jak Lexa, podobał mi się ten makijaż, ale czasami kiedy patrzyłam na swoje odbicie mogłam ją zobaczyć. Byłyśmy dość podobne. Szczupła, wysportowana sylwetka, długie brązowe włosy i podobne rysy twarzy. Jedyne co nas różniło to oczy. Lexa miała zielone, a ja niebieskie, które czasami wydawały się białe. Nosiłam inną bindi na czole. Kiedy byłam młodsza, Lexa wiele razy powtarzała mi jak ona się nazywa, ale za nic w świecie nie mogłam zapamiętać tej nazwy. Powiedziała mi kiedyś, że pewnego dnia też taką założę i stało się. Usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę! – powiedziałam.

Do środka wszedł jeden ze strażników, widziałam go w odbiciu lustrzanym, dlatego obróciłam się w jego stronę.

- Heda, – skłonił się lekko, a ja machnęłam tylko ręką – niejaki Bellamy Blake chce się z Panią widzieć.

Bellamy chciał się ze mną widzieć. Zainteresowało mnie to, bo nie rozmawialiśmy już bardzo długo i żadne z nas nie kwapiło się do tego, by konwersację rozpocząć.

- Wpuście go. Tylko zabierzcie mu broń. Mamy być sami – powiedziałam.

Strażnik znów się skłonił i odszedł. Wróciłam do zmywania makijażu z mojej twarzy. Po chwili w lustrze dostrzegłam, że do środka wchodzi Bellamy. Nie odwróciłam się i milczałam dalej wykonując poprzednią czynność.

- Nie upodabniaj się do niej. Nie jesteś taka – usłyszałam jego głęboki głos na co momentalnie się odwróciłam i wstałam.

- Bellamy – powiedziałam i skinęłam głową.

- Nadia. – odpowiedział i uczynił to samo tylko niżej – Nie rób z siebie drugiej Lexy. Jesteście zupełnie inne.

- Nie mów tak o niej – podniosłam odrobinę głos i znowu zwróciłam w kierunku mojego lustra.

- Nadia, ona nie żyje. Nic ci jej nie wróci.

Nie wytrzymałam i w mgnieniu oka znalazłam się przy nim i trzymałam nóż, który był ukryty w rękawie mojej sukni, tuż przy jego gardle. Zbyt często trzymałam nóż przy jego gardle. Nie poruszył się ani nie miał zamiaru bronić. Był nadzwyczajnie spokojny.

- Ale to wciąż moja siostra i nie zamierzam o niej zapomnieć, zrozumiałeś? – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

- Oczywiście, droga Heda.

Uśmiechnął się zarozumiale. Czuł się przy mnie zbyt pewnie, a nie powinien. Odeszłam od niego i schowałam nóż z powrotem do rękawa.

- Po co przyszedłeś? – zapytałam siadając.

Zaczęłam powoli rozplątywać moje warkocze i rozczesywać włosy, ale nie przestawałam obserwować Bellamy'ego. Musiałam być czujna, zwłaszcza kiedy znajdowałam się z nim w jednym pomieszczeniu. Byliśmy na moim terenie, więc nie mógł pozwolić sobie na dużo, ale wciąż był godnym przeciwnikiem, nawet jeśli nie miał broni. Powoli przechodził się po pokoju i przyglądał wszystkiemu. Zachowywał się wyjątkowo arogancko nawet jak na niego. Tak jakby znowu stał przede mną egoistyczny i napalony strażnik z Arki. Chyba pierwszy raz był w moim pokoju. Zatrzymał się i popatrzył na mnie.

- Wypuść Clarke – powiedział ze spokojem.

Odwróciłam się w jego stronę.

- Nie ma mowy. – odpowiedziałam z równie dużym spokojem – Clarke stała się moim wrogiem. Zniszczyła wszystko na czym mi kiedykolwiek zależało i zniszczy to na czym zależy. – popatrzyłam mu prosto w oczy - Musi ponieść karę.

- To nie jej wina, że Lexa nie żyje. Nie obwiniaj jej o to – rzekł.

- Nie! Titus już sam się osądził. Jednak jedną z przyczyn była Clarke. To ona naraża ciebie. To ona zabiła Finna! - mówiłam podniesionym głosem.

Podszedł kawałek bliżej w moją stronę.

- Tak, ale zrobiła to żeby nie musiał cierpieć przez twoją siostrę – odpowiedział.

- Nie! – krzyknęłam, a po mojej twarzy poleciało kilka łez, nie mogłam sobie na nie pozwolić byłam Hedą, musiałam być twarda i silna – Ty nic nie wiesz! On by żył! Gdyby nie ona!

Bellamy patrzył na mnie zbity z tropu. Nic nie rozumiał, ale to była wina Clarke. To ona zabiła Finna. Widziałam, że Bellamy zastanawia się o co mi chodzi.

- Poprzedniej nocy – zaczęłam – zanim to się stało. Rozmawiałam z Lexą. Jeżeli można było to nazwać rozmową. Błagałam ją na kolanach, płakałam, prosiłam żeby go oszczędziła. Powiedziałam, że umrę za niego tylko żeby go puściła wolno...

*Flashback*

W namiocie były dwie dziewczyny. Jedna klęczała przed drugą i płakała. Były to siostry. Młodsza – Diana i starsza – Lexa.

- Teik em kamp, beja. Em tried kom shiled lukots. Ai na do anything just beja teik em kamp – powiedziała ta pierwsza.

- No ai try kom shil ai kru. Em fragged ai kru. Jus drein jus daun – odpowiedziała ostro druga.

- Leksa beja – płakała Diana.

- No, jus drein jus daun – krzyczała Lexa.

Nadia milczała chwilę, a po jej policzkach spływały łzy. Lexa patrzyła na nią i zastanawiała się nad czymś.

- Ai na teik his folt – odezwała się młodsza.

Lexa spojrzała na swoją siostrę. Popatrzyła jej w oczy i zobaczyła ogromne poświęcenie i coś czego nie umiała opisać. Widziała, że Nadii bardzo zależy na tym chłopaku.

- Yu like em. Ai na do em just gon yu laik ai sis. Ai teik em kamp – powiedziała w końcu i wyszła zostawiając Dianę samą.

- Mochof Leksa –szepnęła tylko dziewczyna.

*Koniec Flashback*

Spojrzałam na Bellamy'ego przez łzy. Był w szoku. Moje stare rany, które miałam za zagojone ponownie się otworzyły. Od śmierci Finna minęło sporo czasu, ale każdego dnia tęskniłam za nim tak samo. Brakowało mi mów z nim, jego śmiechu, głupkowatego uśmiechu czy jajecznicy, którą robił najlepszą na świecie. Finn był przyjacielem, którego od śmierci Alec'a mi brakowało. Dlaczego każdy na kim mi zależało musiał umierać?

- Miała to ogłosić tej nocy, ale Clarke ją ubiegła i go zabiła. Nie mogła poczekać cholernych pięciu minut.

Przełknęłam ślinę i pozwoliłam moim łzom płynąć. Bellamy nie wiedział co ma zrobić. Stał i patrzył się na mnie.

- Kochałaś go? – zapytał.

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.

- Nie, był moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się wtedy kiedy tu przylecieliście. Obserwowałam was od samego początku, a on mnie kiedyś nakrył. Zaprzyjaźniliśmy się i pokazałam mu wszystko co wiem o lesie. Wszystkie moje kryjówki. Wszystko co wiem. Podpowiadałam mu co powinien robić i zawsze pomagałam. – przerwałam na chwile i wzięłam głębszy oddech – Ten zeszyt ze wszystkimi zapiskami, który miał Lincoln był mój. Dałam mu go niedługo przed tym jak go złapaliście.

Oboje milczeliśmy. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Nagle stwierdziliśmy, że nasze buty są niezwykle interesujące. Czułam się jakby minęły lata odkąd któreś z nas coś powiedziało. Przetarłam mokre policzki, dłońmi.

- Przepraszam, nie wiedziałem, że tak to wygląda, ale Clarke nie miała pojęcia, że macie zamiar go ułaskawić. Chciała tylko skrócić jego cierpienie. Proszę, ułaskaw ją tak jak Lexa ułaskawiła Finna – odezwał się Bellamy swoim głębokim głosem.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Nie mogłam się nie zgodzić. Lexa okazała łaskę, więc ja też powinnam. Staram się podążać za głosem rozsądku, ale w tym wypadku musiałam posłuchać serca. Clarke też była moją przyjaciółką. Popełniła wiele błędów, ale kto tego nie robi? Była ważna dla Lexy i obiecałam jej, że będzie bezpieczna. Czułam się jakbym ją zawiodła, a nigdy nie chciałam tego zrobić.

- Dobrze, ułaskawiam ją, ale proszę, obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał. Czuję, że stanie się coś złego, a nie chcę stracić też ciebie.

Bellamy uśmiechnął się i pokiwał głową. Podszedł bardzo blisko mnie. Dzieliły nas milimetry. Podniosłam głowę w górę, bo chłopak był wyższy niż ja. Przez głowę przeleciała mi myśl, że mnie pocałuje, ale tak się nie stało. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest, gdy mnie całował.

- Mochof (Dziękuję) Heda Nadia – powiedział tylko.

- Pro (Nie ma za co) – odrzekłam i delikatnie się uśmiechnęłam.

Bellamy zaczął już odchodzić. Stanął przy drzwiach i miał już wychodzić, ale zatrzymał się i powiedział coś co wywołało szok i uśmiech na mojej twarzy.

- Mi też na tobie bardzo zależy. – uśmiechnął się pod nosem – Reshop (Dobranoc).

- Reshop.

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i zostałam całkiem sama z duchami mojej przeszłości. Zgasiłam wszystkie świece w pokoju i położyłam się na łóżku. Leżąc obserwowałam księżyc i gwiazdy, które były widoczne przez rozsuniętą zasłonę mojego prowizorycznego balkonu. Za kilka dni miała być pełnia, a co za tym idzie... moje 25 urodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top