3.3.Jesteś martwy.

Nie wiem ile czasu byłam nieprzytomna. Otworzyłam oczy i zamrugałam nimi kilkakrotnie. Czułam okropne łupanie w głowie. Wciąż miałam worek na twarzy, ale widziałam wdzierające się przez małe otworki światło. Dalej miałam związane ręce. Czułam zapach zwierzęcej skóry i woskowych świec. Znałam go bardzo dobrze. Podniosłam się na kolana. Uważnie zaczęłam nasłuchiwać gdzie się znajduję. Słyszałam kroki, szczęk mieczy i jak ktoś siedzi i przekłada nogę na nogę, poza tym było bardzo cicho. Ktoś w końcu zdjął mi worek z głowy. Światło słoneczne poraziło mnie w oczy. Słyszałam, że ktoś do mnie podszedł i stanął kilka kroków ode mnie. Zamrugałam kilkakrotnie żeby przyzwyczaić oczy do światła. Zobaczyłam postać stojącą nade mną.

- Witaj, siostro – usłyszałam dobrze znany mi głos.

Podniosłam się i wyprostowałam. Moje oczy już przyzwyczaiły się do światła. Wpatrywałam się w zielone tęczówki Lexy. Nie mogłam uwierzyć, że to ona kazała mnie porwać.

- Nie wierzę – szepnęłam.

- Rozwiązać ją – poleciła Lexa i machnęła na strażników.

- Nie trzeba – powiedziałam i pokręciłam głową.

Bez problemu wyciągnęłam ręce z źle zawiązanego węzła. Sznur upadł na ziemię, a ja potarłam obolałe nadgarstki. Lexa patrzyła na mnie i uśmiechała się. Był to uśmiech dumnej siostry. Nie wiem co było tym powodem do dumy. Rozglądnęłam się po Sali Tronowej. Obok tronu stał Titus i Indra. Kawałek za mną w towarzystwie dwóch strażników stał Roan. Poza nimi w kącie dostrzegłam opierającą się o ścianę i przyglądającą się wszystkiemu Clarke. Co ona tu robi do cholery? Wróciłam wzrokiem do Lexy. Stała i przypatrywała mi się.

- Masz dłuższe włosy – powiedziała w końcu i dotknęła pasma moich włosów.

Co ona robi? Jaki ma w tym cel?

- Dlaczego Roan musiał mnie porywać? – zapytałam z wyraźną irytacją w głosie i zupełnie ignorując jej komentarz.

Lexa uśmiechnęła się ukazując rząd białych zębów. Jak widać miała wyjątkowo dobry humor.

- Ponieważ jesteś na mnie wściekła za to co zrobiłam i nie zgodziłabyś się tu przyjechać z własnej woli. – obeszła mnie dookoła, a jej długi płaszcz ciągnął się za nią – Zaskoczyłaś mnie tym, że byłaś nadzwyczaj... spokojna i nie próbowałaś uciekać choć miałaś pewnie wiele okazji.

- Roan był niezwykle... przekonujący – odpowiedziałam i przypomniałam sobie scenę w jaskini i miecz przy gardle Bellamy'ego. Skrzywiłam się na samo wspomnienie.

Nie miałam ochoty rozmawiać z Lexą. Miała rację. Byłam na nią zła. Nie pokazywałam się w Polis od pogrzebu Finna. Nawet jeśli wysłałaby jakiegoś posła to i tak bym nie przyjechała. To wyjaśnia dlaczego użyła takiej metody. Czego więc chciała?

- Czego ode mnie chcesz? – zapytałam.

Lexa wróciła na swój tron, a ja podeszłam bliżej żeby ją lepiej widzieć. Nie czułam się tutaj swobodnie jak kiedyś. Było obco i nieswojo. Przez kilka minut wpatrywałyśmy się z Lexą sobie w oczy, ale w końcu odwróciła wzrok.

- Chcę utworzyć 13 klan. Klan Skaikru – powiedziała ze spokojem.

Kątem oka dostrzegłam jak Titus się krzywi. Byłam zaskoczona jej pomysłem, ale wydał mi się on ciekawy.

- Do czego więc jestem ci potrzebna?

- Jutro odbędzie się zebranie z Ambasadorami i chcę żebyś w nim uczestniczyła. – kontynuowała Lexa – Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie za miesiąc przybędą reprezentanci Skaikru i odbędzie się ceremonia. Byłabym wdzięczna za twoją obecność.

- Będę – zgodziłam się.

- Dziękuję, twój pokój jest przygotowany. Witaj w domu, siostro – uśmiechnęła się.

Sztywno się ukłoniłam i wyszłam. Pokierowałam się do swojego dawnego pokoju. Był posprzątany i trochę odnowiony. Rzuciłam się na łóżko i chwilę gapiłam się w sufit. Po jakimś czasie zasnęłam.

***

Obudziłam się następnego dnia rano. Słońce wdzierało się do mojej sypialni i drażniło moje oczy. Wstałam z łóżka i leniwie się przeciągnęłam. Powoli docierało do mnie, że po tak długiej nieobecności znów tu wróciłam. Polis, które od zawsze było moim domem. Wyjrzałam przez okno, a moją twarz owiał chłodny wiaterek. Znajdowałam się na tyle wysoko, że widziałam dach i fragment komina naszego małego dworku lub inaczej... domu, w którym kiedyś mieszkaliśmy. Za czasów jego świetności dach był ciemnobrązowy, a ściany wykonane z mocnego drewna zachęcały do wejścia. Pamiętałam, że komin był zrobiony z czerwonych cegieł. Teraz była to zwykła rudera. Wszystko było obrośnięte różnymi roślinami, a komin nawet nie wyglądał jak komin. Westchnęłam i oparłam się o prowizoryczny parapet. Gdyby rodzice żyli wszystko wyglądałoby inaczej. Ubrałam swoją starą zbroję, którą tu zostawiłam. Przynajmniej ją pielęgnowali.

W ogrodach zastałam Clarke i Lexę. Moja siostra trenowała z młodymi Czarnokrwistymi. Uśmiechnęłam się na widok Adena walczącego z Lexą. Clarke stała obok i również się przyglądała. W pewnym momencie chłopiec zauważył mnie i choć do tej pory dobrze sobie radził to Lexa wytrąciła mu kij z ręki i przystawiła swoją imitację broni do jego klatki piersiowej.

- Jesteś martwy – mruknęła, ale chłopiec nie zawrócił sobie nią głowy i tylko kiwnął głową.

- Diana! – wrzasnął i podbiegł w moim kierunku.

Przytulił się do mnie, a ja poczochrałam jego włosy.

- Świetnie sobie radzisz, Aden! Ale nie możesz dać się tak łatwo rozproszyć – pochwaliłam go i udzieliłam wskazówki. Byłam jednak dumna z niego, bo rósł mi godny następca.

Dzięki Ambasadorom, którzy okazali mi łaskę miałam zająć miejsce Lexy. Brałam udział w tym samym Konklawe co ona. Ja miałam 12 lat, a Lexa 16. Ambasadorowie uznali, że nie zwrócą przeciwko sobie tak utalentowanych sióstr i darowali mi życie, mianując następczynią Lexy.

Zauważyłam, że w kierunku Lexy zbliża się Sebastian. Nie wyglądał na zadowolonego. Poleciłam Adenowi poćwiczyć z workiem walkę wręcz. Podeszłam do Lexy i Sebastiana.

- Co ją tu sprowadza? – zdążyłam wyłapać.

- Co się dzieje? – zapytałam, gdy tylko znalazłam się przy Sebastianie i Lexie.

- Nia przyjechała – oświadczył Sebastian ze spokojem, ale na jego twarzy gościł grymas.

- Czego ona tutaj szuka? – jęknęłam.

Nia, czyli królowa Azgeda. Z jej rozkazu zginęli nasi rodzice. Zaczynała wtedy panowanie w Azgeda. Z tego co słyszałam to nasz ojciec się jej bardzo podobał, ale związał się z matką i pojawiliśmy się my. Nia w akcie złości chciała nas zabić. Nie miała jednak wystarczającego powodu żeby wprowadzić armię do Polis, więc oskarżyła matkę o zdradę Komandor i zaatakowała.

- Chce z wami rozmawiać – kontynuował Sebastian.

- Świetnie, zaraz przyjdziemy – zakomunikowała Lexa.

- Zwołała zgromadzenie Ambasadorów – dokończył Sebastian.

Gdyby spojrzenie Lexy mogło zabijać to wszyscy padliby trupem. Ze wszystkich swoich obowiązków Lexa najbardziej nienawidziła konfrontacji z Ambasadorami i jak to mówiła „tłumaczenia tym durniom jak rządzić". Przed moim wyjazdem byłam zazwyczaj obecna na każdym zgromadzeniu tego typu. Chwyciłam Lexę za ramię i ścisnęłam je delikatnie. Była bardzo wzburzona.

- Spokojnie – powiedziałam i starałam się uspokoić siostrę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top