3.10.Nienawidzę cię!
Zbieraliśmy się do wyjścia. Kane miał zamiar zabrać Blake'a i iść z nim przodem. Powstrzymałam go gestem dłoni.
- Zajmę się nim - mruknęłam, a Kane tylko kiwnął głową i podał mi kluczki od kajdanek Blake'a.
Puściłam resztę grupy przodem, a sama zamykałam korowód w towarzystwie Bellamy'ego, jednak pozwoliłam iść im wcześniej. Nadal miał skute ręce, a jego twarz była w ranach. Wciąż czułam złość do niego, ale zrobiło mi się go żal. Milczał i przyjmował na siebie każde złe słowo, które wypowiedziałam ja bądź Octavia, a te raniły go najbardziej. Chciał wstać z kamienia, na którym siedział, ale mruknęłam ciche „siedź" i wrócił na swoje miejsce. Nie wybaczyłam mu, ale chciałam pomóc. Reszta już poszła, a ja wyciągnęłam z mojej torby szmatkę i butelkę z wodą. Nasączyłam ją i zaczęłam zmywać zaschniętą krew z jego twarzy. Nie chciałam patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że to mnie złamie. Bellamy uważnie obserwował moje ruchy. Wydawało mi się, że powiedział „dziękuję", ale mogłam się przesłyszeć. Kiedy skończyłam uwolniłam mu ręce. Potarł nadgarstki, na których pojawiły się siniaki. Wyszliśmy z groty, a napięcie tworzące się między nami było wręcz namacalne. W pewnym momencie zatrzymałam się. Nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam znać prawdę. Niebo przeszyła pierwsza błyskawica, a obróciłam się na pięcie i spojrzałam na Blake'a, który podążał kawałek za mną.
- Dlaczego?! – wrzasnęłam, a ciszę przeszedł grzmot.
Na niebie zaczęły zbierać się czarne chmury. Bellamy również się zatrzymał i spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu.
- Dlaczego się odsunąłeś?! – mój głos drżał, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.
- Potrzebowałem kogoś kto nie jest bohaterem! Clarke odeszła zostawiając mnie samego z tym wszystkim. Codziennie napotykałem spojrzenia i szepty „zabił niewinnych ludzi". Gina mi pomogła, a potem Pike...
Deszcz spadł grubą ścianą, mocząc wszystko na swojej drodze. Włosy przykleiły się nam do twarzy.
- Nie chciałem tego, ale twój widok każdego dnia przypominał mi o wyborze, którego dokonałem. A ty jesteś dobra, uratowałaś ich! – przekrzyczał deszcz.
- Nienawidzę cię, Bellamy! – powiedziałam, ale chyba mnie nie słyszał – Nienawidzę cię!
W końcu dałam upust swoim emocjom. To wszystko co kotłowało się w nas tak długi czas w końcu wyszło na zewnątrz. Po tym wszystkim co mi zrobił CHCIAŁAM go nienawidzić, ale nie mogłam.
- Nienawidzę cię! – odkrzyknął Bellamy, a potem zbliżył się do mnie i złączył nasze usta.
Deszcz padał, a my byliśmy całkowicie mokrzy, a mimo to całowaliśmy się. Przyciągnęłam Blake'a za koszulkę. Wplotłam dłonie w jego mokre włosy. Pomiędzy kolejnymi pocałunkami padały kolejne wyznania nienawiści z naszej strony, ale żadne nie chciało tego przerwać. Każdy pocałunek był łapczywy jakbyśmy tylko na nie czekali.
***
Wróciliśmy do Polis na trzy dni. W tym czasie praktycznie nie widywałam się z Bellamy'm. Nie ukrywam było mi to na rękę, bo nie miałam pojęcia jak zachować się w stosunku do Blake'a. Przez ten czas zdążyłam załatwić kilka spraw.
Nie wierzyłam, że to robiliśmy, ale wracaliśmy do Arkadii. Część osób z Arkadii była w Polis, bo nie mogła znieść Pike'a, ale część została. Jechaliśmy Jeep'em, a Bellamy prowadził. Tak się złożyło, że siedziałam z przodu razem z nim. Było koło północy, zerknęłam do tyłu, a wszyscy spali, oprócz mnie i Bellamy'ego. W skupieniu prowadził samochód, a ja milczałam i wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Widziałam pojedyncze gwiazdy i różne gwiazdozbiory. Wielki wóz i chyba ogon Smoka.
- Nie będziesz się już do mnie odzywać? – zapytał i na krótką chwilę spojrzał na mnie, a potem wrócił do patrzenia na drogę.
- Nie wiem, potraktowałeś mnie okrutnie – odpowiedziałam, ta rozmowa była dla mnie trudna. On był trudny. Starałam się zapomnieć o tym co wydarzyło się w deszczu. Nie mogłam sobie pozwolić... nie mogłam pozwolić...
- Nie chciałem tego...
- Bellamy – powiedziałam trochę głośniej niż powinnam i obróciłam się na fotelu w jego stronę – zostałam przez ciebie skazana na śmierć. Marcus i Lincoln też, a dodatkowo on nie żyje. A teraz mówisz mi, że tego nie chciałeś?
Nie przeprowadziliśmy jeszcze rozmowy na ten temat. Wyjaśnił mi swoje zachowanie w Arkadii i związek z Giną, ale o Pike'u i nietolerancji w stosunku do Ziemian nic nie wspomniał.
- Diana, przepraszam, że cię zawiodłem, że tak bardzo spieprzyłem. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Przykro mi z powodu Lincolna i żałuję.
- Ugh teraz się pocałujcie, co? – usłyszeliśmy głos Jaspera z tyłu.
Obróciłam się, ale gdy zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć on znowu pogrążył się we śnie.
- Najbardziej skrzywdziłeś swoją własną siostrę. - zerknęłam na śpiącą dziewczynę - Myślę... myślę, że nie powinniśmy się do siebie zbliżać, a szczególnie po ostatnim wydarzeniu. Tylko towarzysze broni.
- Diana... - próbował coś jeszcze powiedzieć - Oczywiście, jak sobie życzysz. Towarzysze broni – odpowiedział i całkowicie skupił się na drodze.
- Dobranoc – mruknęłam i wygodniej ułożyłam się na fotelu.
- Dobranoc - odpowiedział.
Zamknęłam oczy i starałam się zasnąć. Nie spałam od trzech dni. Pomagałam Lexie i przez to miałam masę obowiązków. Dlatego starałam się wykorzystać każdą okazję do snu, która się trafiła.
***
[punkt widzenia Bellamy'ego]
Koło trzeciej nad ranem postanowiłem, że zrobię sobie krótką przerwę. Jechałem już sześć godzin i byłem zmęczony. Zgasiłem światła i wyjąłem kluczyki ze stacyjki. Przetarłem twarz dłońmi. Zerknąłem na postać śpiącą na siedzeniu obok. Diana spokojnie spała i coś czuję, że robiła to po raz pierwszy od dłuższego czasu. Wyglądała tak pięknie. Przyglądałem się każdemu centymetrowi jej twarzy. Nie mogłem wybaczyć sobie, że tak bardzo ją skrzywdziłem. Ją i moją siostrę. Nie wiem co się ze mną działo w ostatnim czasie, ale doprowadziłem do śmierci wielu ludzi. Znów stałem się potworem. Wyszedłem z samochodu i odszedłem kilka kroków. Powietrze było rześkie. Na zewnątrz panowała ciemność i nawet nie zaczynało świtać.
- Czemu stoimy? – usłyszałem jej zaspany głos, który po przebudzeniu brzmiał uroczo.
Odwróciłem się i spojrzałem jej w oczy. Podszedłem kilka kroków w jej kierunku, ale zatrzymałem się zachowując stosowną odległość.
- Musiałem zrobić sobie chwilę przerwy. Idź się jeszcze przespać, bo spałaś niecałe trzy godziny – odpowiedziałem.
Popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem i bez słowa usiadła na masce samochodu. Zrobiłem to samo, zachowując odległość. Nie chciałem się jej narzucać. Musiałem z niej zrezygnować, ona nigdy mi tego nie wybaczy. Ciągle gnębiły mnie wyrzuty sumienia i poczucie winy. Siedzieliśmy tak w milczeniu, wpatrując się w niebo i słuchając dźwięków lasu, aż zgodnie stwierdziliśmy, że pora już ruszać. Wstaliśmy z maski, a ja w którymś momencie złapałem Dianę za rękę. Może to przyzwyczajenie, a może impuls. Odwróciła się i spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami. Nie widziałem w nich złości to był zawód. Zawiodła się na mnie. Zerknęła na nasze dłonie, a potem znowu na mnie.
- Ja tylko... mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz - powiedziałem i nadal trzymałem jej dłoń.
- Też mam taką nadzieję - odpowiedziała matowym głosem i puściła moją dłoń.
Weszła do samochodu i trzasnęła drzwiami. Czego mogłem się spodziewać? Skazałem ją na śmierć... Ona i Octavia nigdy mi nie wybaczą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top