2.9.Chyba zasługujemy na drinka.
- Jaki mamy plan? – odezwał się Monty.
Patrzyłam po każdym z nich szukając odpowiedzi. Z ich twarzy nie mogłam nic wyczytać. Westchnęłam.
- Jesteśmy tu żeby uwolnić naszych ludzi, tak? – wszyscy zgodnie potwierdzili – Bellamy, Clarke i Monty, wy idziecie do pokoju gdzie są wszystkie kamery, obsługiwanie i tak dalej. Musicie uwolnić setkę i powstrzymać Cage'a. Ja, Jasper i Octavia staramy się pomóc Mayi i przetransportować ją na 5 poziom gdzie nie ma promieniowania. Mamy na to 20 minut. Starajcie się nikogo nie zabijać. Jesteśmy tu żeby uwolnić naszych, a pamiętajcie, że praktycznie trzymają nas w garści. Kontaktujcie się przez krótkofalówkę. Powodzenia.
Pierwsza trójka pobiegła do pokoju dowodzenia, a ja z moimi towarzyszami poszliśmy na 5 poziom. Octavia dała mi dwa sztylety. Z taką bronią czułam się o wiele pewniej. Jasper szedł z Mayą za nami. Na razie było czysto. Weszliśmy na 5 poziom i nagle znaleźli nas dwójka strażników. Ja z Jasperem pomogliśmy Mayi pozbyć się kombinezonu, a Octavia zabiła strażników, bo zaczęli do nas strzelać. Byłam pod wrażeniem jej umiejętności, chociaż „staramy się nikogo nie zabijać" jej nie wychodziło. Indra dobrze ją wyszkoliła.
- Mogę cię trochę potrenować jak uda nam się stąd wyjść – powiedziałam do Octavii rozcinając kombinezon Mayi.
- Dzięki, chętnie skorzystam – powiedziała O, a ja uśmiechnęłam się i pomogłam Mayi wyjść ze skafandra.
Nagle odbiornik zaczął trzeszczeć i wydobył się z niego jakiś głos. Był to środek rozmowy Clarke z prawdopodobnie Cagem.
- Jeżeli nie wypuścisz moich ludzi, napromieniuję cały 5 poziom – usłyszałam głos Clarke.
Odbiornik znowu zaczął trzeszczeć, więc go wyłączyłam. Nie chciałam tego słuchać. Bellamy jej na to pozwolił? Co oni do cholery wyprawiali?
- Co ona do cholery robi? Zabije niewinnych ludzi. – powiedziałam – Gdzie są wszyscy i czy macie tu jakieś skafandry ochronne?
Popatrzyłam na Mayę.
- Wszyscy są w głównej Sali i tam powinny być jakieś kombinezony –powiedziała dziewczyna.
- Co ty chcesz zrobić, Diana? – zwróciła się do mnie Octavia.
- Clarke zrobi wszystko żeby was uwolnić i będzie w stanie zabić tych ludzi, tak jak zabiła Finna. Muszę uratować jak najwięcej żyć.
- Finn nie żyje? – usłyszałam głos Jaspera za plecami.
Obróciłam się i pokiwałam smutno głową.
- Dużo się zmieniło podczas waszej nieobecności. – odpowiedziałam – Wyjaśnię wszystko, ale nie teraz. Musimy ocalić tych ludzi, a nie mamy czasu. Maya zaprowadź mnie do głównej Sali.
Pobiegliśmy tam w środku było mnóstwo ludzi. Kobiety, mężczyźni, dzieci i starcy. Ona chciała ich zabić. Nie było ani jednego strażnika ani Cage'a. Pewnie wszyscy pobierali teraz szpik kostny Skaikru. Byłam ubrana w ich ciuchy, byłam z Mayą i Jasperem. Octavia stała schowana żeby ich nie wystraszyć. Modliłam się żeby mnie posłuchali.
- Słuchajcie! – krzyknęłam – Nie znacie mnie, ale ja znam was. Wiem, że niedługo ten poziom zostanie napromieniowany. Jestem tutaj żeby wam pomóc. Macie tu skafandry ochronne, więc proszę zacznijcie zakładać je jak najszybciej, bo mamy mało czasu. Maya i Jasper wam pomogą. Dzieci i kobiety puśćcie przodem.
Ludzie w szoku zaczęli wykonywać moje polecenia. Nawet nie dyskutowali. Posłusznie zaczęli się ubierać. Były ubrane już wszystkie dzieci i część kobiet oraz kilkoro mężczyzn, gdy alarm zaczął przeraźliwie wyć. Zrobiła to. Skazała ich na śmierć. Szybko posprawdzałam dzieciom skafandry. Tlenu starczy każdemu na godzinę, może trochę więcej. Wyprowadziłam dzieci na zewnątrz, bo nie chciałam żeby na to patrzyły. Dorośli zaczęli już umierać. Serce bolało mnie kiedy widziałam jak osoby, które nie mogły ubrać skafandrów padały jak muchy. Po twarzy spływały mi łzy. Starłam je wierzchem dłoni. Obserwowałam twarze przerażonych ludzi, którym udało się ubrać skafandry na czas. Byli wstrząśnięci i smutni. Nie mogłam znaleźć Mayi i Jaspera. Po kilku minutach zobaczyłam ich leżących na ziemi. Maya nie miała skafandra. Cała pokryta była ranami i oparzeniami. Ona umierała. Jasper trzymał jej ciało i płakał. Usiadłam obok nich. Zaczęłam śpiewać i głaskać Mayę po włosach.
- Just close your eyes. The sun is going down. You'll be alright. No one can hurt you now. Come morning light. You and I'll be safe and sound.
- Była taka niewinna – powiedział Jasper z płaczem.
- Nikt z nas nie jest niewinny– wyszeptała Maya ostatni raz i jej głowa opadła na bok.
Jasper nie mógł nic powiedzieć. Płakał i wciąż trzymał jej ciało. Zamknęłam jej oczy. Teraz jest bezpieczna. Poprosiłam Octavię żeby została z Jasperem. Wstałam i w drzwiach zobaczyłam Clarke i całą resztę naszej ekipy. Pokręciłam głową. Mijając Bellamy'ego, który stał w szoku uderzyłam go specjalnie barkiem i odeszłam zająć się ludźmi, którzy przeżyli. Wcześniej odesłałam wszystkich do szpitala i powiedziałam, że przyjdę tam i im pomogę. Spędziłam tam kilkanaście minut sprawdzając skafandry uratowanym osobom i zapewniając ich, że wszystko będzie dobrze.
Kiedy wróciłam do głównej Sali Jasper krzyczał na Clarke i całą resztę. Oparłam się o filar i przyglądałam temu z boku. Widziałam w Clarke desperację. 'Muszę ich uratować choćby nie wiem co', ale czasami trzeba było coś poświęcić. Wybrała tych ludzi. To oni stali się ofiarą za grzechy Clarke, Lexy i moje. Wyszłam z tego miejsca i bez słowa minęłam Bellamy'ego. Nie chciałam na niego patrzeć. Zeszłam do 'laboratorium' gdzie pobierali im szpik. Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam na twarzy wszystkich ulgę. Uwolniłam Kane'a, Raven, Wick'a i całą resztę. Upewniłam się, że wszystko z nimi okej i zabrałam szpik, który zdążyli już pobrać. Poprosiłam Jacksona o pomoc i razem poszliśmy do ludzi, którzy przetrwali. Miałam mało czasu, więc pośpiesznie podałam każdemu dawkę szpiku. Zgłosił się jeden ochotnik, który ściągnął skafander. Nie doznał oparzeń. To działało, ale nie wiedziałam na jak długo.
- Możecie ściągnąć skafandry. Dzisiaj razem z nami pójdziecie na zewnątrz. Pójdziemy do Camp Jaha i tam zamieszkamy. Będziemy starali się wam pomóc. Będziecie musieli stawiać się na badaniach u doktor Griffin i każdy z was będzie musiał mieć swój skafander i uzupełniać braki tlenu w razie jakichkolwiek komplikacji. Jednak czuję, że wszystko będzie dobrze – uśmiechnęłam się do nich, a oni zaczęli wiwatować.
Obróciłam się i zobaczyłam Marcusa. Podeszłam do niego i przywitałam się.
- Nadajesz się na przywódcę. Masz to we krwi – pochwalił.
- Staram się mieć jak najlepszy kontakt z ludźmi i okazywać im szacunek. Każdy chce być kochany i szanowany, prawda? – odpowiedziałam.
- Oczywiście – odrzekł i poklepał mnie po ramieniu.
- Obiecaj mi, że będą u nas bezpieczni i Abby zapewni im opiekę medyczną. Nie wiem na ile starczy taka dawka. Jeżeli trzeba to będą musieli dostawać więcej – powiedziałam z lekkim niepokojem.
- Osobiście się tym zajmę i obiecuję, że będą mieli najlepszą opiekę. Abby z pewnością się nimi zajmie – obiecał mi Marcus.
- Oni mi zaufali, Marcusie. Nie chcę żeby się zawiedli – powiedziałam i pożegnałam się z nim.
Wracając natrafiłam na Bellamy'ego. Stał oparty o ścianę i wyglądał jakby na kogoś czekał. Na kogoś znaczy na mnie. Miał spuszczony wzrok, a włosy jak zwykle opadały mu na czoło. Kiedy mnie dostrzegł, wyprostował się i podszedł do mnie. Próbował mnie zatrzymać, ale się wyrywałam.
- Diana, porozmawiaj ze mną! – powiedział dość głośno, gdy stałam do niego plecami i powoli odchodziłam.
- Bo co? Mnie też napromieniujesz? – obróciłam się i wrzasnęłam na niego.
- Nie chciałem tego – to brzmiało tak fałszywie.
- Tam były dzieci, Bell. Dzieci, które udało mi się ocalić, ale te dzieci miały rodziców, a gdyby tam była Octavia albo twoje dziecko, co? Zrobiłbyś to? Skazałbyś ich na śmierć?
- Ty nie wiesz jak to jest! Nie ciąży na tobie obowiązek przywódcy, nie musisz podejmować takich decyzji. Kto ma umrzeć, a kto ma żyć – powiedział i zobaczyłam na jego policzkach łzy.
- Doskonale wiem jak to jest. Nie wychowywałeś się tutaj, Bellamy. Maya nie żyje, Anya nie żyje, wszyscy ci ludzie są martwi, przeze mnie. Całe moje życie składa się z wyborów, a zawdzięczam je temu, że większość z Ambasadorów dała mi szansę na życie. Ja dałam tę szansę tym ludziom. Dowodziłam całą tą akcją. To mnie słuchaliście. Nie Clarke, nie Lexy. Mnie i nie mam najmniejszego pojęcia dlaczego. A teraz po prostu wróćmy razem do Camp Jaha i odpocznijmy. Jestem cholernie zmęczona tym wszystkim.
Kiwnął głową i poszedł razem ze mną do wyjścia.
***
Wszyscy weszli już do Camp Jaha, ale razem z Bellamy'm staliśmy przy bramie i obserwowaliśmy co robi Clarke. Nie była chętna do wejścia do obozu.
- Idź z nią pogadaj – powiedziałam chłopakowi i popchnęłam go w tamtym kierunku.
Poszedł i chwilę o czymś rozmawiali. Rzucali mi i reszcie obozu pojedyncze spojrzenia. W końcu jednak Clarke przytuliła Bellamy'ego, pocałowała go w policzek i odeszła. Byłam o niego zazdrosna, no kto by pomyślał. Clarke odeszła. Tak po prostu. Nie rozmawiałyśmy od Mount Weather, ale to chyba dobrze, bo nie wiem jak mogłoby się to skończyć. Od swojej ucieczki, Lexa nie dała znaku życia. Miałam nadzieję, że za jakiś czas się to zmieni, bo musiałam z nią poważnie porozmawiać, ale na razie nie miałam na to najmniejszej ochoty. Bellamy podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Chyba zasługujemy na drinka – powiedział tylko i razem poszliśmy świętować nasze kolejne małe zwycięstwo. Oboje wiedzieliśmy jednak, że zostało obkupione krwią niewinnych osób.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top