1.7.Myślisz, że pozwolą ci odejść?
*jakiś czas później*
Nie miałam pojęcia co działo się właśnie w obozie. Finn i Clarke zostali porwani przez moich ludzi, a ja obiecałam jej, że będę chronić Setkę. Część ludzi pracowała i wykonywała swoje obowiązki. Niektórzy się wykłócali ze sobą, ale duża część osób stała przed kapsułą, której drzwi były zamknięte. Wbiegłam do środka obozu i rozejrzałam się. Wiedziałam, że Murphy wrócił. Ten człowiek zawsze wracał. Był jak bumerang. On się zemści na Bellamy'm. Podeszłam do grupy stojącej przed kapsułą i przepchałam się na przód.
- Co się dzieje? – zapytałam Octavii, która stała z krótkofalówką i wpatrywała się w zamknięte drzwi.
- Murphy i Bellamy są w środku – powiedziała.
- Cholera jasna, przecież John go zabije – spojrzała na mnie. Była wyraźnie przejęta i przerażona tym co może stać się z jej bratem.
Musiałam się tam jakoś dostać. Jeśli tego nie zrobię to skończy się bardzo źle.
- Raven próbuje ich wyciągnąć, jest pod pokładem, Jasper jest z nią– odrzekła przejęta.
- Co? Żartujesz sobie? – prawie wrzasnęłam, to komplikowało sytuację jeszcze bardziej.
- Musimy coś zrobić – powiedziała.
Przyjrzałam się uważniej kapsule.
- Wchodzę tam – stwierdziłam. Usłyszeliśmy strzał, a ja wstrzymałam oddech.
- Zwariowałaś? Nie ma jak! – wrzasnęła Octavia i wyciągnęła krótkofalówkę – Bellamy! Bellamy, wszystko w porządku?
Zero odpowiedzi.
- Bellamy, słyszysz mnie? – powtórzyła.
- Octavia, nie mamy czasu. Wchodzę tam – powiedziałam i podbiegłam do najbliższego drzewa, wsadziłam sobie rączkę mojego noża w zęby, żeby mieć wolne ręce.
- Wszystko w porządku. – odezwał się głos Blake'a z krótkofalówki – To był przypadkowy strzał. Przestańcie się o mnie martwić. Wszyscy. Powiedz Raven żeby się pośpieszyła.
- Pieprzony Blake – wymamrotałam, zaczęłam się wspinać, a gdy byłam wystarczająco blisko skoczyłam na dach kapsuły.
Wspięłam się na sam szczyt. Na szczęście wierzch był otwierany i można było go wywarzyć. Wyciągnęłam nóż z ust i zaczęłam podważać wejście. Po dwóch minutach, udało mi się. Cicho weszłam do środka. Słyszałam głos Murphy'ego, ale nie rozumiałam co mówi.
- Wstań i przerzuć – powiedział John.
Usłyszałam jak Blake coś przerzuca.
- Co chcesz żebym powiedział? – usłyszałam Blake'a – Chcesz żebym przeprosił? Prze... -zaczął, ale nie skończył- Przepraszam.
- Nic nie rozumiesz. – odezwał się Murphy, a ja powoli zeszłam niżej – Chcę tylko żebyś poczuł to co ja czułem. A potem... umrzesz.
Słyszałam jak przeciągają jakiś stołek czy coś podobnego. Przeszłam kawałek dalej i zobaczyłam Murphy'ego. Wskazał na coś bronią.
- Stań na tym.– powiedział – Załóż na szyję.
- To obłęd.
Murphy strzelił, a ja odruchowo cofnęłam się. John strzelił w podłogę. Raven i Jasper byli na dole. Musiałam się pośpieszyć. Wyszłam zza ściany. Miałam dobrą pozycję, bo Murphy stał do mnie plecami. Kątem oka zobaczyłam ciało jakiegoś chłopaka. To był chyba Miles.
- Załóż na szyję – powtórzył polecenie, a Bellamy posłusznie je wykonał.
Co ten idiota znowu robił? Poszłam kilka kroków dalej i zobaczyłam pełny obraz sytuacji. Johna mierzącego do Bellamy'ego z karabinu i tego drugiego, który stał na krzesełku. Nałożył sobie „linę" stworzoną z pasów bezpieczeństwa na szyje. Ścisnęłam mocniej nóż w mojej dłoni. Musiałam poczekać na odpowiedni moment.
- Zadowolony? – powiedział do Murphy'ego.
John pociągnął za prowizoryczny sznur, a Bellamy desperacko trzymał w dłoniach pętle, którą miał na szyi.
- Jesteś taki odważny. Liczyłeś, że jesteś silniejszy niż ja albo ktoś cię uratuje, ale już tak nie myślisz, co?
- Kurwa – mruknęłam i podeszłam jeszcze bliżej. Gdyby Murphy się obrócił z pewnością by mnie zauważył. Pociągnął jeszcze mocniej za linę, a ja widziałam, że Bellamy stoi już na czubkach butów.
Nie zauważył mnie. Był całkowicie skupiony na Murphym.
- Muszę przyznać, że nieźle ich omotałeś. Są w ciebie wpatrzeni prawie tak jak w Clarke albo tę Ziemiankę...
- Ma na imię Diana – wykrztusił Blake.
- Dawniej mówiłeś, że stanowi problem i nie interesuje cię jej imię – mruknął Murphy i zaśmiał się złośliwie.
Zagryzłam zęby. Nie mogłam zwracać na to w tym momencie uwagi.
- My znamy prawdę. Jesteś tchórzem. Zrozumiałem to, gdy wykopałeś spode mnie tę pieprzoną skrzynkę. Powiedziałeś, że dajesz ludziom to czego chcą, prawda?
- Powinienem ich wtedy powstrzymać.
- Tak, mądry po czasie – mruknął Murphy.
- Na co liczysz? Myślisz, że pozwolą ci odejść?
- Nie, nie pozwolą. Ktoś będzie musiał objąć władzę. Może będę musiał zabić twoją siostrę? – warknął, a Bellamy zamachnął się próbując go kopnąć. Murphy odskoczył, mocniej pociągnął za linę i zawiązał ją o jakiś wystający pręt, tym samym podduszając Bellamy'ego. Usłyszeliśmy krzyk Raven z dołu, a ja cofnęłam się żeby Murphy mnie nie widział. Wydawało mi się, że Blake mnie zauważył, więc położyłam palec na usta, sygnalizując żeby był cicho.
- To chyba ona – warknął Murphy i zaczął strzelać w podłogę. Bellamy zaczął krzyczeć, a ja nie mogłam się jeszcze ruszyć i temu zapobiec chociaż wiedziałam, że na dole jest Raven. Murphy kopnął w stołek, na którym stał Bellamy. Krzesełko przewróciło się, a Blake zaczął się dusić.
- Księżniczka raczej nie żyje, a zaraz zginie król, więc kto obejmie władzę? – wrzasnął Murphy i strzelał dalej.
- Ja! – wrzasnęłam i wytrąciłam mu broń z ręki.
Murphy był w chwilowym szoku i wykorzystałam to. Bellamy dyndał nad ziemią i desperacko łapał powietrze. Musiałam działać szybko. Znalazłam się przy Murphym i ogłuszyłam go, wykonując cios, którego kiedyś nauczyła mnie Lexa. Szybko znalazłam się przy Bellamym. Dusił się, a ja szybko przecinałam pasy bezpieczeństwa. Ściągnęłam go na ziemie i ułożyłam na plecach. Drzwi do kapsuły zaczynały się otwierać. Murphy w między czasie przebudził się i kiedy zorientował się co się dzieje zaczął uciekać. Nie miałam czasu go gonić. Bellamy był kilka minut pozbawiony tlenu.
- Bellamy, obudź się. No dalej, oddychaj!– wrzasnęłam.
Chłopak dalej nie oddychał. Musiałam go ratować. Przechyliłam jego głowę do tyłu i zatkałam nos. Wykonałam dwa długie wdechy. Sprawdziłam czy reaguje. Dalej nic. Do środka wbiegł Jasper, Octavia i kilku innych ludzi. Pobiegli za Murphym na górę, a Octavia i Jasper stali koło mnie w szoku. Octavia była bliska płaczu. Powtórzyłam czynności.
- No dalej, Bellamy. – powiedziałam przez zaciśnięte zęby i ściągnęłam z niego kurtkę, rozdarłam koszulkę i zaczęłam uciskać miejsce w pobliżu mostka – Jesteś za silny żeby tak umrzeć. Nie zostawiaj mnie tu.
Doszłam do trzydziestu, przerwałam i wykonałam dwa wdechy. Reagował. Odsunęłam się i schowałam twarz w dłonie. Dopiero teraz zobaczyłam jak ręce mi się trzęsą. Bellamy zaczął normalnie oddychać, a chwilę potem otworzył oczy. Wstałam i podeszłam do miejsca gdzie zabunkrował się Murphy.
- Raven! Jest cały – krzyknął Jasper.
- Murphy! – wrzasnęłam – Murphy! To koniec! Już po tobie!
Zaczęłam wspinać się po drabince. Próbowałam otworzyć właz, ale zablokował go czymś. Napierałam, ale właz nie chciał ustąpić.
- Nie uciekniesz!
Nagle coś na górze wybuchło.
- Co do cholery? – krzyknęłam, a Jasper podszedł i pomógł mi wywarzyć właz.
Na górze było pełno dymu i wielka wyrwa w ścianie. Proch i naboje. Gnojek uciekł. Zeszłam na dół i sprawdziłam jak czuje się Bellamy. Siedział i rozmawiał z Octavią.
- Uciekł – oznajmiłam im – na górze był proch. Wysadził dziurę w kapsule.
- Gonimy go? – zapytał Jasper.
- Nie, moi ludzie się nim zajmą – stwierdziłam.
- Musimy znaleźć Clarke, Finn'a i Monty'ego. Miałeś rację Jasper, nie zostawia się swoich. Raven zajmie się umocnieniami. Straciliśmy cały dzień – zadyrygował Blake.
- Dziękuję.- powiedział Jasper – Bardzo się zmieniłeś.
Uśmiechnęłam się półgębkiem. Rozejrzałam się po obecnych w kapsule.
- Gdzie jest Raven? – zapytałam.
- Intruzi w południowej części! – usłyszeliśmy krzyk z zewnątrz.
Wszyscy wybiegli na zewnątrz, ale ja wciąż rozglądałam się w poszukiwaniu Raven.
- To Finn i Clarke! – usłyszeliśmy głos Miller'a.
Nie poszłam na dziedziniec. Zeszłam pod pokład w poszukiwaniu Raven.
- Raven? Jesteś tutaj? – krzyknęłam i zaczęłam przedzierać się przez plątaninę kabli.
- Tutaj! – krzyknęła, a ja zaczęłam do niej iść.
W końcu znalazłam się tuż przy niej. Mocno krwawiła. Napotkałam jej wzrok.
- Murphy mnie postrzelił.
- Kurwa, myślałam, że nie trafił. Byłam na górze. Wszystko słyszałam – rozejrzałam się – Muszę cię wyciągnąć, oprzyj się.
Złapała się mnie, a ja wykorzystując całą moją siłę wyciągnęłam ją na zewnątrz. Kiedy byłyśmy przed kapsułą wzięłam ją na ręce i zaczęłam iść w stronę wrzawy.
- Pomocy! – wrzasnęłam.
Natychmiast przybiegli Finn, Clarke i Bellamy. Ten pierwszy wziął Raven ode mnie.
- Do lądownika – zdecydowała Clarke i pobiegli razem do środka.
Bałam się o Raven, ale była w dobrych rękach. Clarke i Finn się nią zajmą. Wyszłam z Bellamym kawałek dalej, a tłum zaczął nas obserwować, a konkretniej mnie.
- Dlaczego ona tu jest? – krzyknął ktoś z tłumu.
- Właśnie! To Ziemianka, co ona tutaj robi? – zawtórował ktoś inny.
- Czemu nie możesz powstrzymać swojej armii?
- Ona jest inna. – powiedział głośno Bellamy – Ona właśnie ocaliła moje życie i pomogła Raven, która została ranna...
Wskazałam ręką żeby przestał mówić. Umiałam się sama bronić.
- Nazywam się Diana i jestem z Trikru, jak pewnie niektórzy z was wiedzą. Przebywam tutaj dość często i nie raz was ocaliłam. Nie mam złych zamiarów, a tym bardziej nie mam wpływu na decyzję wodza o wojnie z wami. Nie mam władzy nad tą armią. Bardzo chcę wam pomóc, ale muszę być też lojalna względem moich ludzi. Wy również jesteście moimi ludźmi, dlatego pozostanę neutralna. Niech zwyciężą silniejsi! – krzyknęłam, a tłum mi za wiwatował.
Odeszliśmy z Bellamy'm kawałek dalej, a obozowicze powrócili do wykonywania swoich obowiązków. Stanęliśmy przy bramie, a ja oparłam się o blachę. Bellamy uśmiechnął się słabo.
- Nie podziękowałem ci za uratowanie życia. Znowu – uśmiechnął się.
- Nie ma za co, już się przyzwyczaiłam, że ratuję ci tyłek – również się uśmiechnęłam.
Miałam nadzieję, że nie słyszał tego co mówiłam kiedy go ratowałam. Był nieprzytomny. Nie mógł tego słyszeć. Polubiłam go, nawet jeśli czasami zachowywał się jak idiota.
- Słyszałaś wszystko co ja i Murphy mówiliśmy?
- Większość tak – potwierdziłam.
Wbił wzrok w ziemię, ale zaraz podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Chciałbym żebyś wiedziała, że już tak nie myślę. Nie jesteś problemem i zasługujesz na to żeby każdy znał twoje imię.
- Nie lubiliśmy się i to chyba nie tajemnica, ale teraz nie mogę powiedzieć, że cię nie lubię, Blake. Skłamałabym – powiedziałam i wyszczerzyłam się do niego.
- Któryś raz uratowałaś mi życie, jak mógłbym cię nie lubić? – zaśmialiśmy się.
- Powinieneś wracać do pracy, ale nie możesz się dzisiaj jeszcze przemęczać. Dopiero wróciłeś do żywych – pogroziłam mu palcem i zaczęłam odchodzić.
- Jasne. – przewrócił oczami – Octavia powiedziała, że robiłaś mi usta-usta. Podobało ci się?
Pokazałam mu środkowy palec.
- No weź! Wiem, że ci się podobało. Polubiłaś całowanie mnie! – krzyknął za mną.
- Wracaj do pracy, Blake! – odkrzyknęłam i odeszłam. Kilka kroków później odwróciłam się, ale zobaczyłam, że Bellamy odchodzi do swoich ludzi.
Uśmiechnęłam się i dotknęłam opuszkami palców swoich ust. Może?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top