1.5.Murphy nas wykończy za to, że jej pomagamy.

- Nie możemy tego zrobić. – powiedziała Clarke – To jest zbyt ryzykowne.

- Nie mamy innej opcji. – wstawił się za mną Finn – Murphy ją zabije, jeśli tylko ją dostanie.

- Bellamy? – zwróciłam się do niego. On w tym momencie decydował.

Spojrzał mi w oczy jakby zastanawiał się czy powinien powierzać mi życie Charlotte.

- Zróbmy to. – powiedział i podszedł do przestraszonej dziewczynki – Nie bój się. Zostaniesz z nimi.

Chwilę jeszcze Bellamy rozmawiał z Clarke. Podeszłam do Finna i odciągnęłam go na skraj namiotu.

- Skołuj mi linę – szepnęłam – tylko bardzo wytrzymałą.

Spojrzał na mnie zdziwiony. Kątem oka zobaczyłam, że Blake wychodzi z namiotu.

- W planie nie mówiliśmy nic o linie – powiedział.

- Wiem, ale to na wypadek, gdybym musiała zrobić coś za co Bellamy mnie znienawidzi.

Finn wyszedł z namiotu. Zostawiając mnie i Clarke z dziewczynką. Podeszłam do blondynki i stanęłam obok niej. Była bardzo zdenerwowana.

- Jestem Diana. – przedstawiłam się – Wcześniej nie było okazji się poznać.

- Clarke. – podała mi rękę, a ja ją uścisnęłam – Jesteś Ziemianką?

- Ta...

- Kto jest za powieszeniem morderczyni? – zapadło milczenie – Ja zawisłem za poszlaki, a ta mała zdzira się przyznała i pójdzie wolno? Tchórze!

- Murphy! To koniec! - powiedział donośnym głosem Bellamy Blake.

- Jasne szefie – zakończył Murphy, to nie mogło się tak łatwo skończyć.

Usłyszałam dźwięk upadającego ciała, potem krzyk i odgłosy bójki.

- Bierzemy ją – głos Murphy'ego rozbrzmiał w mojej głowie.

- Nie może nas tu być – powiedziałam do Clarke i wyszłyśmy z dziewczynką tyłem namiotu.

Odeszłam kawałek. Zobaczyłam, że Bellamy leżał bezwładnie na ziemi. Przez jedną krótką chwilę zastanawiałam się czy wszystko z nim w porządku, ale potem skupiłam się na tym żeby wyprowadzić Charlotte. Gdy opuszczałyśmy obóz, dołączył do nas Finn, który podał mi linę, o którą prosiłam. Szliśmy lasem, powoli zaczynało się ściemniać, a im głębiej wchodziliśmy do niego tym bardziej krzyki Murphy'ego zanikały. Charlotte wciąż nie do końca mi ufała, bo szła obok Clarke. Finn prowadził, a ja zamykałam naszą grupę. Zauważyłam, że Charlotte chciała złapać Clarke za rękę, ale blondynka się wyrwała.

- Co ty robisz? To, że cię ratujemy nie znaczy, że ci wybaczyłam.

- Clarke – powiedział Finn i wymownie na nią spojrzał.

Ja w milczeniu stałam i czekałam aż ruszymy dalej.

- Co? – zapytała Clarke.

- To dziecko – odpowiedział Finn.

- To morderczyni! Zabiłaś człowieka! Odebrałaś mu życie! Pomyślałaś o tym choć przez chwilę? – Clarke dała upust swojej złości. Pociągnęła dziewczynkę za rękę – Patrz na mnie! Nie można zabijać żeby poczuć się lepiej!

Charlotte była na granicy płaczu, a mi nie podobało się to co robiła Clarke. Nie można w ten sposób rozmawiać z dzieckiem. Zabiła Wellsa i musi ponieść tego konsekwencje. Ale to nie zmienia tego, że to dziecko. Ja też zabiłam wiele osób. Usłyszeliśmy krzyki z bliższej odległości niż dotychczas.

- Powinniśmy iść – powiedziałam, a Finn rzucił mi przelotne spojrzenie.

- Właściwie to z nasz plan trafił szlag, więc zostaniemy tu. – powiedział i otworzył właz do bunkra, w którym ostatnio ukrywałam się z Bellamym – Właźcie!

Wchodziłam ostatnia do bunkra. Przed zamknięciem włazu rozejrzałam się jeszcze czy nikt nas nie śledził i weszłam do środka. Starałam się nie myśleć o szczątkach rodziny, która znajdowała się pod nami i skupiłam myśli na uratowaniu Charlotte. Siedzieliśmy w ciszy przy zapalonych świeczkach. Charlotte spała, a my milczeliśmy. Finn patrzył to na mnie to na Clarke.

- Murphy nas wykończy za to, że jej pomagamy. On nie odpuszcza – powiedział i zaczął bawić się palcami.

- Możecie zostać u mnie jakiś czas. – zaproponowałam – Jeśli przestaną szukać, to nas tam nie znajdą.

- Dobry pom...

- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytała z wyczuwalną irytacją Clarke – Znacie się?

Przewróciłam oczami i wyprostowałam nogi.

- Jestem Ziemianką jak pewnie zdążyłaś zauważyć. Znam Finna odkąd tu przylecieliście, a Bellamy'ego trochę krócej. Pomagam wam – sprostowałam.

- Dlaczego? Jesteś Ziemianką, zaatakowaliście Jaspera!

- Nie mieszkam tutaj. – mruknęłam i poprawiłam się na krześle - To prawda jestem z tego klanu, ale nie mieszkam tutaj na stałe. Nie mogę podejmować decyzji.

- Więc dlaczego tu jesteś?

- Ponieważ wykonuję misję.

- Śledzisz nas? Dostarczasz informacje swojemu dowódcy?

- Nie chodzę do wioski, a informacje przestałam przekazywać już dawno – wytłumaczyłam.

Ta rozmowa zaczęła mnie już irytować. Czy to było przesłuchanie? Wyciągnę z ciebie informacje, a potem pojadę do Tondc i wybiję całą wioskę. O to jej chodziło? Clarke patrzyła na mnie z nieufnością.

- Clarke, poznałem ją. Ona jest dobra – bronił mnie Finn.

- Chcę wam pomóc. Robię to od samego początku. Jak myślisz kto opatrzył Jaspera na tym drzewie i zabił pumę, która was zaatakowała, gdy przyszliście po niego? To na pewno nie był Wells z pustym magazynkiem.

Nic nie odpowiedziała. Wciąż patrzyła na mnie z podejrzliwością, ale wydawało mi się, że złagodniała i powoli w jej oczach mogłam dostrzec zaufanie do mnie.

- Nikt w obozie nie może się o mnie dowiedzieć – powiedziałam.

Oboje pokiwali głowami. Siedzieliśmy zamknięci w bunkrze co mogło się stać? Sama nie wiem kiedy zasnęłam. Obudził mnie głos Clarke. Nie dochodził do mnie jeszcze sens jej słów. Otworzyłam oczy, Finn wstał jakby w amoku, a Clarke przeszukiwała bunkier. Wtedy zrozumiałam co się stało.

- Ona zniknęła. 

***

- Cholera jasna! – krzyknęłam i wyszłam na zewnątrz.

Było już ciemno. Na szczęście nigdzie w pobliżu nie widziałam Murphy'ego ani innych obozowiczów. Finn i Clarke pojawili się za mną. Nagle usłyszałam krzyk dziewczynki.

- Tam – krzyknął Finn i ruszył biegiem na południe, a my za nim.

Wydawało mi się, że od wschodu nadbiegały jakieś światła. Murphy i obozowicze. Musieliśmy się pośpieszyć. Zobaczyłam ślady w błocie. Finn poświecił na nie latarką.

- Ktoś tu był – mruknął i w tym momencie usłyszeliśmy krzyk Charlotte. Byliśmy blisko.

Rzuciliśmy się biegiem. Miałam już przygotowaną linę, bo znajdowaliśmy się niedaleko tego miejsca i wiedziałam, że to mogło się źle zakończyć. Zatrzymałam się. Byliśmy już bardzo blisko.

- Clarke biegnij tam. Ja i Finn pobiegniemy z drugiej strony – wskazałam, a dziewczyna bez gadania pobiegła tam gdzie jej kazałam.

- Co chcesz zrobić? – zapytał Finn i odgarnął włosy.

Wyciągnęłam linę, która miałam już przewiązaną wokół pasa.

- Tam jest wąwóz. – wskazałam kierunek, w którym pobiegła Clarke – Są w pułapce. Charlotte jest z Bellamym. Jeśli podsłuchała naszą rozmowę to skoczy.

- Żartujesz, prawda? – wzrok Finna był poważniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

Spojrzałam na niego, a on wiedział, że jestem całkowicie poważna.

- Złapię ją jeśli skoczy. Musisz być przy linie. Nie mamy czasu – ruszyłam biegiem, a za plecami usłyszałam głos Finna.

- Czyś ty do końca zwariowała?

- Robiłam już gorsze rzeczy – rzuciłam i przyśpieszyłam.

To co chciałam zrobić było bardzo ryzykowne. Jedna z ryzykowniejszych rzeczy, które robiłam. Dotarliśmy na miejsce. Zaczęłam obwiązywać linę wokół drzewa, a Finn mi pomagał. W wąwozie była mgła, a to pomagało mi, bo nikt mnie nie zobaczył. Cała akcja rozrywała się ledwo metr od nas, ale nikt nas nie widział. Byliśmy praktycznie w krzakach.

- Spuszczaj mnie. Jak pociągnę dwa razy to masz nas wciągnąć, rozumiesz? – czułam narastającą presję.

- Uważaj na siebie – powiedział Finn, a ja pokiwałam głową i zaczęłam schodzić.

Byłam już na dole. Słyszałam każde ich słowo.

- Murphy, nie pozwolę na to! – powiedział Bellamy.

- Nie będziecie przeze mnie cierpieć. Nie po tym co zrobiłam – powiedziała Charlotte, a ja rozbujałam się na linie żeby móc ją złapać, bo czułam, że ona skoczy.

I skoczyła. Nie wiem jakim cudem, ale zdążyłam złapać ją w locie. To było niemożliwe, ale trzymałam ją. Uderzenie zabolało, ale najważniejsze było to, że ją złapałam, że ona żyła. Po moim policzku pociekły łzy.

- Boże... - szepnęłam.

Charlotte płakała tak jak ja. Przytuliłam ją mocniej do siebie.

- Wszystko będzie dobrze, obiecałam ci to – powiedziałam w jej włosy i pociągnęłam dwa razy za linę.

Miałam nadzieję, że zbiegowisko już się rozeszło. Finn wciągał nas do góry, a ja wciąż płakałam. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Słyszałam podniesione głosy i odgłosy walki.

- Będziemy udawać, że nic się nie stało?

- Nie! Wygnajmy go!

Nie przysłuchiwałam się już ich rozmowie. Zrobią co chcą. Położyłam się na wilgotnej ziemi, a Finn posadził Charlotte przy drzewie. Stał przy niej, a ja leżałam z rękami na twarzy. Dopiero teraz zeszła ze mnie cała adrenalina. Zawsze odbierałam życia, a teraz udało mi się jedno uratować. Podniosłam się z ziemi i podeszłam do drzewa. Kucnęłam przy Charlotte i uśmiechnęłam się słabo. Położyłam dłoń na jej ramieniu.

- Murphy cię nie skrzywdzi, ale nie możesz wrócić do obozu – powiedziałam.

Dziewczynka spojrzała na mnie. Nie umiałam odczytać tego co widziałam w jej oczach.

- Uratowałaś mi życie – powiedziała cicho.

- Tak, ponieważ zasługujesz na to by żyć. Zrobiłaś coś złego, ale ja też robiłam złe rzeczy. Mimo to siedzę tutaj i rozmawiam z tobą.

- Zabiłaś kogoś?

- Tak i to nie jedną osobę. Zaczekaj moment – powiedziałam i podeszłam do Finna.

Odeszliśmy kawałek, ale wciąż mieliśmy dziewczynkę na oku.

- Chciałaś to zrobić od początku, prawda? - zapytał i na chwilę przeniósł wzrok z dziewczynki na mnie.

- Tak, miałam przeczucie, że tak to się może skończyć. Bellamy nie może się dowiedzieć, wszyscy muszą myśleć, że umarła - powiedziałam i przybrałam poważny wyraz twarzy.

- Co zamierzasz z nią zrobić? - szepnął.

- Mam konia na zachód stąd. Zabiorę ją do moich przyjaciół z Podakru. Tam będzie bezpieczna i nauczy się żyć jak Ziemianka.

- Jesteś pewna, że będzie bezpieczna?

- Tak, będzie jej lepiej. Powinieneś wracać do obozu – poklepałam go po ramieniu, a on rzucił krótkie 'do zobaczenia' i odszedł.

Wzięłam dziewczynkę pod rękę i uśmiechnęłam się do niej.

- Chodź Charlotte. Właśnie zaczynasz nowe życie – powiedziałam do niej i mocniej przytuliłam do siebie.

Był środek nocy, ale bez problemu znalazłam moją piękną klacz na skraju polany. Pogłaskałam ją, a ona zarżała przyjaźnie. Uśmiechnęłam się do niej.

- Cześć Phila*. Dawno się nie widziałyśmy.

Posadziłam jej na grzbiet Charlotte, a potem sama wsiadłam. Brakowało mi jazdy konnej przez te kilka miesięcy. To było coś co dawało mi wolność i ogromną radość. Pociągnęłam za lejce. Ruszyłyśmy.

- Bellamy nie przyszedł się pożegnać? – powiedziała Charlotte, która obejmowała mnie w pasie.

- Gdyby to zrobił to mogłoby mu się coś stać. Nikt nie wie, że cię uratowałam i powinno tak zostać, ale Bellamy'emu bardzo na tobie zależy – powiedziałam i pognałam konia.

*imię konia pochodzi od miasta Filadelfia (ang. Philadelphia), które znajdowało się na terenie klanu Delphi lub Delfikru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top