1.4.Bellamy, naprawdę w to wierzysz?
Kilka dni później Finn wbiegł do mojej jaskini i prawie wypluł płuca. Podniosłam się z ziemi i podałam mu miskę z wodą. Chłopak przyjął ją z wdzięcznością i wypił duszkiem. Wytarł usta wierzchem dłoni i wziął głęboki oddech.
- Ktoś zabił Wellsa - powiedział w końcu, a moje oczy pewnie miały wielkość talerzy.
- Co? Kto? Przecież wczoraj kiedy przestałam was obserwować to żył! - muszę przyznać, że byłam w szoku.
Mógł go zabić każdy, bo niewielu go lubiło. Był synem Kanclerza, który bez mrugnięcia okiem ekspulsował ich rodzeństwo, rodziców czy przyjaciół. Jednak przed szereg wybijała się jedna osoba, która już na samym początku zadarła z Wellsem Jahą. Był to John Murphy. Wredny i arogancki, a do tego robił błędy ortograficzne. Nie dziwiło mnie, że Blake wziął go do swojej trupy jako głównego skrzydłowego. Zerknęłam na Finna i wydawało mi się, że pomyślał o tej samej osobie co ja.
- Myślisz, że to John Murphy? - zapytałam.
- Na początku tak, ale nie jestem tego pewien. Murphy chyba zabiłby go przed wszystkimi, a nie w tajemnicy i w środku nocy. Nie tylko ty o nim pomyślałaś.
- Jak zabito Wellsa? - mruknęłam i skończyłam zbierać najpotrzebniejsze rzeczy.
- Ktoś odciął mu palce, a potem wbił nóż w szyję - powiedział Finn, a ja się wyprostowałam.
- Nóż w szyję? - powtórzyłam.
- Tak, Bellamy nie pozwala się nikomu zbliżać do ciała, ale mam układy z Millerem. Powiedział mi co widział i ...- zaczął gadać Finn, a ja spojrzałam mu w oczy.
- Ty już wiesz kto zabił? - zapytał, ale bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie.
W milczeniu opuściłam jaskinię. Wiedziałam, że jeżeli się nie mylę to cała sytuacja może skończyć się drugą śmiercią, a jeśli się mylę to też skończy się śmiercią. Musiałam zareagować. Finn wyszedł za mną i oczekiwał na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Idź do obozu. Wszystko się wyjaśni, obiecuję - ścisnęłam go za rękę i pobiegłam w stronę obozu Skaikru.
Zatrzymałam się przy drzewie i obserwowałam Skaikru. Na środku obozu zebrała się spora grupka. Podeszłam bliżej tak żebym mogła ich słyszeć. Do Murphy'ego podeszła Clarke i popchnęła go, pokazując coś w ręce.
- Ty sukinsynu! - wrzasnęła.
- O co ci chodzi? - zapytał Murphy, a na jego twarzy pojawił się wredny uśmiech.
- Poznajesz to? - warknęła i pomachała czymś przed jego twarzą.
- To mój nóż. Gdzie go znalazłaś? - mruknął i próbował jej go zabrać, ale w porę odsunęła rękę.
Gdzieś w tłumie dostrzegłam tą małą dziewczynkę, którą widziałam wtedy w lesie. Była dosyć nerwowa, ale przypatrywała się wszystkiemu co działo się między Clarke a Murphym. Nigdzie natomiast nie widziałam Wielkiego Wodza Blake'a. W tak istotnym momencie przydałaby się królewska rada.
- Gdzie go upuściłeś po tym jak zabiłeś Wellsa?! - było to raczej stwierdzenie niż pytanie, ale po grupce obozowiczów przeszedł szept.
- Gdzie co? - odparł zaskoczony i zmrużył oczy.
Zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Przeleciałam wzrokiem po wszystkich twarzach, aż wyłapałam tą konkretną. Jest i on. Bellamy stał w towarzystwie Octavii i wszystkiemu się przypatrywał. Widać w nim było niepokój, ale na pierwszy rzut oka wydawał się spokojny i opanowany, a na jego twarzy gościła poważna mina.
- Ziemianie zabili Wellsa, nie ja - bronił się Murphy, a ja prychnęłam cicho.
- Wiem co zrobiłeś i zapłacisz za to - warknęła Clarke.
- Bellamy, naprawdę w to wierzysz? - zapytał John głośniej niż do tej pory.
Blake poruszył się niespokojnie, a wszystkie spojrzenia były zwrócone na niego. Milczał wpatrując się w Clarke i Murphy'ego.
- Groziłeś mu śmiercią! - Clarke znowu podjęła swoje oskarżenia - Wszyscy to słyszeliśmy. Nienawidziłeś go!
- Większość go tutaj nienawidziła! Jego ojciec był Kanclerzem, który zamknął...
- Tak, ale ty byłeś jedyną osobą, która walczyła z nim na noże! - wrzasnęła Clarke, która była na granicy wytrzymałości.
- Ale go nie zabiłem - mruknął Murphy.
- Chciałeś zabić też Jaspera! - odezwała się Octavia.
- Co? - mruknął Jasper stojący kilka kroków za nią.
Po tłumie rozszedł się kolejny szmer. Wszyscy spoglądali to na Murphy'ego, to na Clarke albo na Bellamy'ego, który uparcie się nie odzywał.
- To jest śmieszne. Nie musze nikomu odpowiadać na bezpodstawne oskarżenia - mruknął Murphy i chciał już odchodzić.
- Zaczekaj - odezwał się Wielki Wódz.
- Bellamy. - Murphy z niepokojem na twarzy podszedł do niego - Nie zrobiłem tego.
- Znaleźliśmy jego palce leżące na ziemi z twoim nożem - odezwał się Blake.
- Czy to jest rodzaj społeczności, na której nam zależy? - Clarke zabrała głos.
Zaczyna się kolejne z wielkich przemówień. Zaczynały mnie one już powoli irytować, bo ile można przekonywać ludzi tylko pustymi słowami. A obozowicze przechodzili raz na stronę Blake'a, a następnie na stronę Clarke, po kolejnym płomiennym wystąpieniu. Powinni zamienić słowa w czyny, bo nigdzie nie zajdą.
- Mówiliście, że nie powinno tu być żadnych zasad. Czy to oznacza, że możemy się nawzajem zabijać bez poniesienia jakiejkolwiek kary?
- Przecież ci powiedziałem, że nikogo nie zabiłem! - warknął Murphy i zbliżył się do Clarke.
- Ekspulsujmy go! - odezwał się ktoś z tłumu.
- Nie o to mi chodzi - powiedziała Clarke.
- Dlaczego nie? TO jest sprawiedliwość - odezwał się czarnoskóry chłopak.
- Zemsta to nie sprawiedliwość - starała bronić się Clarke.
- Jak to nie? Ekspulsować go! - zaczął krzyczeć, a reszta obozowiczów za nim.
Potem wszystko poszło szybko. Wszyscy zebrani rzucili się na Murphy'ego. Kopali go i bili. Wolałam nie wchodzić w ich sprawy, bo mogło to się źle skończyć. Dla mnie i dla nich. Pomysł z ekspulsowaniem to była przesada, ale nie reagowałam, bo nie odpowiadałam za nich. Nie należałam do ich społeczności. Związali Murphy'ego i zakneblowali go. Potem zaczęli gdzieś go ciągnąć. Westchnęłam i poszłam za nimi. Zachowywali się gorzej niż moi ludzie, a to nas nazywali barbarzyńcami. Zrzucili go z małego pagórka, a widok toczącego się i brudnego od błota chłopaka, sprawiał im uciechę. Brzydzili mnie. Trikru zachowywali szacunek nawet w stosunku do tych, którzy ich zdradzili. Wyrok śmierci wykonywany był jak przystało na wojownika, a to... To było obrzydliwe. Przewiesili linę przez drzewo i przymocowali do niej związanego Murphy'ego. Pod nogi dali mu jakąś skrzynkę czy coś podobnego. Mimo wcześniejszych oskarżeń widziałam Clarke, która próbowała ich powstrzymać, ale na marne.
- Możesz to zatrzymać! - wrzasnęła Clarke i pchnęła Wielkiego Wodza Blake'a - Ciebie posłuchają!
- Ty to zrób! - powiedział czarnoskóry chłopak - Bellamy! Bellamy!
Tłum zaczął skandować imię Blake'a, a ja zastanawiałam się czy jest w stanie to zrobić. Nie mógł odebrać życia Atomowi, ale zrobi to Murphy'emu? To prawda, że John był porywczy, agresywny, a bardzo często wredny i sarkastyczny, ale nie może płacić śmiercią za coś czego nie zrobił. Przynajmniej tak myślałam. Widziałam rozpacz na twarzy Murphy'ego i Clarke. Bellamy był rozbity, a ja do ostatniego momentu miałam nadzieję, że nie wykopie tej cholernej skrzynki spod nóg Johna. Myliłam się.
- Widziałam cię przy Atomie. Nie jesteś mordercą! - ja też tak myślałam Clarke, ale w jego oczach... w jego oczach widziałam to samo co w oczach Lexy, gdy zabijała swoich przyjaciół na Konklawe. To samo rozdarcie. Między tym co chce ona a tym czego chcą ludzie.
Zauważyłam Finn'a gdzieś w tłumie. Wyszedł z lasu i przez chwilę zastanawiałam się gdzie podziewał się od naszego rozstania. W tym samym momencie Bellamy odepchnął od siebie Clarke i wykopał spod Murphy'ego skrzynkę. Zamknęłam oczy, gdy ciało Johna zawisło na sznurze, ale szybko je otworzyłam. Widziałam dziewczynkę, która miotała się i płakała. Była w szoku.
- Jak mogłeś?! - wrzasnęła Clarke.
- Naucz się trzymać gębę na kłódkę, księżniczko - warknął Blake i odepchnął Clarke.
Zauważyłam, że w tłum wbiega Finn i zaczyna coś krzyczeć. Zrobiłam krok do przodu żeby lepiej widzieć.
- Co wy robicie? Odetnijcie go! - krzyczał Finn.
- Charlotte idź stąd! - ktoś złapał dziewczynkę, a ona zaczęła się wyrywać.
Czarnoskóry chłopak zaczął grozić czymś Finnowi. Dziewczynka wyrwała się i zaczęła krzyczeć. Wszyscy umilkli.
- To nie on zabił Wellsa! To byłam ja! - wrzasnęła Charlotte. Tak jak myślałam.
Clarke od razu złapała za czyjąś siekierkę i odcięła Murphy'ego, a Finn zaczął go rozwiązywać. Cała reszta stała w szoku, wpatrując się w 13latkę. Uśmiechnęłam się półgębkiem. To dziecko, ale zaimponowała mi. Zaatakowała i zabiła dorosłego chłopaka całkiem sama i z zaskoczenia. To było ciekawe. Bellamy natychmiast zabrał dziewczynkę i razem z Clarke oraz Finnem wsadzili ją do namiotu. Podeszłam jak najbliżej namiotu tak żeby rozjuszony Murphy i nikt inny, mnie nie widział. Weszłam do środka. Zapanowało milczenie i wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Clarke była zdziwiona moją obecnością, a nawet przerażona. Nigdy wcześniej nie spotkałyśmy się twarzą w twarz. Jej dłoń powędrowała na siekierkę, którą miała przy pasku. Finn i Bellamy nie byli zdziwieni. Ten drugi tylko przewrócił oczami.
- Chcę pomóc - powiedziałam i podniosłam ręce do góry w obronnym geście.
- Daj nam dziewczynkę, Bellamy! - usłyszeliśmy głos Murphy'ego.
- Chciałam wykończyć demony, tak jak mówiłeś! - broniła się dziewczynka, a ja podniosłam brew do góry. O czym ona do cholery mówiła?
- O czym ona mówi? - powiedziała Clarke z irytacją.
Bellamy machnął ręką próbując się wysłowić.
- Źle mnie zrozumiała. - powiedział do nas i zwrócił się do Charlotte - Nie to miałem na myśli.
- Dajcie dzieciaka! - wrzasnął Murphy.
- Nie pozwólcie mu - dziewczynka była bliska płaczu.
Podeszłam i kucnęłam przed nią. Chwyciłam ją za ręce i choć na początku się odsuwała i próbowała wyrwać dłonie to zrozumiała, że mimo iż jestem Ziemianką to nie mam złych zamiarów.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci to - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Lepiej żebyście mieli jakiś pomysł - powiedział Bellamy.
Wszyscy stali w milczeniu, a ja gorączkowo starałam się wymyślić jakiś plan, żeby utrzymać tę dziewczynkę przy życiu.
- Akurat teraz milczysz! - wrzasnął poirytowany Bellamy do Clarke.
- To twoi ludzie! - zaczął bronić jej Finn. Wyprostowałam się.
- To nie moja wina! Gdyby mnie posłuchała ci kretyni dalej budowaliby palisadę, ale musiałaś mieć swoją sprawiedliwość! - wrzasnął Bellamy.
Clarke chodziła po namiocie, gorączkowo rozmyślając.
- Spokojnie. - starałam się jakoś uspokoić Finna i Bellamy'ego - Na pewno jakoś uda nam się to załagodzić.
- Chcesz budować społeczność, księżniczko? - zniecierpliwiony głos Murphy'ego zaczynał mnie już drażnić. Finn wyjrzał z namiotu - To budujmy! Dawaj dziewczynkę!
- Bellamy, proszę - płakała Charlotte.
Bellamy kucnął przy dziewczynce, tak jak ja wcześniej i położył jej ręce na ramionach.
- Wszystko będzie dobrze. Nie bój się, wymyślimy coś - rozpaczliwym wzrokiem spojrzał na nas.
Przeczesałam palcami włosy. Miałam pewien plan, ale był niebezpieczny i nie miałam pewności czy wypali.
- Mam plan, ale jest bardzo niebezpieczny i ryzykowny...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top