1.3.Po tym ocenia się wojownika. Czy umie przyjąć swoją porażkę i walczyć dalej.
- Nie zgadniesz co mówi Bellamy w obozie - usłyszałam, gdy tylko Finn przekroczył próg jaskini następnego dnia.
- No co? - zapytałam bez krzty entuzjazmu. Szczerze powiewało mi to co mówi Bellamy.
- „Wczoraj w lesie pobiłem Ziemiankę, rzuciła się na mnie, ale byłem szybszy i silniejszy. Mogłem ją zabić, ale pozwoliłem jej żyć i dałem cenną lekcję" - powiedział chłopak nieudolnie naśladując głos Bellamy'ego.
Zatkało mnie. Nie sądziłam, że jest takim dupkiem i będzie przeinaczać prawdę, robiąc z siebie Niezniszczalnego Bellamy'ego Wielkiego Przywódcę Blake'a. Oszuści zawsze działali mi na nerwy, a szczególnie tacy, którzy nie umieją przyjąć porażki. Po tym ocenia się wojownika. Czy umie przyjąć swoją porażkę i walczyć dalej.
- Co za dupek. - skomentowałam z oburzeniem - „Pozwoliłem jej żyć" no cholera jasna! Już ja mu życie uprzykrzę. Tchórz bez honoru.
Wyprostowałam się i kopnęłam w leżący niedaleko kamień z impetem.
- To jest cały Bellamy. Kutas.
Przewróciłam oczami i wyszłam z jaskini zostawiając Finn'a samego. Oparłam się o skały i obserwowałam jak liście poruszają się na wietrze. Potrzebowałam wyciszenia. Zamknęłam oczy i po prostu stałam. Nie obchodziło mnie to co powiedział Blake. Mógł sobie mówić co chciał. Mi nic do tego, bo sama święta nie jestem i mówię różne rzeczy, a w szczególności o nim. Jednak uważałam, że powinien zachować tę sytuację dla siebie jako lekcję. Był głupszy niż myślałam. Westchnęłam głęboko i wróciłam do środka.
***
Wybrali się na misję do Mount Weather. Dowiedziałam się, że ktoś z moich przebił Jaspera włócznią i zwlókł do drzewa. Dotarłam tam w tym samym momencie co misja ratunkowa. Całe szczęście, że Finn szedł za moimi wskazówkami. Potajemnie obserwowałam ich zza drzew, aż wyszli na dużą polanę. Clarke, Wells, Bellamy i niejaki John Murphy. Był z nimi też Finn, ale na migi kazałam mu się wycofać. Czułam, że stanie się coś niedobrego. Siedziałam na drzewie z łukiem w gotowości i obserwowałam bieg wydarzeń. Widziałam, że Blake ma broń za paskiem, a reszta idzie całkowicie nieuzbrojona. Jasper wisiał na drzewie. Dobrze, że zajęłam się jego raną. Mogłam go opatrzyć, ale nie mogłam go ściągnąć z drzewa, bo Anya mi zakazała. Mimo, że byłam siostrą Hedy to tu nie miałam żadnej władzy. Dookoła drzewa były wilcze doły. Kiedy zobaczyłam jak Clarke zaczyna biec w stronę Jaspera przeraziłam się. Rzuciłam kamieniem w drzewo naprzeciwko mnie, a on odbił się z głośnym dźwiękiem. Próbowałam tym odwrócić uwagę Clarke, ale w tym samym momencie, zrobiła krok za dużo i wpadła do wilczego dołu. Zobaczyłam, że Bellamy zdążył złapać ją za rękę. Murphy, Wells i Finn, który znów się tam pojawił, podbiegli do nich i wciągnęli Clarke z powrotem. Finn i Murphy poszli ściągać Jaspera z drzewa. Cięli liny już kilka minut, kiedy usłyszałam ryk dobiegający z lasu. Przeskoczyłam na drugie drzewo tak żeby nikt mnie nie widział i próbowałam zlokalizować coś co wydało ryk. W cieniu drzew zobaczyłam czarną panterę, która szła w kierunku Skaikru. Napięłam łuk z zamiarem strzału, ale nie miałam dobrej pozycji. Pantera ruszyła biegiem na ludzi stojących na dole.
- Bellamy, pistolet! - wrzasnęła Clarke.
Blake zaczął go szukać, ale nagle zaczął strzelać z niego młody Jaha. Co do kurwy? Nie trafił ani raz. Ja też nie mogłam strzelić, bo trafiłabym w Blake'a, a nie chcę żeby umarł od mojej strzały ani przez panterę. Zaczęli się cofać, a pantera zniknęła gdzieś w krzakach. Szykowała się do skoku. Przyjęłam pozycję i naciągnęłam strzałę na cięciwę. Jeden czysty strzał. Nagle pantera wyskoczyła prosto na Blake'a, a ja wypuściłam strzałę. Trafiła idealnie w samo serce. Słyszałam tylko jak Wells naciska na spust, ale nie ma nic w magazynku. Blake coś powiedział, ale nie usłyszałam co. Finn i Murphy zdjęli już Jaspera z drzewa. Oni oraz Clarke i Wells już poszli, ale Bellamy stał i patrzył się na ciało pantery, która leżała u jego stóp.
- Wiem, że tu jesteś - powiedział, gdy miał pewność, że pozostali go nie usłyszą.
Schylił się nad ciałem zwierzęcia i wyciągnął z niego moją strzałę. Uniosłam brwi i zeskoczyłam z drzewa. Podeszłam do Blake'a i stanęłam bardzo blisko niego.
- Nie ma za co, Blake. Przysługa za przysługę, bo przecież darowałeś mi życie - szepnęłam mu do ucha.
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Jesteś suką, ale strasznie gorącą - powiedział i odszedł.
- Ai op yu dena, Bellomi (do zobaczenia, Bellamy)- krzyknęłam i byłam pewna, że usłyszał.
***
Od kilku dni nie miałam żadnych wiadomości z obozu. Nie widziałam się z nikim. Finn nie przychodził, a ja nie wiedziałam co się działo. Zeszłam ze wzgórza i próbowałam zobaczyć co się tam działo. Normalnie pracowali, ale nie widziałam żadnej znajomej twarzy oprócz Millera, który jak zwykle stał na straży. Chłopak mnie nie znał i pewnie gdyby tylko mnie zobaczył to otworzyłby ogień, ale ja go znałam i wiedziałam kim jest. Usłyszałam szelest za swoimi plecami, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić dostałam czymś w głowę. Ostatnie co pamiętałam to upadek na leśną ściółkę i widok czarnych butów, a potem straciłam przytomność.
Obudziłam się związana. Całe szczęście nie byłam zakneblowana. Leżałam pod drzewem, prawdopodobnie kawałek od miejsca, gdzie zostałam uderzona. Rozglądnęłam się i zobaczyłam mojego oprawcę. Bellamy Blake stał i nonszalancko opierał się o drzewo. W ręku miał broń palną. Finn powiedział mi kiedyś, że to chyba karabin. Coś w tym stylu. Uniosłam jedną brew w zdziwieniu.
- Nie wiedziałam, że jesteś aż tak zdesperowany, że musisz mnie porywać żebym poszła z tobą do łóżka - mruknęłam i starałam się jakoś pozbyć więzów z rąk.
- Wygadana jak zwykle - burknął i podszedł do mnie.
- Czego ode mnie chcesz? - warknęłam.
- Jesteś...z resztą nie powinno cię to obchodzić! - pociągnął mnie do góry tak, że prawie się wywróciłam na twarz.
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem, ale on nic sobie z tego nie robił i mocniej pociągnął mnie do przodu.
- Uratowałam ci życie, a ty mi się tak odwdzięczasz? - splunęłam mu pod nogi, a on mocniej szarpnął za sznur, na którym mnie trzymał.
Czułam się jak pies wyprowadzany na spacer. Do tej pory zastanawiam się, dlaczego się nie uwolniłam? No właśnie, byłam w stanie się uwolnić, bo zdołałam poluzować liny na tyle żebym mogła spokojnie wyjąć ręce. Mimo to dałam się poniżyć. Może chciałam spróbować czegoś nowego? A może po prostu Bellamy Blake od samego początku mnie ciekawił i interesowało mnie to co chciał ze mną zrobić? Zdawałam sobie sprawę, że nie jestem nieśmiertelna i jedna kulka z tak bliskiej odległości jaka nas dzieliła i już będę martwa. Po głowie chodziła mi jakaś zasłyszana gdzieś piosenka. Ludzie teraz nie śpiewali. Kiedy byłam mała mama zawsze śpiewała mi jakieś piosenki i to właśnie była jedna z nich. Po dwugodzinnej wędrówce przez las miałam już serdecznie dość Bellamy'ego Blake'a. Nie rozmawiał ze mną, co jakiś czas rzucał tylko ukradkowe spojrzenia w moją stronę.
- Czyś ty zwariował! - wrzasnęłam, gdy Bellamy wciąż mnie gdzieś ciągnął - Co do diabła jest z tobą nie tak?!
- Zamknij się!- warknął Blake - Mam jednego z twoich! Jak się nie zatkasz to do niego dołączysz! Chcesz tego?
Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Nie bałam się go, a jego zagranie było niehonorowe. Wiedziałam, że nie mogę się stawiać, bo ma kogoś z moich ludzi. Jest w stanie go torturować, a nawet zabić.
- My przynajmniej mamy godność! Nie to co wy wielcy Ludzie z Nieba! - warknęłam, a zaraz potem dostałam siarczystego policzka.
- Milcz! - wrzasnął i pociągnął mnie w głąb lasu.
Czułam krew spływającą z kącika moich ust. Nie mogłam jej nawet zetrzeć, bo miałam związane ręce. Z zachodu usłyszeliśmy ryk. Szliśmy na północ, więc oboje skierowaliśmy głowy w lewo. Coś się do nas zbliżało. Coś niebezpiecznego.
- Rozwiąż mnie! - wrzasnęłam, Blake spojrzał na mnie i zastanawiał się czy może to zrobić - Inaczej oboje zginiemy!
W końcu rozwiązał mnie, ale gigantyczna pantera, większa niż poprzednia była kilkanaście metrów przed nami. Nie mieliśmy broni. Tylko karabin, który miał Blake.
- Strzelaj! - mruknęłam.
Blake stał i wpatrywał się w panterę, która już zaczęła się do nas zbliżać.
- Strzelaj, idioto! - wydarłam się i chyba dopiero w tym momencie coś do niego dotarło, bo zaczął strzelać.
Pantera upadła. Odetchnęliśmy z ulgą, ale zwierzę zaczęło się podnosić i nie było już tak świetnie. Dotknęłam ramienia Bellamy'ego i jedyne co mogłam wykrztusić to 'biegnij'. Ruszyliśmy biegiem, a pantera za nami. Przeskoczyliśmy przez jakieś zwalone przez burzę drzewo, przedarliśmy się przez krzaki. Biegliśmy dalej, a zwierzę za nami. Oglądałam się co chwilę żeby sprawdzić jak blisko jest. Dobiegliśmy do jakiejś skały. Była w niej szczelina przysłonięta pnączami. To nasza jedyna szansa. Blake znalazł się przy mnie, a ja od razu pociągnęłam go do szczeliny. Wbiegliśmy tam i zasłoniliśmy się pnączami. Nie przewidziałam tylko tego, że będzie tam bardzo mało miejsca. Staliśmy naprzeciwko siebie i szybko oddychaliśmy. Było tam tak wąsko, że kiedy brałam oddech to moje piersi stykały się z torsem Bellamy'ego. Starałam się nie zwracać na to uwagi i nasłuchiwałam czy zwierzę odeszło.
- To wszystko twoja wina. - warknęłam - Do czego ci byłam potrzebna?
- Nie twoja sprawa. - mruknął i spochmurniał, ale zaraz potem złagodniał - Dzięki za ratunek.
- Przyzwyczaiłam się - burknęłam.
Patrzyliśmy sobie w oczy i robiło się coraz bardziej niezręcznie. W końcu stwierdziłam, że jest bezpiecznie. Wychodząc nie omieszkałam kopnąć Blake'a między nogi. Odgarnęłam pnącze i uśmiechnęłam się do niego, tak że gdybym zobaczyła swoją miną to pewnie zwymiotowałabym od ilości cukru i sztuczności.
- Należało ci się, Blake - rzuciłam na odchodne.
- Wiem - usłyszałam, a jego głos przepełniało niewyobrażalne cierpienie i ból.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytałam i obróciłam się na pięcie w jego stronę.
Rozglądnął się po lesie i skrzywił się, a ja przewróciłam oczami.
- Przygotowany jak zawsze - mruknęłam sarkastycznie i posłałam mu sztuczny uśmiech.
Nie był zadowolony i wciąż milczał, a ja czekałam na jakąkolwiek reakcję i pomysł co robić dalej.
- Przybiegliśmy z południa - odezwał się w końcu.
- Nie zamierzasz mnie związać i tam zawlec?
- Sama chyba dasz radę.
Szliśmy w milczeniu. On przodem ja za nim. Weszliśmy na dobrze znane mi tereny. Jednak coś mnie zaniepokoiło. Ptaki zrywały się z drzew i uciekały. Zauważyłam, że obok nas zaczęły przebiegać króliki, a gdzieś nawet przebiegło kilka saren. Zatrzymałam się.
- Bellamy - powiedziałam niepewnym głosem.
Blake zignorował mnie i poszedł dalej.
- Bellamy! - powiedziałam głośniej, a on odwrócił się w moim kierunku.
- Co!?- warknął i spiorunował mnie wzrokiem.
Zobaczyłam już żółtozielone języki mgły. Przerażona spojrzałam na Blake'a.
- Biegnij! - wrzasnęłam, a on nie czekał żebym mu to powtórzyła.
Wyprzedziłam go. Musieliśmy szybko uciec, ale jedynym bezpiecznym miejscem był bunkier. Miałam nadzieję, że zdążymy. Zwolniłam i złapałam Bellamy'ego za rękę. Przyśpieszył i dorównał mi w biegu. Co chwilę oglądałam się za siebie. Chmura przyśpieszała, ale byliśmy już blisko wejścia do bunkra.
- Szybko! - wrzasnęłam i skręciliśmy w lewo.
To było w tym miejscu. Uklęknęłam przy włazie i zaczęłam go otwierać. Blake natychmiast mi pomógł i wspólnie otworzyliśmy właz. Zaczęłam już wchodzić, ale Blake nagle zamarł i wpatrywał się w jakieś miejsce.
- Tam ktoś jest - powiedział i był już gotowy biec mu pomóc.
- Bellamy, nie zdążysz wrócić - złapałam go za rękę.
- To jest Atom! - mruknął i już prawie rzucił się biegiem do niego. Z bólem serca go powstrzymałam.
- Nie mamy czasu, jeśli teraz nie wejdziemy to zginiemy wszyscy - powiedziałam i spojrzałam Bellamy'emu głęboko w oczy.
Widziałam w nich ból. Mi też było trudno, bo nie chciałam żeby ktokolwiek umierał przeze mnie, ale jeśli nie zeszlibyśmy w tamtym momencie to umarlibyśmy od mgły. Przez chwilę widziałam jak Blake bije się sam ze sobą, ale posłuchał mnie. Zeszliśmy do bunkra, a Bellamy zamknął właz. Mimo, że powinnam czuć ulgę, bo nie umrzemy to jedyne co czułam to złość. Złość na siebie, bo może udałoby nam się go uratować. W środku było ciemno i śmierdziało pleśnią. Byłam tutaj kilka razy żeby zabrać trochę zapasów. Jednak niczego poza apteczką nie ruszałam. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu i pyłu. Na małym stoliczku leżały rozrzucone kredki i stare obrazki, narysowane przez dzieci, które musiały tutaj przebywać. Była mała szafa, opalacz (chodzi o kuchenkę) na gaz, łóżka i chyba mała toaleta. Wszystko wyglądało na przygotowane, ale nigdy nie użyte. Ktoś tu był i świadczyły o tym między innymi te rysunki, ale mógł uciec lub umrzeć. Oparłam się o ścianę, a Blake usiadł gdzieś w kącie. Milczeliśmy jakiś czas. Zobaczyłam, że spod dywaniku, który tu był coś wystaje.
- Bellamy - mężczyzna podniósł głowę - tu chyba coś jest.
Wskazałam na dywanik, a Blake podniósł się z miejsca i podszedł do miejsca, które pokazywałam. Odgarnął dywanik i naszym oczom ukazał się kolejny właz, tym razem mniejszy.
- Wchodzimy? - zapytał Bellamy, a ja nieznacznie pokiwałam głową.
Zabrał coś co nazwał latarką, a działało jak pochodnia w obudowie i zeszliśmy na dół. W środku było jeszcze ciemniej, a wszystko pokrywały pajęczyny. Bellamy poświecił przed nas. Zakryłam usta ręką i odwróciłam się, a z moich ust wydobył się jęk. Nie byłam wrażliwa, ale w tamtym momencie coś się we mnie złamało. Bellamy przesunął światło w inne miejsce i kazał mi natychmiast wyjść. Zrobiłam to, ale przed oczami nadal miałam widok z dołu. Cztery ludzkie szkielety złączone w ostatnim agonalnym uścisku. Ojciec, matka i dwójka dzieci. Blake zatrzasnął właz i posadził mnie na jednym z łóżek. Usiadł obok mnie i po prostu milczał, dotrzymując mi towarzystwa. Starłam wierzchem dłoni łzy z policzka i starałam się nie myśleć o tych ludziach pod nami.
- Myślisz, że już możemy wyjść? - zapytał Bellamy odwracając moją uwagę od szkieletów rodziny.
Wstałam i podeszłam do włazu. Ostrożnie go uchyliłam i wyjrzałam na zewnątrz. Rozejrzałam się uważnie. Po mgle nie było śladu. Las był intensywnie zielony, a zwierzęta zaczęły już powoli wracać do tej części. Wyszliśmy na zewnątrz i zamknęliśmy właz.
- Musimy ich pochować - mruknął Bellamy, a ja się zgodziłam.
- Biegnij do Atoma, może jeszcze żyje - powiedziałam, a Bellamy zerknął na mnie podejrzliwie.
- Nie powinienem cię porywać. - spojrzał na miejsce, w którym ostatnio widział Atoma - Muszę iść.
Pobiegł w tamtym kierunku, a ja stałam chwilę. Postanowiłam jednak pójść za nim, bo moja pomoc mogła okazać się przydatna. Podeszłam kawałek i stanęłam za drzewem. Na ziemi leżał Atom cały w oparzeniach, a nad nim klęczał Bellamy z nożykiem w ręku.
- Zabij mnie, Bellamy - wyjęczał chłopak.
Byłam więcej niż pewna, że Bellamy okaże mu miłosierdzie i zabije go nożykiem, który trzymał w ręce. Nic jednak nie robił. Chciałam zrobić krok bliżej, ale zobaczyłam, że podchodzi do niego Clarke. Bellamy patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a ona wyciągnęła nożyk z jego ręki. Blake wstał i zrobił kilka kroków do przodu. Zauważyłam, że nie tylko ja ich obserwuje. Mała dziewczynka stała kawałek przede mną i przyglądała im się. Clarke uklękła przy Atomie i nucąc jakąś melodię wbiła mu nóż w gardło. Nie spodziewałam się, że to Clarke zabije Atoma. Bellamy...on nie jest w stanie zabić przyjaciela. Nie jest mordercą. Nie spodziewałam się tego, może on nie jest aż tak zły jak się wydaje. Dziewczynka zniknęła, ale zaniepokoiło mnie jej zachowanie. Muszę powiedzieć o tym Finn'owi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top