1.13.Nie masz się czym bawić?

Musiałam w jakiś sposób zabić nudę, która mnie dopadła. Bellamy wyjątkowo spał, a reszta gdzieś się zmyła. Wbiłam nóż w ziemię i wyciągnęłam go. I tak w kółko.

- Nie masz się czym bawić?

Zerknęłam na Bellamy'ego, który się obudził, z ukosa i znowu wbiłam nóż w ziemię.

- Powinieneś leżeć i odpoczywać – powiedziałam i schowałam nóż.

- Czuję się dobrze. – mruknął i uśmiechnął się krzywo – Muszę wracać do pracy. Ziemianie nie będą czekać.

Dźwignął się z posłania, a potem skrzywił i znowu usiadł.

- Hola, hola, kolego! – powiedziałam i położyłam mu rękę na ramieniu, żeby uniemożliwić mu kolejne próby wstawania – Zrób sobie jeszcze jeden dzień wolnego.

- Nie ma czasu! Anya może zaatakować w każdej chwili. Musimy iść po paliwo...

Przerwałam mu gestem dłoni.

- Paliwo? Jakie paliwo?

- Środek wybuchowy. Kiedy cię nie było rozbił się statek z Arki, nie wiemy czy ktoś przeżył, bo znaleźliśmy tylko wrak. Raven zrobi dookoła lądownika coś w rodzaju bomby zegarowej i kiedy Ziemianie będą blisko... wybuchną.

Mówił o tym wszystkim w taki sposób jakbym wcale nie była Ziemianką, jakbym wcale nie była Trikru. Nie odezwałam się, bo w sumie nie wiedziałam co mam powiedzieć.

- Anya nie zaatakuje przed pełnią. Dopiero dzień po niej. Według naszych wierzeń pełnia Księżyca sprzyja w walce. – mruknęłam – Macie dwa tygodnie na wybudowanie umocnień. Po wysadzeniu mostu jest rozjuszona i wykorzysta wszystkie swoje siły żeby was zabić i przy okazji mnie.

Zapadło milczenie, ale czułam na sobie wzrok Bellamy'ego.

- Chciałbym cię o coś zapytać – wypalił po kilku minutach.

- Słucham – odpowiedziałam i znowu zaczęłam obracać w palcach nóż.

- Dlaczego twoja krew jest czarna?

Zamarłam w bezruchu. Ostrze noża, który trzymałam na palcu wskazującym wbiło się w niego, a z niewielkiej rany wypłynęła czarna ciecz. Wzrok Bellamy'ego przeszedł na palec, a ja od razu ścisnęłam dłoń w pięść.

- To nic takiego – mruknęłam i schowałam nóż.

- Wydaje mi się, że jednak coś. Na Arce nie było ludzi z czarną krwią, 98 lat temu też nie.

- Powiedziałam, że to nic takiego – warknęłam głośniej niż powinnam.

Nie mogli się dowiedzieć, że jestem Czarnokrwista oraz, że jestem siostrą najwyższego wodza, bo potraktowaliby mnie jak kartę przetargową. Moje życie za ich życie. Nie wiedziałam czy mogę i powinnam mu zaufać. Jednak coś podpowiadało mi, że wiele się zmieniło w Bellamy'm od naszego pierwszego spotkania. Czułam to na moście, czułam to kiedy po mnie przyszedł, czułam to kiedy myślałam, że umarł. Prawdziwy Bellamy Blake doszedł do głosu.

- Jesteś na coś chora? – zapytał.

Zdziwiło mnie, że tak bardzo się mną przejmuje, chociaż po jego zachowaniu mogłam wnioskować, że jestem dla niego równie ważna co Clarke*. Westchnęłam i potarłam skronie.

- Nie jestem chora – wyjaśniłam.

- Więc o co chodzi?

- Czarną krew mają wszyscy, którzy mogą zostać wybrani na Komandora. Mam ją ja, miał ją mój brat i ma ją moja siostra, która jest...która jest Komandorem, czyli głównym dowódcą.

- Twoja siostra jest waszym wodzem? Czemu nie powiedziałaś tego od razu?

- Ponieważ wykorzystałbyś mnie do swoich własnych celów – fuknęłam i obróciłam się tyłem do niego.

- Mam w obozie księżniczkę Ziemian i nic nie mogę z tym zrobić – jęknął.

- Sam jesteś księżniczka – obruszyłam się i wyszłam z jego namiotu.

Rozejrzałam się po moim otoczeniu. Wyłapałam wzrokiem Finna. Stał i dyskutował o czymś z Clarke i Raven. Pozostali obozowicze uwijali się w pocie czoła, żeby skończyć wszystkie umocnienia przed bitwą. Szacowałam, że Anya zaatakuje dzień, maksymalnie dwa po pełni. Podeszłam do Finna i dziewczyn. Rzuciłam im krótkie "hej", chwyciłam chłopaka za ramię i ruchem głowy delikatnie wskazałam, że musimy pogadać na osobności. Odeszliśmy kawałek od wciąż rozmawiających dziewczyn.

- Bellamy wie o moim pochodzeniu – powiedziałam, a w oczach Finna zobaczyłam szok.

- CO? – wrzasnął, ale uciszyłam go spojrzeniem. Clarke dziwnie się na nas popatrzyła. Ściszył głos – Jak?

- Widział moją krew jak mnie ranili i zaczął dopytywać. Powiedziałam mu – mruknęłam, a Finn przewrócił oczami.

- Zwariowałaś? Przecież on cię wykorzysta – podniósł głos.

Zagryzłam wnętrze policzka i odwróciłam wzrok.

- Wiem jak to może zabrzmieć, ale po tym wszystkim co przeszliśmy... Bellamy jest nieobliczalny, ale... ufam mu, Finn. Wtedy kiedy nie chciał mnie puścić nad przepaścią, zobaczyłam kogoś dobrego – wytłumaczyłam.

- Nie jestem przekonany – mruknął i zmrużył oczy.

Złapałam go delikatnie za rękę.

- Wiem, że mu nie ufasz i nie proszę żebyś to robił. – powiedziałam – Ale zaufaj mi. Wiem co robię.

- Bellamy nadal jest dla mnie kutasem, ale uratował ci życie. – poniósł dłonie w górę – W porządku, nie zamierzam ingerować.

Uśmiechnęłam się do niego. Odszedł z powrotem do dziewczyn, ale odwrócił się do mnie i posłał mi spojrzenie, a ja bezgłośnie wypowiedziałam „dziękuję".

Problem w moim przebywaniu tutaj polegał na tym, że nie mogłam wrócić do mojej jaskini. Po pierwsze, bo zabronił mi Bellamy. Po drugie, bo zabronił mi Finn. I po trzecie, bo mogli zastawić na mnie pułapki. Darzyłam Anyę ogromnym szacunkiem i respektem, ale w chwili obecnej ona mnie nienawidziła. Nie chciałam niepotrzebnie ryzykować, dlatego byłam uziemiona razem z moimi towarzyszami. Zauważyłam, że Blake wyszedł ze swojego namiotu i zmierza w moją stronę. Stanął przede mną i uparcie się we mnie wpatrywał. Zastanawiałam się czy coś powie czy będzie dalej tak stać. Przewróciłam oczami i spojrzałam na niego.

- Czego chcesz, wasza wysokość? – mruknęłam i założyłam ręce na piersiach.

Bellamy pokręcił głową z dezaprobatą i już miał coś odpowiedzieć, ale rozległ się alarm.

- Co do... - zaczęłam i razem z Blake'em podbiegliśmy do bramy.

Stanęliśmy przed bramą. Była tam już dosyć duża grupa gapiów. Przepchnęliśmy się na sam przód.

- Co się dzieje, Miller? – wrzasnął Bellamy, do pilnującego chłopaka.

- Przyjechał Ziemianin. – wstrzymałam oddech – I mówi, że chce widzieć się z Dianą.

Posłałam krótkie spojrzenie Bellamy'emu i Finnowi, który stał kawałek za nami.

- Wpuśćcie go - mruknął Blake i kiwnął głową. 

Chłopcy od razu zaczęli otwierać bramę, a moim oczom ukazał się wysoki, czarnowłosy chłopak. Miał poważny wyraz twarzy, ale na mój widok uśmiechnął się nieznacznie.

- Sebastian? – zapytałam i zrobiłam kilka kroków do przodu – Co ty tu robisz?

***

Ja, Sebastian, Clarke i Bellamy poszliśmy do lądownika. Sytuacja nie miała się zbyt dobrze. Sebastian nie miał dobrych wieści.

- Anya jest wściekła i nastawia ludzi przeciwko tobie – powiedział i spojrzał na mnie.

- Wiesz co zamierza zrobić? – zapytałam.

- Zaatakuje i nie spocznie póki wszyscy Skaikru nie padną – mruknął Sebastian.

- Mamy poważny problem – powiedziała Clarke i potarła czoło.

Bellamy stał w milczeniu przy ścianie. Nie odzywał się tylko uważnie słuchał i obserwował nas.

- Musimy odeprzeć atak. – powiedział w końcu, podszedł do nas ze zmarszczonymi brwiami – Jeśli pokażemy, że jesteśmy silni i mamy „moc nad ogniem" może Anya odpuści.

- Ona nie odpuszcza. – mruknęłam – Raven ma wystarczająco dużo paliwa?

- Tak, wczoraj zabraliśmy wszystko co było we wraku statku – powiedziała Clarke.

- Więc zostaje nam tylko walka – zakończyła Clarke, naszą krótką rozmowę.

Ona i Bellamy wyszli, zostawiając mnie i Sebastiana, samych. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.

- Lexa robi co może, żeby cię nie oczerniali, ale nie może na wszystko wpłynąć. Krąży bardzo dużo plotek, Diana – powiedział zmartwiony.

- Moja rodzina zbyt dużo dla nich poświęciła. – jęknęłam – Ambasadorzy widzą we mnie doskonałego wojownika i przyszłego dowódcę. Nie odważą się nic zrobić. To zniszczyłoby Pakt.

Sebastian zmarszczył brwi i przymknął oczy.

- Dziękuję, że przyjechałeś - ścisnęłam jego ramię, a on uśmiechnął się słabo.

- Wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.

- Wiem - pokiwałam głową, a mężczyzna zaczął już wychodzić.

Opuściłam lądownik za nim i odprowadziłam do wyjścia. Wsiadł na swojego konia. Podziękował Clarke i Bellamy'emu za wysłuchanie i odjechał. To spotkanie napełniło mnie nadzieją, że nie wszyscy Ziemianie są bezwzględnymi mordercami. Sebastian był dobrym człowiekiem i zasługiwał na wszystko co najlepsze.

- On cię lubi - powiedziała Raven, która pokuśtykała do mnie. Reyes nie wyglądała dobrze. Była przeraźliwie blada, a do tego miała ogromne sińce pod oczami. Bałam się o nią, bo zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli ona szybko nie dostanie pomocy medycznej to to może skończyć się bardzo źle.

- Nie możesz wstawać, Raven - upomniałam ją i złapałam pod ramię żeby odprowadzić ją do lądownika.

- Już tak nie boli - mruknęła i od razu skrzywiła się.

- Oczywiście. - mruknęłam ironicznie - Sebastian jest moim przyjacielem. Też go lubię.

Doszłyśmy do lądownika i posadziłam Raven na krześle.

- Nie patrzy na ciebie jak na przyjaciółkę - powiedziała Reyes.

Pokręciłam głową. Sebastian był moim przyjacielem odkąd Lexa została Hedą. Nie mógł mnie lubić bardziej.

- Wydawało ci się. - stwierdziłam - Nie możesz się przemęczać, Raven. Potrzebujesz fachowej pomocy, a na razie takiej nie mamy.

Ścisnęłam jej ramię i usiadłam kawałek od niej. Przetarłam twarz dłońmi i spojrzałam na Reyes, która również mi się przypatrywała. 

- Na razie musimy być gotowi na wojnę z moimi ludźmi - mruknęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top