1.12.Będzie dobrze.
Siedziałam w obozie setki. Byłam tam gościem i nikt nie miał z tym problemu. Niestety po moim ostatnim incydencie byłam uziemiona. Martwiłam się czy cała akcja pójdzie sprawnie. Poprawiłam bandaż na moim udzie i wyszłam na zewnątrz. Od razu usłyszałam głośne okrzyki i wrzawę. Byłam pewna, że wrócili i wszystko się udało. Pokuśtykałam pod bramę żeby przywitać weteranów. Jednak mimo po wygranym starciu wszyscy byli markotni i smutni. Koniec grupy zamykała Clarke, która również miała nietęgą minę. Nigdzie nie widziałam Bellamy'ego, a przecież on też wyruszył na tę misję. Niezdarnie podeszłam do Clarke.
- Gdzie jest Bellamy? - zapytałam.
Jej twarz zrobiła się jeszcze bardziej ponura niż przedtem. To mi się bardzo nie podobało. Spuściła wzrok, a ja czekałam aż coś powie. Cokolwiek.
- Gdzie jest Bellamy!? - powtórzyłam głośniej.
- Bellamy...on...- wahała się i zaczęłam obawiać się, że stało się coś strasznego - Byliśmy na moście. Bellamy był tuż za mną.
Przerwała, a mi z każdym słowem coraz bardziej nie podobało się to co mówiła. Potarła skronie i kontynuowała.
- Był tuż za mną, ale most wybuchł zbyt wcześnie. Wiem tylko, że odepchnął mnie do przodu. Diana, nie mam pojęcia co się z nim stało. Szukaliśmy wszędzie, ale on zniknął. On chyba nie żyje.
Ostatnie zdanie obijało mi się po głowie. Nie mogłam dopuścić do siebie tych słów. W jednej sekundzie opanowała mnie pustka, której nie umiałam wytłumaczyć. Dopiero wczoraj machałam mu na pożegnanie, dopiero wczoraj kłóciliśmy się czy mogę iść z nimi, a teraz jego nie ma. Do moich oczu napłynęły łzy, a ja upadłam na kolana z bezsilności. Droczyłam się z nim i nie zawsze byliśmy dla siebie mili, ale obchodził mnie prawie tak bardzo jak Finn. Pocałowaliśmy się i przyszedł mnie uratować, a ja ratowałam jego. Między nami coś BYŁO, ale sama do końca nie wiedziałam co. Całe moje ciało dygotało, a ja siedziałam na ziemi w milczeniu i patrzyłam w jakiś punkt przed sobą. Clarke w milczeniu kucała obok mnie i gładziła mnie po plecach szeptając „Zginął bohaterską śmiercią" albo „Na pewno jest teraz w lepszym miejscu". Nie obchodziło mnie to co mówiła, ale wydawało mi się dziwne, że odebrałam śmierć Bellamy'ego bardziej niż ona. Kiedy zaczęłam powoli stawać na nogi, dostrzegłam ruch w krzakach przed bramą. Byłam już w pozycji stojącej i zaczęłam iść w kierunku krzaków. Nagle z nich wyłonił się jakiś człowiek. Był umazany błotem i resztkami sadzy. Jego ubranie było potargane, a sam był lekko ranny . Doskonale wiedziałam kto to jest. Nie zważając na ból pobiegłam w jego kierunku i rzuciłam mu się w ramiona. Był zaskoczony, ale odwzajemnił uścisk i wtulił twarz w moje włosy.
- Myślałam, że zginąłeś - wyszeptałam w jego ramię.
- Nie mógł bym cię tu zostawić samej. I ich wszystkich - wyszeptał.
Nie wiem ile tak staliśmy, ale było mi bardzo przyjemnie i nie chciałam tego przerywać.
- Chyba nikt się tego nie spodziewał, znowu - usłyszałam rozbawiony i lekko zaskoczony głos Octavii, która stała w bramie.
Uśmiechnęłam się i odsunęłam od Bellamy'ego. Spojrzałam w jego ciemne oczy. Błyszczały jak zawsze, ale w ułamku sekundy zaczęła je spowijać mgła. Nie wiedziałam co się dzieje, ale Bellamy zaczął na mnie upadać. Szybko go złapałam i ułożyłam na plecach tak, że był oparty o mnie. Dopiero teraz zobaczyłam, że ma głęboką ranę, z której wypływała krew, i liczne poparzenia.
- Szybko jakieś nosze! On krwawi! - wrzasnęłam.
Pogładziłam go po twarzy. Kiedy w końcu przynieśli nosze, pomogłam ułożyć na nich Bellamy'ego i pokuśtykałam za nimi żeby pomóc go opatrzyć. Clarke zszyła i zdezynfekowała ranę, a ja zajęłam się oparzeniami. Milczałyśmy, a ja od czasu do czasu zerkałam na spokojną twarz Bellamy'ego.
Siedziałam przy nim kolejną godzinę. Byłam już trochę senna, ale wiedziałam, że muszę przy nim czuwać. Tak jak on czuwał przy mnie. Zamrugałam powiekami żeby odpędzić sen. Zaczęłam coś strugać z patyka, ale usłyszałam kaszel. Podniosłam oczy, a Bellamy już podnosił się do pozycji siedzącej. Momentalnie byłam przy nim.
-Musisz leżeć. - powiedziałam spokojnie i delikatnie położyłam go z powrotem na plecy - Straciłeś dużo krwi i byłeś wycieńczony. Nawet taki wojownik jak ty ponosi czasem rany, teraz musisz odpoczywać.
Leżał bez koszulki, przykryty do pasa kocem. Od lewej łopatki do końca mostka ciągnął mu się opatrunek, a oparzenia pokryte specjalnymi maściami ładnie się goiły.
- Dziękuję, że mi pomagasz. - wychrypiał - Nie zasługuję na taką pomoc z twojej strony.
Patrzył na mnie inaczej niż zwykle. Jego spojrzenie było pełne ciepła, wrażliwości i delikatności jaką u niego widziałam chyba tylko raz. Pogładziłam go po włosach i uśmiechnęłam się słabo.
- Każdy zasługuje na szansę, a szczególnie jeśli dzięki niej będzie mógł naprawić swoje błędy - powiedziałam i dałam mu pić.
Wyszłam z namiotu Bellamy'ego, a Monty mnie zastąpił. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Poszłam do swojego namiotu i wyciągnęłam kartkę papieru i ołówek, który kiedyś wygrałam w kości z jakimś chłopakiem z obozu. Rysowałam aż zrobiło się ciemno. Byłam dumna z rezultatu. Złożyłam kartkę na pół i schowałam do notesu.
Kiedy następnego dnia rano poszłam do kuchni polowej po wodę, usłyszałam, że z namiotu medycznego wydobywają się głośne rozmowy i pojedyncze jęki Bellamy'ego. Zmartwiona tymi dziwnymi odgłosami udałam się tam. W namiocie stali Raven, Jasper, Monty i chłopak, którego nie znałam.
- Co się dzieje? - zapytałam i podeszłam do łóżka, na którym leżał Bellamy.
Wszyscy spojrzeli na mnie i obserwowali każdy mój ruch. Bellamy znów zaczął jęczeć i jakby próbował wymówić jakieś słowo.
- C-dd - jęczał.
- Chyba woła Clarke. Idź po nią - zwrócił się Jasper do chłopaka, a on szybko wyszedł.
Przyłożyłam dłoń do czoła, a potem do policzków Bellamy'ego. Był rozpalony. To znaczy, że do rany musiało wdać się zakażenie.
- Ciii, wszystko będzie dobrze. - powiedziałam i pogłaskałam go po głowie - Przynieście mi kubek gorącej wody, miskę zimnej wody i jakieś szmaty, proszę.
Monty bez słowa wyszedł i wrócił po 5 minutach. W tym samym momencie do namiotu weszła Clarke.
- Chciał chyba wypowiedzieć twoje imię - powiedziała Raven.
- Cicho mówi coś! - odezwał się Jasper.
- Iana - wymruczał Bellamy.
- Co? - odezwałam się ściszonym głosem.
- Diana - powiedział tym razem głośno i wyraźnie. Zmroziło mnie. Wszyscy spojrzeli na mnie z szokiem, ale też wyrazem twarzy 'to było oczywiste'. Jasper wyjął z kieszeni jakieś przedmioty i wręczył je Monty'emu. Spojrzałyśmy na nich pytającym wzrokiem.
- No co? Zakładaliśmy się, z którą będzie. Monty wygrał - odpowiedział Jasper.
Clarke uśmiechnęła się smutno i znalazła się przy wyjściu namiotu.
- Widzę, że ma dobrą opiekę. Poradzi sobie - powiedziała i wyszła, a trójka ludzi zaraz za nią.
Uśmiechnęłam się i usiadłam na łóżku obok Bellamy'ego. Ułożyłam mu na głowie szmatę nasączoną zimną wodą, tworząc okład. Objęłam jego wielką dłoń moimi i ścisnęłam ją delikatnie.
- Będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top