1.11.Nie daj się zabić, Blake.

Obudziłam się z jakąś szmatką na głowie. Szybko ją ściągnęłam i rzuciłam na ziemię. Znajdowałam się w jakimś namiocie, a na krzesełku przed wyjściem ktoś drzemał. Wsparłam się na łokciach. Przyjrzałam się mojemu towarzyszowi. To był Finn. Uśmiechnęłam się.

- ZIEMIANIE ATAKUJĄ! RATUNKU UMIERAM! – wrzasnęłam na całe gardło, a Finn poderwał się na krzesełku i przewrócił się.

W szoku podniósł się na nogi i przyjął pozycję bojową. Zaniosłam się śmiechem, a Finn zmarszczył brwi.

- To tylko ja – wytłumaczyłam swoje zagranie, a Finn westchnął przeciągle i teatralnie złapał się za serce.

- Nastraszyłaś mnie – przyznał – ale to Bellamy chyba dostał wczoraj zawału. Z twojego powodu – doprecyzował.

Przetarłam twarz ręką i wyprostowałam się na moim posłaniu. Bellamy się o mnie martwił. To było miłe z jego strony.

- Mówił coś? – zapytałam i chwyciłam z kubek z wodą stojący obok – To dla mnie?

Finn kiwnął głową, a ja upiłam kilka łyków.

- Zmieniłem go dopiero trzy godziny temu. – mruknął Finn i podrapał się po głowie – Siedział z tobą całą noc. Zmieniasz go.

Odstawiłam kubek i wydęłam usta. Czy ja zmieniałam Bellamy'ego Blake'a? Bardzo możliwe. Nie wkurzał mnie już tak bardzo jak na samym początku. Całowaliśmy się, a między nami stworzyło się coś na kształt więzi? Sama do końca nie wiedziałam. Chciałam wstać, ale ból w udzie skutecznie mi to uniemożliwił. Jęknęłam i zagryzłam zęby.

- Musisz odpoczywać – powiedział Finn i usiadł obok mnie.

Zignorowałam słowa Finna i wsparłam się na jego ramieniu by swobodniej wstać.

- Ziemianie nie odpoczywają, my walczymy – mruknęłam i zaczęłam podskakiwać na zdrowej nodze do wyjścia.

Kiedy stwierdziłam, że to jednak nie jest dobry pomysł opuściłam nogę. Zagryzłam zęby i mocno kulejąc, wyszłam z namiotu, ale od razu wpadłam na czyjąś klatkę piersiową. Jęknęłam w miękki materiał koszulki i odsunęłam się. Zachwiałam się do tyłu, ale silne ręce Bellamy'ego w porę mnie złapały. Znowu jęknęłam i wyprostowałam się, widząc jego spojrzenie.

- Musisz odpoczywać – powiedział to co Finn, ale zaakcentował każde słowo.

Przewróciłam oczami i założyłam ręce na piersiach.

- Czuję się dobrze – skłamałam, bo noga bolała mnie tak jakby za chwilę miała odpaść.

- Spadłaś do rzeki z 20 metrów. Nawet nie licz, że cię wypuszczę.

- Ale... – chciałam zaprotestować, ale on tylko powstrzymał mnie gestem ręki.

Skapitulowałam i wróciłam do posłania. Sączyłam moją wodę z kubka, a Bellamy i Finn szeptali między sobą. Kiedy tylko próbowałam wstać albo ruszyć się, obracali się z takim spojrzeniem, że moja noga zatrzymywała się w powietrzu i bała się zrobić jakikolwiek ruch. Po kilkunastu minutach z namiotu wyszedł Finn, a ja zostałam sama w towarzystwie Blake'a.

- Musimy pogadać – stwierdziłam w końcu, a on przeniósł na mnie wzrok.

- O czym?

- Na przykład o tym, że moje plemię chce was zmieść z powierzchni ziemi?

- Wysadzimy most – powiedział po kilku minutach ciszy.

- Czekaj co? – powiedziałam głośniej niż zamierzałam – Zwariowaliście?

- Jest kamienny most, który jest teraz największym przejściem między wami, a nami – powiedział, a ja popukałam się palcem w czoło.

- Istnieje wiele takich przejść – powiedziałam.

- Tak, ale jeśli Ziemianie wejdą na most i on wybuchnie – pokazał rękami eksplozje, a ja pokręciłam głową.

- Mam się na to zgodzić? – zapytałam ironicznie i próbowałam zgiąć nogę, ale nie wyszło mi to.

- Nie, zrobisz to co uznasz za dobre – powiedział i wzruszył ramionami.

Doskonale wiedziałam, że to oni potrzebują pomocy. Nie poradzą sobie beze mnie.

- Idę z wami – zakomunikowałam.

- Nie ma takiej opcji. – szybko zaprzeczył Bellamy – Masz zranioną nogę. Nigdzie nie idziesz.

- Pomogę wam – znów podniosłam nieznacznie głos.

- Jesteś ranna i coś może ci się stać. Nigdzie nie idziesz!

Nabrałam powietrza z zamiarem powiedzenia czegoś.

- KONIEC DYSKUSJI! – powiedział podniesionym głosem Blake i wyszedł z namiotu.

Machnęłam rękami i jęknęłam ze złości i irytacji. Bellamy Blake zdecydowanie nadal działał mi na nerwy, ale przejmował się mną co było nowością.

***

Następnego dnia miała odbyć się misja. Wyszłam z namiotu i poszłam do grupy, która miała wychodzić. Pokuśtykałam do Bellamy'ego. Sprawdzał broń. Na mój widok uśmiechnął się słabo.

- Przyszłaś mnie pożegnać? – zapytał i sprawdził czy w magazynku są naboje.

Szturchnęłam go w ramię i uśmiechnęłam się słabo.

- Nie daj się zabić, Blake – mruknęłam.

- Obiecuję – mrugnął do mnie, a ja przez jeden krótki moment chciałam go przytulić, ale tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął.

- Anya jest sprytna. Uważajcie na nią – powiedziałam i odmachałam Jasperowi, który stał przy bramie i energicznie machał mi ręką.

- Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie i poszedł do swoich towarzyszy.

Uśmiechnęłam się słabo i obserwowałam jak wychodzą poza mury obozu. Nikt nie spodziewał się, że te dzieciaki aż tak będą walczyć o przetrwanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top