Rozdział 4
O wiem! Zajdę do rodziców, i od nich zadzwonię! Brawo ja! Pobiegłam pod dom rodziców. Zapukałam dwa razy. Długo nie musiałam czekać. Po chwili otworzyła mi moja mama.
- Cześć, mogę wejść? - zapytałam.
- No pewnie... - otworzyła szerzej drzwi żebym mogła wejść - Coś się stało?
- Tak. Mogę skorzystać z Twojego telefonu?
- Proszę - podała mi swojego białego samsunga.
- Dzięki.
Szybko wyszukałam swój numer w kontaktach i zadzwoniłam. Jeden sygnał, drugi, trzeci i za czwartym ktoś odebrał.
- Tak, słucham?
- Dzień Dobry, jestem właścicielką tego telefonu...
- Aaa no tak. Znalazłem go.
- Gdzie i kiedy mogę go odebrać?
- A jak pani pasuje? - zapytał.
- Za godzinę przy głównej galerii?
- Oczywiście. W takim razie do widzenia.
- Dziękuję i do widzenia - rozłączyłam się i oddałam telefon mamie.
Odetchnęłam z ulgą i usiadłam przy wyspie kuchennej. Rodzicielka zaproponowała mi kawę. Trochę porozmawiałyśmy i musiałam już iść. Po paru minutach byłam na miejscu. Usiadłam na ławce i czekałam. Kurde... Zapomniałam się zapytać, jak będzie ubrany. Świetnie... Wstałam z ławki i zaczęłam nerwowo chodzić z miejsca do miejsca. Postanowiłam porozglądać się po tłumie. Zamurowało mnie. W moją stronę szła osoba, która pomagała Minah prześladować mnie. Pieprzony Park Hoseok. I co teraz mam zrobić? Co jeśli znów będzie chciał mi zrobić krzywdę?
- A kogo moje oczy widzą? - zapytał stojąc naprzeciw mnie.
- Daruj sobie. To ty znalazłeś mój telefon? - zapytałam trzęsąc się ze strachu.
- Tak - już miałam go wziąć, ale ten go odsunął. - Nie tak łatwo dziecinko... - przywarł mnie do budynku, przybliżył twarz do mojej i powiedział - Najpierw zrobisz, to co ja zechcę. Zrozumiano?
- Yhymn... - w oczach miałam już łzy.
- Zrobimy to, co kiedyś. Co ty na to? - zapytał dając rękę na mój pośladek.
- Nie ma mowy! - próbowałam go odsunąć, ale nici z tego. Jest zbyt silny.
- Nie ma teraz osoby, która Ci pomoże. Twój kochaś zniknął - zaśmiał się.
- On nie jest moim kochasiem! To, że wiesz o tym, że ja się w nim kochałam, to nic nie znaczy, oddaj mój telefon i daj mi święty spokój. Proszę... - płakałam
- Oj Jiyoung, Jiyoung... - pogłaskał mnie po mokrym policzku. Odwróciłam głowę w prawą stronę. Brzydziłam się nim.
- Nie rób mi tego. Proszę!
Chwycił mnie za nadgarstek i zaprowadził do jego auta. Usiadłam obok kierowcy. Zapięłam pasy i oparłam się o szybę. - Gdzie jedziemy?
- A jak myślisz? - popatrzył się na mnie.
- Nie, błagam - złożyłam ręce do modlitwy. - Miałeś tylko oddać mi telefon. A jakby, to była inna dziewczyna również zrobiłbyś jej krzywdę?
- Nie. Ale skoro Ciebie spotkałem, to wykorzystam ten fakt - odpalił samochód i położył dłoń na moje kolano. Odrzuciłam ją. - Oj, grabisz sobie...
Dlaczego nie uciekłam? Ucieczką tylko bym pogorszyła sprawę. On jest zdolny do wszystkiego. Mówię poważnie. Po paru minutach samochód stał pod starym i opuszczonym budynkiem.
- Nie da się jakoś inaczej to załatwić?
- Jiyoung dobrze wiesz, że robię, to co chce i na co mam ochotę. - wyszedł z auta i otworzył mi drzwi - No wyłaź.
Naprawdę... Nie chcę znowu popaść w depresję i chodzić po psychologach. Czemu akurat ja? Przecież nic mu nie zrobiłam. Znowu zaczęłam płakać.
- Nie płacz... Przecież nie robisz tego ze mną po raz pierwszy - ponownie dotknął mojego policzka.
Chwycił mnie za ramię i zaprowadził do domu. Rzucił mnie na łóżko. Usiadł na mnie okrakiem i zaczął mnie rozbierać. Próbowałam się bronić, ale i tak nic bym nie wskurała. Moje ręce przywiązał do metalowej i zniszczonej ramy. Cała moja twarz była już mokra od łez. Po chwili na łóżku leżałam tylko w bieliźnie.
*Po dwóch godzinach*
Leżałam na łóżku cała obolała. Wszystko mnie bolało, więc zwinęłam się w kłębek. Teraz nie mam osoby, która by mi pomogła. Może poszukam swojego telefonu i zadzwonię do kogoś? Tak, to dobry pomysł. Wstałam z łóżka i porozglądałam się po pokoju. Na szczęście leżał na szafce nocnej. Wybrałam numer do mamy i zadzwoniłam.
- Mamoo... Przyjedź.
- A gdzie? - zapytała przestraszona.
- Sama nie wiem... Wiem tylko tyle, że to stary i opuszczony dom. Pewnie na obrzeżach miasta. Ratuj mnie - powiedziałam cała zapłakana.
Po dziesięciu minutach usłyszałam sygnał karetki. Do pomieszczenia wpadli dwaj mężczyźni. Zaczęli mnie oglądać i badać czego skutkiem było dotykanie mnie. Nie wytrzymałam i odsunęłam się.
- Musimy Cię przebadać, by wiedzieć co Ci jest... - powiedział jeden z nich.
Nic nie powiedziałam tylko dałam się im badać. Potem położyłam się w karetce i straciłam przytomność.
---------------
W reszcie przybyłam z nowym rozdziałem! Przepraszam, ale chwilowy brak weny i czasu mi nie umożliwił pisanie.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, i czekam na gwiazdki i komentarze ♥
Jeżeli znajdziecie jakieś błędy to piszcie w komentarzach ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top