Vieux Carré.

Ostatnim razem, gdy między nami nastąpiła taka cisza, podawałam jej Campari Orange. Tej nocy nic. Sama się nie odezwała, jej zwyczajnego grona znajomych z nią nie było. Mimo to siedziała na swoim miejscu. Od momentu, w którym przeszła przez drzwi, wciąż się na mnie patrzyła. Uniosłam brew w pytającym wyrazie twarzy w jej kierunku. Pokręciła głową: nic nie chciała. Westchnęłam, poddając się i do niej podchodząc. Oparłam łokcie o blat, jak niegdyś, nachylając się nad nią. Tej nocy, zamiast kontynuować patrzenie się na mnie, uciekła wzrokiem. Złapałam jej podbródek, nakierowując jej twarz na siebie.

-Czuję, jakbyś wbiła mi nóż w plecy. Widziałam zdjęcia z ostatniego wtorku. Miałaś rozpuszczone włosy...

Powiedziała wreszcie, wyrywając twarz z mojej dłoni i ją odwracając; naburmuszyła się. Zachowywała się, jakby była zawstydzona, zażenowana swoim zachowaniem. Czy skrępowała się swoją nową pretensją w moją stronę? Nigdy nie myślałam, że potrafiłabym urazić przez zmianę sposobu uczesania włosów. Najwyraźniej zrobiłam to w złym dniu, ale nie miałam wpływu na to, że akurat wtedy nie przyszła. Wyszło jej to jednak na dobre: oszczędziła sobie długiego stanu paniki i leżenia w szpitalu w stanie krytycznym, w przeciwieństwie do innych osób, które tego doświadczyły.

-Nie moja wina, że ciebie nie było. Powinnaś się jednak cieszyć, że masz na mnie jakiś wpływ. Na twoim miejscu na tym bym się właśnie skupiła.

„Jesteś drugą po Niderlandach, której się to udało" chciałam dodać, ale się powstrzymałam. Nie powinnam teraz o niej wspominać. Chciałam się skupić na kobiecie, która przede mną siedziała. Wpatrywała się w martwy punkt na ścianie, czekając, aż od niej odejdę. Nie powiedziałam tego, ale jednak cieszyłam się, że wtedy nie przyszła. Nie chciałam jej widzieć wśród tej paniki. Nie wykluczałam, że może i przez nią bym zrobiła coś głupiego. Delikatnie się uśmiechnęłam, spoglądając, czy nikt na mnie nie czeka z pustym kieliszkiem lub pieniędzmi w ręku. Powróciłam wzrokiem do niej i mocniej się nad nią nachyliłam.

-Skoro tak mocno przeszkadza ci, że nie mam dzisiaj rozpuszczonych włosów... Chciałabyś pozbyć się mojego koka osobiście? Decyduj szybciej, zanim pójdę. Pamiętaj, że jesteś u mnie w pracy i nawet argument specjalnego klienta nie uratuje cię przed moim szefem.

Gdybyśmy były same, spytałabym się o to szeptem. W warunkach, jakie miałyśmy, nie było to jednak możliwe. Moje słowa zadziałały, bo natychmiast się odwróciła. Zrobiła to na tyle żywo, że lekko drgnęłam. Wątpiłam, żeby jednak to zauważyła. Miała pytający, niedowierzający wyraz twarzy. Czy widziała mnie jako osobę niezdolną do takich próśb? Pstryknęłam palcami przed jej twarzą. Nie musiałam długo czekać. Po dosłownych sekundach moje włosy opadły na wciąż zgarbione plecy. Kolejny raz wiedziałam, że będą mi przeszkadzać w pracy. Ale nie wydawało się to tak straszne, jak zwykle. Może kiedyś bym do tego przywykła.

-Następnym razem, gdy przyjdę i nie będziesz miała ich rozpuszczonych, bez uprzedzenia je poprawię.

Stwierdziła, patrząc na swoje dzieło. Pozbyła się mojej fryzury w rekordowo szybkim tempie. Nie było to jednak wystarczająco szybko, żebym nie zauważyła jej lekko dygoczących dłoni. Z mijającymi sekundami odprężyła swoje ciało. Sięgając pamięcią w przeszłość, nie pamiętałam żadnej sytuacji, gdy będąc przy barze, czuła się na tyle niekomfortowo, że było to widać po jej języku ciała. Co się jej stało?

-Poprawisz? Czyli nawet moje włosy są złe?

-Nie przesadzaj już. Wyciągasz najdrobniejsze nieścisłości z tego, co mówię!

Oburzyła się, krzyżując ręce. Delikatnie się przez to odsunęła, bardziej prostując swoją posturę. Czyli jednak nici z jej komfortowego siedzenia. Również się wyprostowałam, świdrując ją wzrokiem od góry do dołu. Nie widziałam jej przecież po raz pierwszy, ale jej wygląd zdawał się przykuwać moją uwagę bardziej niż zwykle. Nie byłam pewna czemu, przecież nie było w nim nic nadzwyczajnego. Jak zawsze wyglądała ślicznie.

-Przyniosę ci jakiegoś drinka. Porozmawiamy wtedy o twoich podkrążonych oczach i powodzie, dla którego płakałaś, zanim tutaj przyszłaś. Vieux Carré na mój koszt, bo dzisiaj sama jesteś trochę gorzka. Chciałam cię uprzedzić, że jest to dość mocna pozycja z naszego menu, ale wtedy sobie przypomniałam naszą pierwszą rozmowę. I fakt, że sama go zaproponowałam. I opowiesz mi, co się dzieje.

Nie czekając na odpowiedź, odeszłam. Powróciłam po chwili z kieliszkiem w ręku, który przed nią umieściłam. Przewróciła oczami, odbierając ode mnie napój. Wzięła kieliszek do ust i bez patrzenia się na jego zawartość, zaczęła pić. Jaka ja byłam dwubiegunowa. Albo niezdecydowana czy niestała w swoich decyzjach. Potrafiłam co chwilę sobie i jej przypominać, że nie dostanie ode mnie nigdy niczego mocnego, ale potem osobiście jej to dawałam, nawet bez słowa zgody. Złamałam ją za nadgarstek, zmuszając do odstawienia napoju na bok. Skoro już go ma, to niech chociaż go pije spokojnie.

-A co cię to obchodzi? Dobrego psychologa znasz? Co ja się pytam, nawet jak znasz, to jest pewnie w chuj drogi.

Westchnęłam, patrząc, jak bierze napój do ręki i opróżnia go do połowy. Chciałam potwierdzić jej pytanie, przy okazji poprawiając, że jest to psychoterapeuta, ale skupiłam się na kwestii finansowej. Czy był aż tak drogi? I czy potrzebowała na pewno psychoterapeuty? Co, jeśli psycholog lub nawet psychiatra byłby lepszy? Wtedy nie mogłabym jej pomóc ze znalezieniem pomocy.

-Gdybyś tyle nie piła, może byś uzbierała. Na pewno byłoby to bezpieczniejsze niż powracanie tutaj.

-Uzbierała na co? Pięć minut pytania się, jakie uczucia we mnie coś budzi? Nie, podziękuję. Poza tym to nie jest niebezpieczne, a pocieszne, zabawne.

Stwierdziła, patrząc się na kieliszek i obracając go w dłoniach. Czy rzeczywiście tak myślała, czy była to tylko jednodniowa opinia, czymś spowodowana? Wolałabym, żeby to była tylko jedna taka noc. Nie chciałam, żeby miała taki sposób myślenia. Dla jej dobra.

-To trucizna.

Ciągnęłam, spoglądać na puste naczynie. Wyglądało ślicznie wśród dziesiątek kolorowych świateł. Wpatrzyłam się w dłoń, która je trzymała. Miała inne paznokcie, ciągle migdałki, ale inny kolor. Denim? Może to była właśnie ta barwa. Pasowała do jej karnacji i ciemnobrązowych włosów, chociaż, co do niej nie pasowało?

-I twój sposób na życie. Co się ostatnio stało? Pożar, tyle się dowiedziałam, ale, co więcej?

Zmieniła temat, unosząc głowę i na mnie spoglądając. Mogłam jej odpowiedzieć, że był to zwykły pożar, który wybuchł na tyle budynku. Przez to kilka pomieszczeń zostało zamkniętych, a przez ostatnie dni w zamkniętym klubie odbywały się prace, by wszystko przywrócić do normy. Wszystko poszło sprawnie. Byłam szczęśliwcem na tle innych, że nie ominęła mnie żadna moja zmiana. Ale czy nie byłoby to dla niej za mało? Kontynuowałaby pytania o powód wybuchu, a ja bym nie mogła jej odpowiedzieć.

-Dlaczego ja mam ci coś powiedzieć, a ty mi nie?

Nie wiedziałam, czemu się dopytuję, przecież było to pod pewnym względem głupie. Nie ufała mi na tyle, by dzielić się swoimi problemami. Nie mogłam się powstrzymać, ale poczułam w sobie iskierkę nadziei, gdy uchyliła swoje usta. Może była to złudna nadzieja, ale zdawała się łamać pod moją presją. Nie powinnam tego robić, nie było to odpowiednie zachowanie. Czemu tak mocno zajęłam się jej problemami? Czemu nie chciałam ich puścić samych sobie? Może dlatego, że wtedy bym odesłała razem z nimi nią.

-Ja...

Wzięłam jej dłonie w swoje. Czułam, jak jej drżały, chciałam powiedzieć, że nie musi mi nic mówić, ale żadne słowo nie opuściło moich ust. Jaka byłam głupia, nie powinnam się tak dopytywać. Zacisnęła mocno powieki i wzięła głęboki wdech. Jej palce splotły się z moimi.

-Rzadko spotyka się kogoś tak uważnego, kto cię zauważy razem z twoimi niedoskonałościami, zwłaszcza w barze. Im więcej rozmawiamy, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że mój smutek nie jest nie do pokonania. Może i brzmi to dziwnie, ale gdy widzę cię we wtorek na wieczór, całą środę jestem... w dobrym humorze. Tak samo z piątkami.

Odetchnęłam z ulgą, gdy zaczęła mówić o tym, co poprawia jej samopoczucie. Nie zdałam sobie nawet sprawy, że mówi o mnie. Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy spojrzała mi prosto w oczy z lekkim uśmiechem. Wyglądała, jakby zastanawiała się, czy może nie powinna wstać i wyjść. Gdy po kilkunastu długich sekundach cofnęła swoje dłonie i zaczęła się podnosić, wyprostowałam się. Wyszłam zza baru, podeszłam do niej od tyłu i się przytuliłam do jej pleców. Otworzyła się do mnie. Nie powiedziała wiele, ale wystarczyło, żebyśmy obie się uśmiechały. Głośna muzyka, migające światła, energiczna atmosfera — z tym zwykle kojarzyłam to miejsce. Nigdy nie znalazłam w nim miejsca na przytulanie się, nigdy, do tej pory.

-Niemcy?

Usłyszałam wyszeptane słowo. Musiałam zrobić się naprawdę niezła w słyszeniu cichych dźwięków w tym tłumie albo to był tylko jej głos, który udawało mi się zrozumieć. Odwróciła się i mocniej we mnie wtuliła. Była ciepła, bardzo ciepła. Może dzięki temu będzie się czuła lepiej dwa dni, zamiast jednego. Zaśmiałam się w myślach, że atmosfera w barze zdawała się przekształcać z miejsca chwilowej ucieczki w sanktuarium wsparcia. Nie przeszkadzało mi to, mogłabym wziąć jeszcze jedną zmianę w tygodniu, by ją widzieć więcej. Choć może dla jej dobra nie był to dobry powód. Gdy się ode mnie odsunęła, zrobiła to wręcz nerwowo.

-Kurwa, miałam dzisiaj przenocować u siebie znajomą, zapomniałam, ja pierdolę. Ona musi stać już mu pod drzwiami, przepraszam, muszę iść. Zobaczymy się za kilka dni.

Sięgnęła po swoją torebkę i ją zarzuciła na ramię. Jeszcze raz się do mnie przytuliła, ale zrobiła to tak szybko, że nie zdołałam jej ponownie objąć. Może to nawet i lepiej, mogłam przecież jej potem nie puścić. Patrzyłam, jak wybiega z budynku, prawie się przewracając. Zaśmiałam się, krzyżując ręce. Będę musiała jej powiedzieć, że podziwiam umiejętność biegania w szpilkach, ale powinna wybierać niższe obcasy.

-Co to miało być?! Otworzyła się dalej, dzieląc się swoimi zmaganiami i lękami, znajdując ukojenie w otaczającym ją środowisku, które pielęgnowała?

Krzyknęła do mnie Niderlandy ze zdecydowanie zszokowanym wyrazem twarzy. Posłałam jej lekki uśmiech i wróciłam do pracy, ignorując jej kolejne słowa. Nie docierało do mnie nawet, co dokładnie mówiła. Nie zawsze się wszystkiego ode mnie dowiadywała, ale teraz ją to mocno oburzyło. Wreszcie parsknęłam śmiechem, strącając jej rękę ze swojego ramienia. Gdybym nie wiedziała, że nie mówi na poważnie, zaczęłabym kwestionować naszą znajomość.

-Brzmisz głupio. I śmieszne, ale głównie głupio.

Odparłam, po czym natychmiast przyjęłam pierwsze lepsze zamówienie. Nie potrzebowałam jej monologów nad uchem. Widziałam kątem oka, że nie odeszła do swojego stanowiska, a stała około dwóch metrów ode mnie. Czyżby nie miała, co robić? Mogłam jej oddać resztę swojej zmiany, nie miałam już powodu, by tam zostać.

-Życzliwe słowa i szczera empatia dały jej siłę do stawienia czoła swoim problemom. Pod koniec nocy poczuła odnowioną nadzieję. Podziękowała obficie za to, że była przy niej, za słuchanie bez osądzania i za przypomnienie jej o sile, którą w sobie posiada. Uśmiechnęła się ciepło, wdzięczna, że może coś zmienić w czyimś życiu, nawet jeśli tylko na jedną noc. Kiedy wychodziła z baru, nosiła ze sobą nowo odkrytą odporność i wiarę w moc połączenia. I za każdym razem, gdy wracała do tego przytulnego baru, wiedziała, że zawsze znajdzie przyjaciółkę, barmankę z sercem pełnym współczucia. Ej no! Nie bij mnie!

Tak, uderzyłam ją, ale tylko w bark i nie z przesadną siłą. Nie była to moja wina, że nie potrafiła się zamknąć, kiedy trzeba było. Choć szczerze mówiąc, o dziwo, jej głos nie przeszkadzał mi jakoś mocno. Byłam w zbyt dobrym humorze, by mnie wytrącił z równowagi. Zerknęłam na blat i krzesła przy barze. Na jednym z nich zauważyłam czarną narzutę. Westchnęłam, biorąc ją do ręki. Kilka sekund zajęło mi upewnienie się, że była na pewno jej, ale praktycznie od początku byłam tego pewna. Oczywiście, że wybiegła tak szybko, że zdążyła zabrać tylko torebkę.

-Nie mam pojęcia, o kim te swoje bajeczki mówisz, ale możesz przestać, bo cię nie słucham. Miłej pracy.

Trzymając materiał w ręku, zastanawiałam się, czy może zostawić go pod blatem, czy cały czas go trzymać. Oblizałam wargi. Nie wiele brakowało do końca mojej zmiany, a miejsce, gdzie zwykle zostawiałam swoje rzeczy, było brudne bardziej niż zwykle. Nie opłacało mi się już tego sprzątać, skoro po dwóch godzinach ktoś by znowu położył tam małe woreczki. Obejrzałam ubranie z coraz bardziej zaciekawionym wyrazem twarzy. Nie chciała płacić za profesjonalną pomoc, a wychodziła do nieznanych jej ludzi w kurtce za dwa tysiące euro? Pół biedy, gdyby tylko wychodziła, ale ona ją jeszcze zostawiła. To była bardzo dziwna kobieta i była to kolejna chwila, w której mnie zaskoczyła. Kim ona tak właściwie była, że mogła sobie pozwolić na coś takiego jak uniwersalną haftowaną kurtkę Hermès? Kim była, że pozwalała sobie na stresowanie mnie opieką nad czymś tak wartościowym?

-Kim ty jesteś, że sprawiasz, że od razu czuję się odpowiedzialna za twoje rzeczy, jakby one były moimi?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top