Flaming Lamborghini.
Spokój, z jakim odpowiadałam na jej pytania, mój uśmiech, brak pośpiechu... to nie było częste. Nie denerwowałam się, nawet nie w myślach. Nie potrafiłam się irytować, gdy słyszałam od niej tysięczne pytanie, co dodaję do kieliszków. Zatrzymałam się i poważnie na nią spojrzałam. Ona jednak była zafascynowana kolorowymi substancjami, które przed nią zmieszałam; nie zdawała się nawet na mnie zwracać uwagi. Po kilku sekundach zauważyła, że się nie poruszałam. Uniosła głowę do góry.
-Ufasz mi prawda?
-Zależy, co chcesz mi zrobić.
Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę i podpaliłam napój. Ogień pojawił się nie tylko przede mną, ale i w jej oczach. Instynktownie się odsunęła. Nie dziwiłam się, nigdy jeszcze nie pokazywałam jej palących się napoi. Pewnie u innych też ich nie widziała, nie lubiliśmy ich przyrządzać. Musieliśmy wtedy mieć gaśnicę i apteczkę pierwszej pomocy przy sobie, dosłownie przy sobie. Zwłaszcza po ostatnim pożarze nikomu nie spieszyło się do chwalenia takimi sztuczkami.
-Musisz ssać przez słomkę, gdy jeszcze będzie się paliło. Dasz radę?
Niepewnie skinęła głową i się przybliżyła. Gdy włożyła słomkę do ust, ostrożnie zaczęłam wlewać Bailey's i Curacao. Gdy minęły kolejne sekundy, wypiła cały drink, a ogień zgasł. Posłałam jej ciepły uśmiech. Widać po niej było, że nie spodziewała się niczego aż tak efektywnego. Po odsunięciu się wpatrywała się w puste naczynie jeszcze chwilę. Podniosła na mnie wzrok i szeroko się uśmiechnęła. Odwzajemniłam ten uśmiech, poszerzając swój. Wtedy na ziemię sprowadziły mnie dziesiątki rąk klaskających w nierównym rytmie. Zgromadziła się wokół nas dość spora grupa ludzi, pewnie zafascynowanych zabawą z żywiołem. Poczułam, jak kobieta złapała mnie za rękaw. Nachyliłam się nad nią, żeby usłyszeć cokolwiek, co miała do powiedzenia. Tłum przy nas tego nie ułatwiał. Czy musieli przy nas stać?
-Czy jako profesjonalistka nie powinnaś mnie uprzedzić o ryzyku? Czy nawet jako amator nie powinnaś tego zrobić?
-Powinnam. Ale jesteś moim bardzo specjalnym klientem. Poza tym wiesz, że nigdy bym ci nie zrobiła krzywdy. Nie chciałabym cię przecież stracić.
Odwróciła ode mnie głowę, ale już po sekundzie powróciła swoim wzrokiem i ciągle ze swoim uśmiechem na ustach. Odsunęłam się od niej, sięgając po kawałek materiału do wytarcia blatu. Okazało się, że nie byłam tej nocy taką profesjonalistką jak zwykle i rozłam dwie czy trzy krople.
-Zwłaszcza dzisiaj. Mamy przecież co świętować.
Powiedziała. Odłożyłam materiał na jego miejsce, a moje spojrzenie skupiło się na niej. Wyglądało to tak, jakby była w swoim własnym świecie, całkowicie nieświadoma mojej obecności. Skupiała się wyłącznie na pustym kieliszku, który wzięła z blatu, nim zdążyłam to sama zrobić. Trzymała go w dłoniach, koncentrując na nim całą swoją uwagę. Zagubiona w atmosferze klubu, wydawała się oderwana od otoczenia, nie zwracając uwagi na ludzi wokół niej. Nie mogłam przestać się zastanawiać, jakie myśli zaprzątały jej umysł, jeżeli w ogóle jakieś tam były.
-My?
-Tak, my. Ja i ty, ty i ja — my.
Z delikatnym uśmiechem na ustach ostrożnie postawiła kieliszek na stole, jakby uważając, żeby nic nie rozlać z jego pustego wnętrza. Nie mogłam się powstrzymać, by nie poczuć jej ciepła i jej uroku, gdy nasze oczy się spotkały, tworząc natychmiastową więź. W gwarnej atmosferze klubu jej obecność zawsze sprawiała, że czułam się mniej przytłoczona setkami dzięków, ludzi i świateł. Bynajmniej ci, którzy interesowali się Flaming Lamborghini w większości odeszli.
-Dziękuję. Skontaktowałam się z tym psychologiem, którego mi poleciłaś. Muszę przyznać, że jest nie tylko dobry w tym, co robi, ale i przystojny. Oczywiście ty jesteś piękniejsza.
Uśmiechałam się już po drugim zdaniu, ale ostatnie sprawiło, że cicho zachichotałam. Z moją urodą tylko jej się mogła równać, choć pod tym względem zostałabym znokautowana. Nie uważałam się nigdy za brzydką, ale ona zapierała mi dech w piersiach. Uśmiechnęłam się, spoglądając na jej dłonie. Były bez rany, nawet najmniejszego zacięcia w przeciwieństwie do moich, które spotkały się z ostrzem noża zdecydowanie za często. Kuchnia nigdy nie była moją specjalnością. A psychologa nie koniecznie ja jej poleciłam, zaufałam, że brat mojego psychoterapeuty nie był najgorszym w swoim fachu, ale zostańmy przy wersji, że rzeczywiście go jej poleciłam.
-Jestem z ciebie dumna...
-Oj, bez przesady. Gdybyś nie zagroziła, że już mnie nie wpuścisz tutaj, to pewnie bym dalej zatapiała swoje smutki w alkoholu. Poza tym nie musisz brzmieć, jakbym była twoim dzieckiem, które samo z siebie pokój posprzątało.
Przewróciłam roześmiana oczami. Brzmiałyśmy... nie wiem jak, ale inaczej niż zwykle, zbyt... sentymentalnie. Nie wiedziałam, jak ona, ale ja swój pokój uwielbiałam sprzątać. To ja obrażałam się na rodziców, gdy nasz dom nie był w idealnym porządku. Przez pewną młodszą ode mnie osobę dość często byłam niezadowolona z wyglądu domu. A przez te wszystkie lata wciąż została tak nierozgarnięta.
-Nie pijesz? A co przed chwilą zrobiłaś?
-Piłam. Ale nie, żeby zapomnieć o świecie, ale dla smaku, degustacji. I żebym miała pretekst do siedzenia przy tobie. Psycholog powiedział, że powinnam spędzać więcej czasu w towarzystwie, które kocham. Wiesz... To siódmy, do którego poszłam...
Wpatrywałam się w jej oczy dłużej, niż powinnam. Nie moja wina, że były najpiękniejszymi, jakie w życiu widziałam. Siódmy psycholog? Czy ona właśnie to powiedziała? Rozpoczęła się między nami przyjemna, komfortowa cisza. Przełknęłam ślinę, przez co poczułam ból w gardle. Jednak powinnam brać witaminy regularnie. Odeszłam od kobiety i przygotowałam sobie szybki, słodki, bezalkoholowy napój do przepicia bólu. Zadziałało po opróżnieniu raptem połowy kieliszka. Z pozostałą zawartością powróciłam do jej miejsca. Nim zdążyłam ponownie wziąć słomkę do ust, ktoś zrobił to za mnie. Patrzyłam się w bez ruchu, jak ją ssała. Moją słomkę. I mój napój.
-Myślałam, że już nie pijesz. Ba, sama mi to przed chwilą powiedziałaś.
-Delektuję się. Wiesz... Nigdy nie zrozumiem, czemu jesteś aż tak wrażliwa na dźwięk swojego imienia. Może większość ze swoich wrażliwości umiesz zignorować, ale nie tą. Chciałam ci już to kiedyś powiedzieć, ale nie było kiedy. Wtedy, gdy tamta kobieta zamówiła dla mnie Daiquiri, a właściwie przed tym, podeszłam do Niderlandów. Spytałam się jej o imiona wszystkich barmanów, bo... tak, nie wnikaj. Gdy doszła do ciebie, powtórzyłam twoje imię, a ty się jakbyś wyrwała z transu i zaczęłaś się rozglądać. Było tak głośno, a ty zdawałaś się tę naszą wymianę zdań usłyszeć jakby przypadkiem.
Jej słowa dały mi do myślenia. Nie mogłam przecież znać całej siebie i wszystkiego, co robiłam. Spojrzałam na nią raczej zaintrygowana. Pytała o moje imię? Znała je już wtedy? Po co jej było ono potrzebne? I wreszcie czym ją na tyle zainteresowałam, by spytała się o to kogoś? Nie rozumiałam. Nie byłam nikim specjalnym, a nocami wtapiałam się w tłum. Wątpiłam, żebym się na jego tle potrafiła wyróżnić.
-Czy jest coś jeszcze, czego nie jestem w stanie zignorować?
-Uwagi.
Przekręciłam oczami z radością wymalowaną na twarzy. Spodziewałam się takiej odpowiedzi i nie było to kompletne kłamstwo. Wpatrzona w nią, ignorowałam świat dookoła mnie. Wszystko zdawało się... jakby oddalać od siebie jak... Wszechświat. A ja jak niektórzy ludzie myślałam, że pozostawałam w jednym miejscu.
-Tylko gdy ty mi ją dajesz. Podać coś?
Odparłam. Nie mogłyśmy kontynuować tej konwersacji. Wystarczyłoby kilka kolejnych minut, bym została postawiona pod ścianą przez jej słowa. Mimo że sama potwierdzałam większość rzeczy, o których wspominała, poczucie, że zmuszałaby mnie do powiedzenia tego, czego ona chciała, nie odnajdywało się w moim mózgu.
-Prawda. Robisz się zazdrosna łatwiej ode mnie i tak, poproszę wodę.
Wodę? Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Wodę? Tutaj? Ode mnie? Serwowałam jej tyle dziwacznych drinków — tyle nazw, kolorów, kieliszków, dodatków, zapachów i smaków. A teraz prośba, jaką usłyszałam, była zamówieniem przez nią wody. Wody. Położyłam dłonie na blacie i się na nich wsparłam. Nie czułam się źle, ale mój stan zdrowia mógł się w każdym momencie pogorszyć.
-Oh, nie przesadzaj! Nie chleję aż tak dużo, żeby nigdy sobie na wodę nie pozwolić!
Powiedziała to, jakby prosiła o napój z najwyższej półki, bardziej ekskluzywny od koktajli. Choć może to nawet lepiej dla jej zdrowia, dla niej. Gdyby to było średniowiecze, mogłabym jej przyznać, że alkohole były bezpieczniejsze w spożyciu. Właśnie, “gdyby”, żyłyśmy przecież kilka wieków później.
-Patrząc na twoją historię tutejszych zamówień, to chlać chlejesz.
Odparłam, ciągle nie dowierzając. Wzięłam jednak jeden z bardziej wymyślnych kieliszków (pomijając fakt, że był przeznaczony do czegoś innego) i nalałam do niego zwykłej wody. Włożyłam jeszcze plasterek cytryny, słomkę i dekoracyjną parasolkę, o którą młodsze kobiety często się dosłownie kłóciły. Dlatego praktycznie wcale ich nie dawałam, jeśli nie były koniecznością. Wzięłam kieliszek i podałam go kobiecie.
-Nie musisz się aż tak starać!
Zaśmiała się. Nie miałam jednak więcej. Wzięła słomkę w usta. Oczywiście, że muszę, jak mam teraz okazywać ci specjalne traktowanie? Jak mam sprawiać, żeby woda wyglądała lepiej od tych wszystkich wymyślnych koktajli? Cieszyłam się, że odcięła się od takiej ilości alkoholu, jaką spożywała wcześniej. Jednak od tamtej chwili bycie specjalnym klientem nie dawało jej już nic oprócz najważniejszego, czyli siedzenia przy moim barze całą noc.
-Możesz zamiast tego... ze mną zatańczyć...?
Spytała raczej nie śmiało po chwili ciszy. Spojrzałam się na nią czy aby na pewno mówi poważnie. Ale zanim odpowiedziałam, ktoś mnie w tym wyręczył. Nawet się z tego ucieszyłam. Mogłam przecież nic się nie odezwać albo odmówić. Za barem trzymała mnie praca, gdybym miała w sobie większą samowolność, z pewnością nie raz bym już wyszła do niej. Co ja w ogóle mówiłam? Kogo chciałam odkłamać? Przecież ona już mnie widziała przed barem, przy sobie, a nawet za budynkiem.
-Z przyjemnością pójdzie z tobą zatańczyć. I tak już się zmieniałyśmy.
Niderlandy podeszła od tyłu i zaczęła mnie wręcz wypychać na parkiet. Byłam wciąż w zbyt dużym szoku i przez prośbę, i przez wodę. Nim to zrozumiałam, stałam naprzeciw krótkowłosej kobiety. Zdjęłam swoją koszulę i podałam ją Holenderce. W ułamku sekundy zniknęła nam z oczu.
-Czyli...? Zatańczysz? Czy uciekniesz, bo twoja... koleżanka, przyjaciółka... cię zmusiła...?
Niepewnie wyciągnęła swoją dłoń, patrząc mi się w oczy. Dlaczego brzmiała na urażoną? Albo jednak smutną? Czy chodziło jej o Niderlandy? Przecież skoro ona sama mnie zaprowadziła na parkiet, powinno być oczywistym, że nie żywiłyśmy do siebie żadnej miłości romantycznej. Jednak nie musiało to być aż takie oczywiste. Czy kiedykolwiek wspomniałam, kim Europejka jest dla mnie?
-Brzmisz jakbyś była o nią zazdrosna.
-Bo czasami jestem. Zdaje się, że... znacie się długo, jakbyście--
-Włochy.
Spięła się, powracając wzrokiem na moje oczy. Nie byłam pewna, jak długo się na mnie nie patrzyła. Wzięłam jej dłoń i przyciągnęłam do siebie. W chwili ręce kobiety były na mojej twarzy, a ja trzymałam ją w talii. Należały się jej małe wyjaśnienia.
-Skąd--
-Niderlandy to moja siostra. Nie przejmuj się nią albo w sumie lepiej, żebyś się jednak przejmowała — jest tą jebniętą z naszej dwójki, ale to dzięki niej znam twoje imię, więc nie będę już na nią narzekać.
Zatrzymałam się na chwilę, łapiąc powietrze. Zły nawyk mówienia na jednym wdechu nawet kilku zdań. Problemy z oddechem były chyba u mnie rodzinne, ciekawe, czy tylko one. Oby tylko osobowość mojej siostry, jak to się okazało, gdy miałam kilka lat, nie przeszła na mnie. Ojciec mógł się dwadzieścia kilka lat wcześniej nad przyszłą mną zlitować i nie oglądać za dwoma kobietami naraz.
-Wiesz, że nie zawsze będę mogła z tobą tańczyć, gdy będę w pracy? I nie, karta specjalnego klienta nie pomoże.
Patrzyłyśmy się na siebie jeszcze kilka długich sekund nim wybuchła śmiechem. Na jej policzkach pojawił się mocniejszy niż zwykle róż. Wykrzywiła twarz w grymasie, słysząc dwa ostatnie zdania. Po chwili z zawstydzeniem na twarzy zrobiła krok bliżej mnie, przyciskając nasze ciała do siebie. Była gorąca, bardzo gorąca.
-To może zamienimy to na pocałunki?
Spytała wreszcie, nachylając się bliżej mojej twarzy. Zdecydowanie dziwną była kobietą i zdecydowanie ją lubiłam trochę mocniej niż innych. Uśmiechnęłam się do niej, obracając ją, by wreszcie przycisnąć do swojej klatki piersiowej jej plecy. Prawą dłonią powędrowałam na jej podbródek i delikatnie obróciłam głowę, by mogła mnie zauważyć kątem oka.
-Może.
Spojrzałam przed siebie na różową ścianę, po której poruszały się małe, kolorowe hologramy. Od kiedy je mieliśmy? Czy zawsze się na nie patrzyłam, a ich nie widziałam? Czy było to coś kompletnie nowego? Zmiana piosenki oznaczała zmianę ludzkich ruchów i ich pozycji. Nie wielu pozostało na parkiecie, większość odeszła. Powróciłam wzrokiem na Włoszkę, która jak ja chwilę wcześniej patrzyła się na ścianę. Podążała nawet za moimi oczami, ciekawe czy w tańcu też bym mogła przejąć dowodzenie.
-Może.
Może.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top