Campari Orange.

Parkiet nie wyznaczał już granicy, w której tańczący powinni się zmieścić. Setki ludzi stykało się ciałami, często niechcący. Na spokojne oddechy nie było miejsca. Jeśli by odejść na bok, trudno byłoby znaleźć miejsce, w którym w ciągu ostatnich godzin nikt nie poczuł się zbyt komfortowo. Wyglądał tak każdy piątek. Między ciałami płynęła muzyka — głośniejsza niż w zwykłe dni. Dziesiątki osób wychodziło z budynku, by zaczerpnąć świeżego powietrza, w spokoju odetchnąć. A jednak mnie bolały nie wszechobecne bodźce, a cisza.

-Ostatni. Więcej ci już nie sprzedam.

Podałam trunek, uważając mocniej niż zwykle, by nic nie wylać. Spotkałam się z powolnym uniesieniem głowy. Poczekała jeszcze chwilę, by delikatnie nią kiwnąć. Musiała zrozumieć, że ilość alkoholu w jej organizmie zaniepokoiła nawet mnie. Miałam wrażenie, że każdy barman powiedziałby jej już dawno „stop".  A jednak mnie coś powstrzymywało, by odmówić jej kolejnego drinka. Może był to jej wzrok, a może po prostu pieniądze, które zostawiała na moim blacie, jakby były niczym wartościowym. Nie bałam się przyznać, że często doprowadzałam klientów do stanu mocniejszego upojenia dla tych kilku dodatkowych euro. Ale przyznanie, że robiłam jej to samo... nie potrafiłam tego powiedzieć sobie samej. Jakby to nie była prawda, jakbym nie chciała, żeby to była prawda.

Miałam wielu klientów, bar nigdy nie był pusty. Bynajmniej połowa próbowała namówić mnie na danie im czegoś więcej niż tylko drinka, czegoś oryginalnego, czegoś, czego nigdy nie zapomną, czegoś od siebie. Tysiąc nazw, ale jeden ton, z którym to wypowiadali. Nie słyszałam już nic, o co mnie prosili, co proponowali, za co dziękowali. Wyłapywałam w gęstym powietrzu tylko nazwy trunków. Czekałam. W tej ciszy jedynym dźwiękiem, który mógłby mnie bezpiecznie otulić był jej głos. Zafiksowałam się na jego punkcie. Nie pamiętałam barwy głosu, ale wiedziałam, że mi się spodobał.

-Znów martwisz się o mnie bardziej niż ja sama. Widzę, jak się na mnie patrzysz.

Przełknęłam ślinę. Oczywiście, że widziała, przecież się wpatrywałam w nią, kiedy tylko mogłam. Chociaż czy „wpatrywałam" to właściwe słowo? Przecież tylko czasem rzucałam na nią okiem. Widziałam tylko na dźwięk, których piosenek zaczynała stukać palcami w blat, którym osobom rzucała ostry wzrok, kiedy te próbowały ją zaprosić do tańca, widziałam, że upijała ciągiem trzy łyki napoju co pół minuty.

-Jeśli coś ci się tutaj stanie, nie będę miała, jak odejść. Siedzisz przy moim barze.

-Racja.

Kiwnęła głową, odwracając ją w kierunku parkietu. Po chwili znów się na mnie spojrzała. Te same oczy, które wpatrywały się we mnie na tysiąc sposobów, zależnie od dnia i godziny. Czułam się lżejsza pod jej wzrokiem. Jakby mój ciężar duszy uniósł się, wyparował, zniknął. Choć drugim powodem mogłaby być atmosfera, która z każdą chwilą rzedniała.

-Ile jeszcze muszę tutaj przychodzić, by być twoim stałym klientem?

Spytała, unosząc plaster pomarańczy, który otrzymała wraz z Campari Orange. Nie przychodziła tutaj często. Choć ostatnimi czasy rzeczywiście widywałam ją częściej. Musiałaby się pojawiać jeszcze więcej razy. Na tyle często, by można było ją nazwać stałym klientem. Moim stałym klientem. Nigdy nikomu nie dałam tego tytułu, chciała być pierwsza, ale raczej o tym nawet nie wiedziała. Wzięła owoc do ust i zaczęła go ssać, wpatrując się we mnie.

-Do końca. Zawsze. Za sześć lat takiej regularności może dam ci plakietkę z wielkim napisem „materiał na stałego klienta" i ze zniżką. Ale na pewno nie na wódkę.

Odparłam z uśmiechem, zajmując się kolejnym zamówieniem. Nigdy więcej nie zamierzałam sprzedać jej wódki i ona dobrze o tym wiedziała. Ostrzegłam, że nie ma co liczyć na kolejną butelkę. Nie podobało mi się, jak wyglądała po wypiciu jej słabej podróbki. Inni zauważyli już, że nie odpowiadam na ich pytania, a skupiam się na jednej i tej samej osobie. Patrząc się na nią, widziałam ten uśmiech. Bez słów mówił on „nie umiesz maskować siebie, wiem, o czym myślisz". To nie była prawda, nie mogła wiedzieć, co ja wiedziałam, gdy ja nic nie wiedziałam. Miałam przecież tak wiele myśli, ale żadna nie miała sensu.

-To nawet nie była wódka, ale przyznaj: ta zniżka, której żaden stały klient nie otrzymuje, jest twoim sposobem, żeby utrzymać mnie dłużej przy sobie. Mam rację, prawda?

-Bez przesady. Czasami ktoś mały upust dostanie.

Sięgnęłam po już pusty kieliszek, leżący przed nią. Była pod wpływem, mocnym wpływem. A to nie przeszkadzało jej, by się po prostu mną bawić. Słyszałam, jak chichotała, gdy otrzymywała ode mnie więcej uwagi od innych, nawet gdy nie wypowiadała ani słowa. Kochała moją uwagę. A ja kochałam ją jej dawać. Była o wielokroć lepszym towarzystwem od reszty. Nie wiedziałam, jak do tego doszło. Ostatnio, gdy miałyśmy pełną konwersację, zdawała mi się być kolejną osobą do uatrakcyjnienia mi dnia. Było wielu podobnych do niej. Pojawiali się, rozmawialiśmy i znikali. Nikt z ich nie powracał. Nikt oprócz niej.

Gdy ponownie zaszczyciłam ją swoim wzrokiem, podnosiła się ze swojego miejsca. Z trudem to robiła, ale się jej udało. Zainteresowana patrzyłam, jak zostawiła samemu sobie przy barze i swoją kurtkę, i torbę. Sięgnęłam po nie, przekładając je na swoją stronę blatu, a właściwie kładąc je pod niego, by nikt ich nie widział. Nie chciałaby, żeby sobie je ktoś przywłaszczył. Zaczęłam poszukiwać wzrokiem kobiety, ale ta jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie miałam się co dziwić, tej nocy znalazło się tutaj więcej osób niż zwykle. Wreszcie wśród tłumu znalazłam kobietę. Chociaż, może to i ona znalazła mnie. Stała na stole, czyli zachowywała się, jak typowy mężczyzna po zamówieniu Hurl Hurl. Dlaczego akurat wtedy musiało lecieć z głośników „Medicine" Syd? To nie mogło się dobrze skończyć.

Chciałam już wyjść zza baru, podejść do niej, złapać za nadgarstek i odciągnąć, ale nie mogłam się do tego zabrać. Zaczęła poruszać swoim ciałem, skupiając na sobie uwagę praktycznie wszystkich zebranych w klubie. Poruszała biodrami, jakby nie było końca dnia. Położyła dłonie na talii, swoją uwagę przekierowując uwagę na poruszanie pośladkami. Nie mogłam się na nią patrzyć, ale jeszcze bardziej nie mogłam odciągnąć wzroku. Rzuciła ręce do góry i powoli nimi zjeżdżała do dołu, po swoim ciele. Bawiła się jak każdy inny, ale było w tym coś innego, najgorszego, ale... może i najlepszego. Przez cały ten czas patrzyła się na mnie, wprost na mnie.

-Ja pierdole, w co ja się wjebałam.

Ruszyłam w jej stronę i zrobiłam, co chciałam zrobić od kilku chwil. Po chwili ponownie siedziała przy moim barze, pod moją opieką. Nalałam jej szklankę wody. Podałam ją zdecydowanie niezadowolona z jej zachowania. Czy naprawdę musiała wejść na stół? Przypomniała mi się na jej widok poprzednia rozmowa z szefem. Samo to, że mi go przypomniała, nie oznaczało nic dobrego. Jej oczy pytały się mnie, czy byłam na nią zła. Zrobiła dziecięcą minę, po czym odchyliła się na krześle i się do mnie uśmiechnęła. Oczywiście, że byłam na nią zdenerwowana. Czy widziała wzroki, którymi inni ją obdarzali? Albo czy widziała te wcale nie subtelne próby zobaczenia, czy miała coś pod spódnicą?

-Myślałam, że nie lubisz, gdy inni traktują cię, jak dziwkę.

Spoglądała się jeszcze przez chwilę na mnie, po czym wzruszyła ramionami. Zdecydowanie jej nie rozumiałam, ale wciąż nie wiedziałam czemu. Co było w niej tak trudnego do odczytania? Chyba właśnie to, że nie wiedziałam, czego nie rozumiałam. Westchnęłam, sięgając po pierwszy lepszy kieliszek, leżący obok. Odeszłam dwa kroki w bok, by go umyć. Chyba był już czysty, gdy go podniosłam. Trudno.

-Mam krótkie spodenki pod spodem, jeśli to ci chodzi po głowie. Ale miałam nadzieję, że zatańczysz ze mną...

Nie starałam się nawet udawać, że jej pierwsze zdanie mnie dość uszczęśliwiło. Nawet lekko się na te słowa uśmiechnęłam. Powróciłam do kobiety i położyłam łokcie na blacie, opierając się na nich. Nachyliłam się mocniej nad nią. Musiałam sprawdzić, jak bardzo pod wpływem alkoholu była. Położyłam dłoń na jej podbródku. Delikatnie przekręcałam jej głowę, patrząc praktycznie na wszystko. Miała podkrążone oczy, zważony makijaż, rozmazaną szminkę i wyraźnie pachniała alkoholem.

-Pamiętaj, że jestem w pracy. Daj mi możliwości na profesjonalizm. I czy na pewno chciałaś, żebym weszła z tobą na stół? Mogłaś się mnie normalnie spytać o normalny taniec.

-Profesjonalizm? Złotko, chcesz, żebym ci przypomniała te wszystkie momenty, w których aż taka profesjonalna nie byłaś? Co z tymi dwoma razami, gdy mnie odciągałaś od innych? Z czego ten drugi raz był przed chwilą.

Wiedziała, co mówiła i wiedziała, że ja też byłam tego świadoma. Mówiłam o kompetencji, kompletnie się nie stosując do zasad. Chociaż, nie było punktu w regulaminie, który by mi zabraniał, co wtedy robiłam. Wzięła mnie za nadgarstek i odsunęła moją dłoń od swojej twarzy. Zaśmiałam się prosto w jej twarz. Widziałam ten niezrozumiały wyraz twarzy, który u niej zagościł. Chciała tańca, czyli dotyku, ale gdy go oferowałam w innej formie, odmawiała. Miała szczegółowe zachcianki. 

-Nie powiedziałam, że chcę być profesjonalna. Powiedziałam, że chcę od ciebie możliwość na takie zachowanie. Masz przy sobie swoje kosmetyki?

Kiwnęła głową, nic nie odpowiadając. Podałam jej torbę do jej dłoni i wręcz wypchałam z jej miejsca. Patrzyłam, jak zrezygnowana udała się do łazienki. Po otworzeniu drzwi spojrzała się w moją stronę i wystawiła mi język. Gdy zniknęła mi z pola widzenia, przewróciłam oczami z uśmiechem na ustach. Przecież tylko jej pomagałam. Nie chciałaby chodzić z taką twarzą do końca nocy. Zaczęłam się aż dziwić, że do tamtej pory ani nie poprawiła makijażu, ani go kompletnie nie zrobiła od początku. Przeszła mi przez głowę myśl, że zmycie wszystkiego byłoby lepszym rozwiązaniem.

-Długo tu jeszcze będziesz? Potrzebuję dodatkowych godzin.

Spojrzałam się na mężczyznę, stojącego przy mnie. Miał ten sam wyraz twarzy, którego zawsze używał do wytępienia od innych godzin w pracy. Nigdy nie rozumiałam, czemu chciał zostawać dłużej, skoro i tak klienci go wręcz nienawidzili. Nie ważne ile by nabijał czasu przy barze i tak by nie zarobił za wiele. Każdy, kto kiedykolwiek go nawet zobaczył, wiedział czemu. Był to najbardziej arogancki mężczyzna, z jakim miałam kontakt na przestrzeni swojego całego życia. Brakowało mu jakiegokolwiek szacunku, empatii czy zrozumienia — nie wspominając już o jego problemach z agresją i niepokojących poglądach.

-A bierz sobie tę robotę.

Rzuciłam do niego, schylając się po swoją torebkę i dwie kurtki. Zamiast do wyjścia, przedarłam się przez tłum ludzi do łazienki. Gdy weszłam do środka, nie było tam praktycznie nikogo. Dziwne. Zwykle drzwi nie zamykały się nawet na chwilę. Kobiety wchodziły i wychodziły, jakby było to kolejne pomieszczenie z parkietem, tyle że bardziej prywatne i bez mężczyzn. Nie dziwiłam się im, też bym uciekała po zobaczeniu podchodzącego do mnie przedstawiciela drugiej płci.

-Kurwa...

Spojrzałam na kobietę, stojącą przed lustrem. Uśmiechnęłam się, widząc, jak sfrustowana próbuje nałożyć sobie maskarę. Podeszłam bliżej do niej, zauważając jej trzęsące się ręce. Położyłam nasze własności na ziemi, gdy ona odwróciła głowę w moją stronę. Po wyprostowaniu się stanęłam za nią. Położyłam dłonie na jej talii i odwróciłam ją, by stała zwrócona w moją stronę. Wzięłam maskarę z jej dłoni, mocniej się nad nią nachylając. Dotknęłam ją całym swoim ciałem, kładąc swoją nogę pomiędzy jej stopy.

-Nie ruszaj się tak.

Nakazałam, skupiona, żeby nie splamić jej powieki. Słyszałam, jak otwierały się drzwi i weszła do łazienki grupa kobiet. Choć się na nie nie patrzyłam, miałam wrażenie, że nie interesowały się nami. Okazało się, że się pomyliłam, po tym, jak usłyszałam ciche chichoty za swoimi plecami. Widząc coraz większe rumieńce na policzkach kobiety, której poprawiałam makijaż, byłam pewna, że rzeczywiście przykułyśmy jakąś uwagę na siebie.

-Chwilę temu tańczyłaś na stole, pewnie już wcześniej się tobą zainteresowały. Teraz się czerwienisz?

Spytałam szeptem, nie ukrywając uśmiechu. Położyłam swoją wolną dłoń na jej podbródku, trzymając jej głowę nieruchomo. Ta kobieta faktycznie chciała mieć trochę więcej czarnej formuły na oczach. Choć, szczerze mówiąc, osiągałam się z nałożeniem jej tej maskary. Bardziej niż skupiając się na niej, patrzyłam na samą kobietę i jej twarz. Przyciskałam ją swoim ciałem do zlewu — nie mogła mi za szybko uciec. A gdyby się interesowała, czemu zajmuje mi to tyle czasu, to ja albo nigdy nie używałam jej maskary, albo chciałam być jak najbardziej precyzyjna. Bycie naturalnie uzdolnionym w kłamaniu się jednak opłacało.

-Chciałabyś mi od razu poprawić resztę makijażu?

Spytała z sarkazmem, uciekając wzrokiem. Zamknęłam opakowanie i wrzuciłam je do otwartej kopertówki. Wzięłam ją trochę bliżej siebie, zaglądając do środka. Nie powinnam tego robić, ale gdyby bardzo to przeszkadzało kobiecie, pewnie by mnie zatrzymała. Wyjęłam ze środka błyszczyk, odkładając torebkę na jej poprzednie miejsce przy baterii umywalkowej. Powróciłam uwagą na kobietę, która obserwowała każdy mój ruch. Bynajmniej się nauczyła, żeby za bardzo się przy tym nie ruszać.

-Prosiłaś.

Odparłam, nakładając błyszczyk na jej usta. Spojrzałam się po tym w jej oczy. Zdecydowanie się tego nie spodziewała. Ona mnie wcześniej zadziwiała, w końcu nadeszła moja kolej. Uśmiechnęłam się szerzej, zamykając opakowanie i je chowając do torebki. Odsunęłam się i wzięłam swoje rzeczy. Odwróciłam się w stronę drzwi.

-Miłej nocy życzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top