seventy-nine | hoseok

Dziwnie było iść do hyunga, aby się pożegnać. Z jednej strony wydawało mi się, że to nic takiego, że przecież spotkamy się za jakiś czas - rok, może więcej. Ale to jednak było pożegnanie, a one bywały naprawdę trudne.

- Wyglądasz jak duch - poinformowałem bladego mężczyznę, tak na wszelki wypadek, bo może nie patrzył dzisiaj w lustro.

- Cukier ci się skończył? Czy ryżu chcesz pożyczyć? - zapytał starszy, uśmiechając się smutno. Nie mogłem się powstrzymać przed natychmiastowym przytuleniem go. Ten żałosny obrazek sprawiał, że czułem wyrzuty sumienia, iż chcę go zostawić na tak długo.

- Co się dzieje, hyung? - zapytałem cicho, zamykając za nami drzwi, gdy już starszy uwolnił się od mojego uścisku.

- Życie mnie dopadło - stwierdził, idąc już w stronę blatu, skąd wziął do ręki kubek i upił z niego łyk. - Wiesz, kiedyś wydawało mi się, że mam plan. Może nawet, że mam jakiś cel i wiem, czego chcę w życiu. I długi czas obwiniałem o to moich rodziców. Bo zawsze to oni mnie hamowali. Zawsze, gdy coś szło nie tak, zrzucałem na nich winę. Ale... przecież to nie prawda. To ja popełniam błędy. Ja za nie odpowiadam. To, że mam za mało odwagi, by myśleć samodzielnie i odsunąć się od ich wpływów, nie jest ich winą. Sam sobie psuję życie. Miałem marzenie związane z muzyką, ale bałem się, że to nie wyjdzie, bo oni tak uważali. I nawet nie próbowałem spełnić tego marzenia. Po prostu... gasiłem je. A może wystarczyło uwierzyć w siebie i nie chować się za nogami rodziców. Może byłbym dzisiaj znanym producentem muzycznym? A tak jestem nieszczęśliwym doktorkiem, który ma szczerze dość uczelni. A jakby to nie był wystarczający powód do rozczarowania samym sobą, to jeszcze zraniłem osobę, w której... chyba zaczynałem się zakochiwać. Jestem nieodpowiedzialnym idiotą, po prostu wstyd mi za samego siebie.

Słuchałem tych słów, siedząc przy stoliku, przy którym w międzyczasie zajęliśmy miejsca. Hyung był naprawdę przybity i było mi go żal. Ludzie popełniają błędy mniejsze lub większe, ale akurat ten hyung naprawdę miałby lepsze możliwości, gdyby sięgnął po swoje marzenia. To przykre, że nie mógł tego zrobić przez własny strach. Przecież to nawet nie istnieje. Nie w formie fizycznej. Dlaczego coś, co potrafimy nazwać i czuć, ale jednocześnie nie może się przed nami zmaterializować pod postacią diabła z piekła rodem, tak bardzo kieruje naszym życiem? Dlaczego jesteśmy tylko pionkami? Dlaczego to nasze uczucia siedzą przy szachownicy i planują nasze kolejne ruchy?

Ciężko było zaprzeczać temu, co starszy powiedział. Ale co miałem mu odpowiedzieć. Niczym profesjonalny coach przekonywałem go, że ma jeszcze czas, że dobrze, że to wszystko zrozumiał, bo teraz może to zmienić i poprawić. Nie wiem, na ile to do niego trafiało, bo ciągle się tylko uśmiechał.

- Więc ty i Jeongguk...? - zapytałem w końcu niepewnie, trochę bojąc się tego tematu, a trochę nie chcąc go dobić.

- Mamy przerwę. Ale czuję, że będzie trwać już wiecznie. Zresztą... nawet gdybyśmy się mieli zejść... będzie sprawiedliwiej, jeśli nie dopuszczę do tego. Tylko go niepotrzebnie zraniłem. Podczas gdy on starał się walczyć o pokonanie swoich słabości, ja moje tylko pogłębiałen. Nie zasługuję na żadne honory, nagrody... na niego.

Ze smutkiem przemilczałem tę uwagę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top