seventeen | jeongguk
Święta? A po co to komu?
Od lat nie jeździłem do rodziców, a tym bardziej nie zamierzałem tego robić z powodu jakiegoś w ogóle nie obchodzącego mnie religijnego głupstwa. No ale każdy pretekst jest dobry, by kupić sobie prezent, dlatego zaopatrzyłem się w nowe zabawki. Choć tym razem zamiast gadżetów erotycznych, wydałem kasę na słuchawki. Poprzednie ujmowały jakości wydobywających się z nich dźwięków, a to właśnie one sprawiały mi najwięcej przyjemności w czasie dogadzania sobie. W ogóle jak można oglądać porno bez dźwięku? Przecież każdy jęk sprawia, że szaleję z podniecenia. Zakup był więc całkowicie uzasadniony.
Dzień przed tym wyimaginowanym świętem wracałem z pracy w restauracji, dźwigając ze sobą resztki, jakie zostały po dzisiejszych daniach. Zawsze je brałem, gdy miałem okazję, bo pracowałem w miejscu o naprawdę pozytywnej opinii, ciesząc się smakami, których na co dzień sobie odmawiałem. Na samą myśl o jutrzejszej uczcie, miałem ochotę zacierać ręce.
Akurat szukałem w plecaku klucza do mojego mieszkania, gdy drzwi obok się otworzyły. Jak przez tyle czasu nie spotykałem mojego sąsiada, tak ostatnio jakby na złość ciągle na siebie trafialiśmy.
Jednak z mieszkania nie wyszedł ten cały Jung, a Yoongi, który żegnał się z gospodarzem, uśmiechając tak, iż moje serce znów postanowiło poskakać na trampolinie.
- Dzień dobry - powiedziałem, by zwrócić na siebie uwagę osoby, która najwyraźniej mnie nie zauważyła. Mężczyzna zaskoczony spojrzał na mnie i uśmiechnął radośnie.
- No proszę, Justin Seagull. Miło cię widzieć. Karnisz nadal wisi?
- Tak. Wszystko jest jak powinno.
- To dobrze. - Yoongi pokiwał głową i na moment zapadła cisza. - Będę już szedł - stwierdził w końcu, odwracając się ode mnie.
- Może wejdziesz na herbatę, hyung? - wypaliłem, nim mój język skonsultował swój zamiar z mózgiem. - Mam też jedzenie - dodałem szybko, unosząc reklamówkę. Wolałem dzisiaj się z nim podzielić, niż jutro konsumować samemu.
- To miło z twojej strony, ale nie mogę. Mam pociąg za godzinę i niestety muszę już jechać.
Jego odpowiedź rozczarowała mnie, ale kiwnąłem tylko głową.
- Innym razem.
Przytaknął mi głową z przepraszającym uśmiechem. Wyglądał, jakby naprawdę było mu przykro, że musi mi odmówić. A może po prostu to ja chciałem, aby tak się czuł.
W każdym razie blondyn zszedł na swoje piętro, a ja wszedłem do mieszkania. Zabrałem się za rozpakowanie przyniesionych pyszności i odłożenie ich do lodówki, po czym zacząłem się rozbierać ze spoconych rzeczy. Chyba przez odruch zaglądnąłem przez okno, które pozwalało mi podejrzeć, co robi Jimin. A widząc kolejną kartkę na jego oknie, mało mnie szlag nie trafił. Czy on naprawdę chciał mnie wkurzyć? Dzisiaj dla odmiany napisał coś na temat swoich przemyśleń odnośnie świąt zamiast standardowego "cześć, co tam?". I nie wiem, co mną kierowało, że odsłoniłem ten cholerny materiał, postanawiając zostawić go w tym stanie. I tak stojąc i patrząc na siedzącego przy biurku Jimina, który mnie chyba nie dostrzegał, pierwszy raz od dawna, zamiast standardowego ulżenia sobie po całym dniu, miałem po prostu ochotę usiąść i odpocząć.
Następnego dnia, gdy słońce zbliżało się ku zachodowi, mój stolik zastawiony był miseczkami, w których odgrzane resztki czekały na znalezienie się w moim brzuchu. Już szczęśliwy miałem zacząć konsumpcję, gdy ku mojemu zaskoczeniu, ktoś zadzwonił do drzwi. Od razu przebiegł mi dreszcz po plecach. A jeśli to moi rodzice? Naprawdę nie chciałem, by tu przyjechali. Za dużo rzeczy mogło zdradzić moje hobby. Sam do nich nie jeździłem, bo nie miałem po co, a poza tym nie wytrzymałbym bez bawienia się z samym sobą.
Najpierw pomyślałem o udawaniu, że mnie nie ma, ale wtedy usłyszałem głos zza drzwi.
- Wiem, że tam jesteś! Widziałem cię!
Natychmiast otworzyłem. W progu stał nie kto inny, tylko Jimin.
- Czego? - warknąłem, na co on uniósł trzymaną torbę.
- Mam jedzenie. Zjemy razem?
Wpuściłem go bez słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top