four | jimin

Ulewne deszcze, które ostatnio nawiedziły Seul, stały się dość uciążliwe. Mokro było wszędzie, nawet w zamkniętych pomieszczeniach, bo kałuże robiły się od spadających kropel z parasoli. 

Tylko w bibliotece dało się uciec od tej aury, dlatego każdą przerwę między zajęciami spędzałem właśnie tutaj. I obecność przystojnego bibliotekarza nie miała tu nic do rzeczy! Co mnie on obchodzi? W ogóle, dlaczego o nim pomyślałem? Tyle tu pięknych dziewczyn siedzi, a mi w głowie jakiś facet! Jimin, ogarnij się!

Poczułem, jak rumieniec zalewa moje policzki, więc szybko ukryłem twarz za trzymaną książką. Za wszelką cenę starałem się przekonać samego siebie, że pan Jung, który siedział za biurkiem, segregując zwrócone egzemplarze, nie jest powodem moich częstych wizyt w tym miejscu. A stolik, z którego go doskonale widzę wybieram tylko dlatego, że jest przy nim bardzo wygodne krzesełko!

Ale kogo ja oszukuję...

Odłożyłem książkę i spojrzałem na mężczyznę. Nie mógł być dużo starszy ode mnie. Może nawet studiował tutaj, a w bibliotece pracował dorywczo. W końcu nie zawsze udawało mi się go tutaj spotkać.

Pan Jung. Niewiele o nim wiedziałem. Mieszkał w bloku obok mojego. Pewnego dnia, gdy wracałem z biblioteki tuż po jej zamknięciu, wypatrzyłem go na stacji metra i ku mojemu zdumieniu zorientowałem się, iż podążamy w tym samym kierunku. Moim nawykiem stało się przesiadywanie w kuchni, z której mieliśmy widok na ulicę i wypatrywanie go w piątkowe noce, gdy wracał z grupą znajomych lub samotnie, zapewne z jakiejś imprezy. Nigdy nie zabierał nikogo do siebie. Gdy było zimno, nosił bordową czapkę, a latem często pijał mrożoną herbatę. Tyle wiedziałem.

Spojrzałem na zegarek. Wolna godzina przed ostatnim wykładem powoli zbliżała się ku końcowi, dlatego zapakowałem swoje rzeczy i podniosłem się, kierując do bibliotekarza. Jak zawsze posłał mi ciepły uśmiech, gdy poprosiłem o zwrot mojej legitymacji, którą musiałem tu zostawiać, aby pozwolono mi wejść do środka. Zignorowałem przyspieszone bicie serca, po czym skierowałem się do drzwi.

Kolejne dwie godziny ciągnęły się niemiłosiernie, a zamiast słuchać wykładowcy, patrzyłem przez okno na nieustannie padający deszcz. Kiedyś poszedłem na randkę w taką pogodę. Po kwadransie musiałem odprowadzić dziewczynę zapłakaną do domu, bo przejeżdżający samochód zafundował jej zimny prysznic. Od tamtej pory nie umawiam się, gdy pada.

Zabrałem plecak, z którego nawet nie wyjmowałem nic do notowania, bo profesor robił listy i wystarczyło być na wszystkich, by zwolnił z egzaminu. Takie studiowanie mi odpowiadało. Nie żeby mój kierunek był nudny. Psychologia to ciekawa dziedzina, ale nie przy tak depresyjnej pogodzie.

Szedłem szybko pod parasolem ze stacji, prosto do mojego bloku. Deszcz powoli ustawał, ale mi marzyła się już tylko gorąca kąpiel, która ociepli zmarznięte ciało. Mijałem spieszących się ludzi i już miałem w głowie plan przyjemnego spędzenia wieczoru w cieple, kiedy nagle zatrzymał mnie najsmutniejszy dźwięk, jaki dane mi było słyszeć. Odwróciłem się w stronę leżącego pod ścianą budynku pudełka, z którego dobiegały piski. Natychmiast podszedłem do niego i otworzyłem, znajdując w środku trzy, malutkie, trzęsące się kociątka. Nie myślałem za wiele. Po prostu rozpiąłem zamek kurtki i włożyłem je w utworzone w ten sposób ciepłe miejsce. Wzdrygnąłem się przez ich mokre futerka, ale nie to było teraz problemem. Muszę się nimi zająć. Ale jak?

- Biedactwa.

Odwróciłem się zaskoczony na dźwięk tych słów. Tuż za mną stał pan Jung z zielonym parasole w ręku, patrząc na moją rozpiętą kurtkę.

- Umiesz się nimi zaopiekować? - zapytał, przenosząc spojrzenie na moje oczy.

- Ja... T... Tak. Umiem. Tylko nie mogę ich zabrać. Moja współlokatorka ma uczulenie.

To była prawda. Jedna z nich chciała mieć kota, ale druga kategorycznie zabroniła, tłumacząc się alergią. Jeśli przyniosę kociątka do mieszkania, narobię kłopotów.

- Och... - Pan Jung wyglądał na naprawdę przejętego. - Skoro tak, możesz mi je oddać? Zaopiekuję się nimi. Chyba mieszkasz tutaj, prawda? I znam cię z biblioteki! - zawołał, jakby właśnie to sobie uświadomił. - Jeśli chcesz, możesz je czasem odwiedzić. A póki co, dasz mi je?

Kiwnąłem głową i pomogłem przełożyć zwierzątka pod jego kurtkę.

- Jestem Jimin - wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć. - Naprawdę mogę do nich przyjść?

- Tak. Widzisz ten blok? - zapytał, wskazując na dobrze mi znane miejsce jego zamieszkania. - Mieszkam pod pięćset trzy. Śmiało możesz przyjść jutro wieczorem. Dzisiaj chcę już odpocząć, gdy nakarmię te maluchy. Ach, i nazywam się Jung Hoseok.

Ponownie przytaknąłem ruchem głowy i stałem, obserwując, jak pan Jung wraca do swojego mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top