fifty-four | jeongguk
Nie do końca rozumiałem, dlaczego Yoongi hyung był tak bardzo zaniepokojony stanem Junga. I czemu w ogóle Jimin zadzwonił po pogotowie, skoro to było tylko upicie, jak się dowiedziałem, smsując z chłopakiem w czasie, gdy pędziliśmy z moim chłopakiem do szpitala autobusem. Nie odzywałem się jednak, bo po pierwsze nie chciałem, aby hyung pomyślał, że jestem bezdusznym dupkiem lub co gorsze - rozkapryszonym dzieckiem, które boczy się na kolegę. A poza tym pewnie sam bym spanikował, gdyby Jiminowi lub Yoongiemu coś się stało, w końcu oni też byli dla mnie bardzo ważni.
Dopiero w szpitalu, gdy znaleźliśmy się w sali Junga, z niedowierzaniem słuchałem słów starszego, który w akcie jakiejś paniki i nadal pijackiego zachowania, zaczął wykrzykiwać coś o chorobie. Zbudził tym swojego chłopaka, który próbował go uspokoić, ale zamieszanie narobione przez mojego głupiego sąsiada i tak zaalarmowało pielęgniarki, które wywaliły całą naszą trójkę na korytarz.
To tam Yoongi wypytał dokładnie blondyna o stan Junga, a wiadomość o stwardnieniu rozsianym trochę mną wstrząsnęła. Nie do końca rozumiałem co to za choroba, ale wiedziałem, że utrudnia i skraca życie chorego. I chyba żal mi się zrobiło mojego sąsiada. Do tego stopnia, że chyba nawet przestałem być na niego wkurzony i obrażony. W końcu... nie był złym człowiekiem. Jakby tak się zastanowić, to nie robił mi nic złego, a wręcz stanowił jasny i radosny punkt mojego życia, który przez mój charakter po prostu odbierałem jako ataki na mnie.
Widząc łzy Jimina, które zebrały się w oczach tego bezbronnego stworzenia, miałem odruch, aby go przytulić. Jednak uprzedził mnie w tym hyung, dlatego stałem po prostu z boku, starając się sobie wyjaśnić, że nie mam powodów do bycia zazdrosnym. Zwłaszcza nie w tej chwili.
Zostaliśmy w szpitalu bardziej ze względu na Jimina niż Hoseoka, który musiał po prostu wytrzeźwieć, a lekarze nie wypisali go od razu tylko dlatego, że chcieli mu zrobić dodatkowe badania związane z jego chorobą. Jimin postanowił nie ruszać się spod drzwi, a zarówno mi, jak i hyungowi, ciężko było tam po prostu go tu zostawić. Chłopak na pewno bardzo to wszystko przeżywał. W końcu nad jego miłością krążyło widmo śmierci.
Siedzenie na krzesełkach w korytarzu pełnym kręcących się lekarzy i pielęgniarek nie było przyjemne. W ogóle to miejsce było okropne. Wystrój szpitali zawsze przywodził mi na myśl jakąś ponurą umieralnię, a ten, w którym się znajdowaliśmy, nie stanowił wyjątku.
W końcu dobity tą atmosferą powiedziałem, że muszę się przewietrzyć, dlatego ruszyłem korytarzami w stronę wyjścia. Ale to był średnio dobry pomysł, zwłaszcza, gdy minąłem otwartą salę, z której wywożono małą dziewczynkę, podłączoną do kroplówki. Jakaś kobieta, prawdopodobnie jej mama, trzymała jej małą rączkę i zanosiła się szlochem. To mnie na tyle wybiło z równowagi, że starając się odejść stamtąd jak najszybciej, nie pomyślałem dokąd zmierzam i po prostu zabłądziłem w tych niekończących się, identycznych korytarzach.
Zdezorientowany znalazłem jakąś tabliczkę, która powinna mi pomóc określić moje położenie, gdy nagle ktoś położył dłoń na moim ramieniu.
- Jeongguk?
Poczułem, jak krew w moich żyłach zmienia się w ciekły azot. Znałem ten głos. I cholernie go nienawidziłem.
Bardzo powoli odwróciłem się, aby stanąć twarzą w twarz z moim wujkiem. Najgorszym koszmarem. Nie miałem pojęcia, że jest lekarzem. W sumie nic o nim nie wiedziałem. Odkąd tych kilkanaście lat temu rodzice zabronili mu kontaktu ze mną, wyrzuciłem go z moich wspomnień, które momentalnie odżyły, słysząc ten głos.
- Chyba mnie pan z kimś pomylił - odpowiedziałem cicho drżącym głosem, unikając jego spojrzenia.
- Nie wygłupiaj się, Jeongguk... Na pewno mnie pamiętasz. Jestem...
- Nie znam pana! - wrzasnąłem i natychmiast pobiegłem przed siebie, chcąc uciec jak najdalej od jego dotyku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top