eighty-six | jimin
Miałem do siebie ogromne pretensje o to, jak bardzo zawiodłem wszystkie bliskie mi osoby.
Zawiodłem Yoongi hyunga, którego uczuć nie mogłem odwzajemnić.
Zawiodłem Jeongguka, zostawiając go jako przyjaciel w trudnym dla niego czasie.
Zawiodłem Hoseok hyunga, któremu przecież tak bardzo zależało na odbyciu być może tej jednej w życiu wielkiej podróży, na którą czekał i którą tak dokładnie zaplanował.
Zawiodłem mojego tatę, który dawno temu jasno określił, jakim synem mam być i przez długi czas naprawdę się starałem, aby był ze mnie dumny. Szkoda tylko, że wyszło zupełnie odwrotnie, czyniąc mnie hańbą dla mojego ojca. Ba, dla całej rodziny.
I zawiodłem mamę, której przeze mnie pękło serce.
Całą drogę z lotniska do szpitala próbowałem ułożyć sobie w głowie co powiedzieć. Powinienem przeprosić? To na pewno. Ale co jeszcze? Obiecać, że będę takim synem, jakiego pragną i zostać przy nich, jednocześnie zrywając wszelkie kontakty z moim hyungiem? Przecież nie mogłem tego zrobić. Kocham Hoseok hyunga równie mocno, jak rodziców. Nie mogę między nimi wybrać. Równie dobrze ktoś mógłby rozciąć moje serce na dwie równe części i jedną z nich wręczyć rodzicą, a drugą hyungowi. Poza tym obawiałem się, czego ojciec może ode mnie oczekiwać.
Choć zaproponowałem mojemu chłopakowi, aby kontynuował wyprawę beze mnie, byłem mu niezwykle wdzięczny, że zdecydował się mi towarzyszyć. Nie wiem, jak poradziłbym sobie samemu nie tylko z powrotem do kraju, ale przede wszystkim z targającymi mną emocjami.
Z tego powodu, kiedy taksówka zatrzymała się pod szpitalem, a starszy zadeklarował, że poczeka na mnie w pojeździe, kategorycznie zaciągnąłem go do szpitala, prosząc, aby mi towarzyszył. Przynajmniej dopóki nie wejdę na salę, w której jest mama. Zabieranie do rodziców hyunga było chyba równie dobrym pomysłem jak skakanie do brodzika na główkę z trampoliny.
Wejście do sali było dla mnie bardzo trudne z powodu widoku, który spodziewałem się zastać. Mama podłączona do aparatury, drobniutka w tej wielkiej, białej sali. Wyglądała, jak porzucona marionetka, której nie miał kto pociągać za sznurki. Tylko maszyna, która rejestrowała uderzenia jej serca, utwierdzała mnie w pewności, że kobieta nadal żyje.
- Zjawiłeś się w końcu. - Niemiły i wręcz obcy ton mojego taty sprawił, że po kręgosłupie przebiegł mi dreszcze.
Mężczyzna zajmował miejsce tuż przy łóżku. Zwykle ludzie w takich sytuacjach wyglądają na mizernych i zmęczonych, ale nie on. Mój tata wyglądał, jakby jeden fałszywy ruch z mojej strony miał go rozjuszyć. Ukłoniłem się mu grzecznie i podszedłem do łóżka mamy z drugiej strony. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej przerażająco.
- Lekarze powiedzieli, że nie ma już dla niej ratunku. Tylko aparatura podtrzymuje jej życie. Pożegnaj się.
Te zupełnie bez wyrazu słowa wstrząsnęły moim sercem, które wysłało prosto do oczu łzy.
- Nie prawda. Mama żyje i wstanie. Przecież jej serce bije - powiedziałem bardzo cicho, łapiąc nieco chłodną dłoń mamy.
- To maszyna, a nie jej organizm. Nie możemy już nawet liczyć na cud. Twoja matka zmarła, bo byłeś tak niewdzięcznym synem. Zabiłeś ją, Jimin. Gdy już się pożegnasz, wyjdź z tej sali i nigdy więcej nie wracaj. Nie jesteś już moim synem. Wypiszę cię z rejestru rodzinnego i zapomnimy o sobie raz na zawsze. Nie potrzebuję syna, który przynosi mi tylko nieszczęście i hańbę.
- Tato... - szepnąłem, czując zbierające się w oczach łzy.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jesteś już moim synem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top