Wróci

Najbliższe trzy rozdziały na pewno będą niszczyć Wasze serduszka. Polce czytać z muzyką tą ^^^

Pierwsze uderzenie rozlało się jako elektryczna fala po całym jego ciele.

Clark ani drgnął. Nawet wyraz twarzy mu się nie zmienił.

Drugie było znacznie mocniejsze, już czuł jak oblewa go też ból.

Trzecie, czwarte i kolejne dwadzieścia następnych po prostu bolały.

- Warto było?! - wrzasnął mu Eric prosto w twarz. - Warto?! Odpowiadaj! - przyszpilił chłopca do ściany. - Czy warto było wzywać wtedy policję i niszczyć naszą siatkę?

- Warto, oczywiście, że warto...- mimo krwii lecącej z nosa Evanas był pewny: Warto.

- Dobra, zaraz zebranie, idziemy już? - znudzony Mark podniósł się z kanapy.

Inni dręczyciele Clarka przytaknęli i ruszyli w stronę wyjścia, zostawiając go spętanego na środku sali.

Nie pytali się go o nic.

To znaczyło, że czeka go najgorsze.

Nic nie chcieli wiedzieć. To były bezcelowe tortury. Ktoś dał im polecenie: Zniszcz.

Zaczęli.

Czarnowłosy starał się zamknąć oczy i pomyśleć o Thomasie.

O tym, jak uczył go wielu rzeczy, choćby jak jeździć na łyżwach, albo jak używać komputera.

Teraz nie pamiętał ani jednej z tych rzeczy. Pamiętał tylko jak gestykulował, w jaki sposób poruszał swoimi ustami.

I wtedy właśnie dotarło do niego jak bardzo mu go brakuje.

Jego uśmiechu.

Silnych rąk.

Jego zapachu.

Poczucia bezpieczeństwa, które dawał mu jego Watson.

I Clark poczuł ból większy, niż, gdy go bili.

Ten ból zawsze był silniejszy niż ból fizyczny.

Jednak też utrzymywał go przy życiu.

Ta tęsknota mówiła mu, że Thomas wróci.

Bo wróci, prawda?

***

Uderzenie w twarz.

Wróci po mnie...

Mocne kopnięcie w brzuch.

Wytrzymam. Wytrzymam.

Rzucili nim o ścianę, ponownie kopiąc w brzuch. Nie wytrzymał i krzyknął z bólu.

Tym razem zwykłe bicie im nie wystarczało.

Mark, Jonas i Eric zaspokajali swoje dzikie, zwierzęce żądze i sadystyczne pomysły właśnie na nim.

Ale to też ich nie zadowalało. Postanowili zniszczyć mu życie i psychikę. Zrobili coś, do czego nikt nigdy się nie posunął.

Zepsuli go.

Zabrali najważniejszą rzecz.

Nie poddam im się. Nie wmówią mi, że jestem psem, nigdy nie zniszczą mojej silnej woli...

Zawiesili go na łańcuchu, wiszącym na suficie.

Drażnili nerwy bosych stóp, przykładając zapalniczkę.

- Proś o litość! Błagaj jak pies, ty niewytresowany kundlu! - Mark wziął sobie za misję, żeby zryć mu psychikę.

Nic nie odpowiedział. Nie da im się.

Na chwilę przestał myśleć. Clark nie potrafił już przywoływać wspomnień. Nie wtedy, gdy ktoś wbijał mu nóż w udo, posuwając nim to w górę, to w dół.

Wrzeszczał, krzyczał naprawdę głośno.

Ale tego sadystę mogło powstrzymać tylko jedno.

- Proszę, błagam...panie przestań!
- A kim jesteś?! Kim byłeś, jesteś i zawsze będziesz?! - Mark przekręcił narzędzie pogłębiając ranę.

- Psem...psem...- wyszeptał Evans, czując się najgorzej jak mógł.

Poddał im się. Już nie walczył. Nie próbował się bronić, nie pyskował.

Stał się psem. Dał im to, co najbardziej chcieli osiągnąć.

Gdy chciał żeby przestali, na początku wystarczyło ładnie poprosić.

Później zaczęli go tresować.

Uporczywie powtarzając jedno:

- Jesteś psem. Thomas po ciebie nie wróci. - wyszeptał Eric, wprost do jego ucha, trzymając ręce Clarka, by ten się nie bronił. I tak by tego nie robił, wiedział, że nie miał szans. Trzymał mu ręce, nogi miał przywiązane do dwóch kantów łóżka, tymczasem Jonas eksperymentował z drutem kolczastym na jego ciele.

I to się powtarzało codziennie.

Tylko, że drut kolczasty zmieniał się w inne narzędzia.

Podtapiali go, głodzili, bili, cięli...

Jednak najgorsze było zniewolenie.

Mimo tego wszystkiego Clark trzymał się jednego.

Wróci po mnie...

***

Thomas otworzył oczy. Czuł się śpiący, na pewno było mu niedobrze i kręciło mu się w głowie.

Ale czuł się...wyspany. Wow, przespał całą noc!

Nie...nie całą noc.

Watson rozejrzał się. Wokół niego mnóstwo lekarzy.

Do się stało?

Chciał coś powiedzieć, ale miał za suche gardło. Odchrząknął.

- Gdzie jestem? - wychrypiał Thomas.

Jakiś młody lekarz uśmiechnął się do niego.

- W szpitalu. Właśnie wybudził się pan z śpiączki farmakologicznej. Wszystko jest w porządku, za chwilę przeprowadzimy rutynowe badania.

Milioner zauważył coś, a raczej brak kogoś.

- Gdzie jest Clark? - zapytał, siadając.

Coś go martwiło.

Coś mu nie pasowało.

- Niech pan się położy, nie powinien pan tak szybko...- zaczęła jedna z pielęgniarek.

- Gdzie jest Clark?! - powtórzył nieco głośniej.

- Spokojnie, Clarka zabrała pańska siostra, chłopiec jest pod dobrą opieką. - wytłumaczył szybko ordynator.

Thomas opadł na poduszkę i zakrył sobie twarz rękoma.

- Cholera...- jęknął.

- Co się stało?

- Ja nie mam siostry...

Jak wyszedł rozdział?

Mam nadzieję, że dobrze.

Jest Wam smutno, że Clark cierpi?

To będzie jeszcze smutniej. :)

Stanowczo NIE, nie potrafię ładnie opisywać scen przemocy, bo nie lubię tego, lecz niestety ta historia bez tego jest niepełna. Nie będę opisywać co się działo w tym sierocińcu. Możecie pytać Szalona115 i Pajtuszka...XD

Wystarczy to:

Po prawej przed. Po lewej po.

Rozdział dedykowany Zmienna-, która była smutna po zakończeniu preferencji.

Teraz masz to :)

Rozdział nie pojawi się w przeciągu dwóch tygodni, mam urlop. Do następnego.

Jak Wam się podobał?

Czytacie to?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top