Ufam
Rozdział dedykowany Szalona115 i raviehl.
Video na górze (tak, znów anime) pochodzi z "Super Lovers". Nie wiem czemu, oni strasznie przypominają mi Thomasa i Clarka.
Ten motyw z adopcją, wbrew pozorom wymyśliłam zanim obejrzałam SL...także, tengo...yup.
Poranek obfity był w słońce, które leniwie wpełzło przez okna do domu o numerze 41.
Ale mieszkaniec pokoju, z mnóstwem szwedzkich książek, skrzypiec i puchatej bluzy nie spał.
Chwilowo porzucił szwedzkie książki i skrzypce, a puchatą bluzę wziął ze sobą, tam gdzie się wybierał.
Clark wiedział, że Thomas będzie spał do ósmej trzydzieści, a on musiał pozałatwiać swoje sprawy...wiedzieć, że ona jest bezpieczna.
***
Watson przeciągnął się z głośnym westchnięciem.
Na dole słyszał już skwierczenie patelni.
Czyżby naleśniki? A może omlet...? Jajecznica z bekonem?
Thomas kochał, kochał, wręcz ubóstwiał kuchnię Clarka.
Zawijając się w szlafrok zszedł na dół.
- Dzień dobry, mój mały Evansie.- przywitał się podkreślając ostatnie słowo.
- Dzień dobry, Thomas.
- Co na śniadanie, młody? Weź się kopsnij i nalej mi trochę kawy.- ziewnął potężnie milioner, zabierając się za przeglądanie poczty w laptopie. Chwilę czytał i jęknął.- Eh, dzisiaj też muszę tam jechać...to już szósty dzień z rzędu!
- Jedź, jedź. Tylko zjedz śniadanie. - Clark zrobił minę nadopiekuńczej mamuśki.
- Ty też.- Thomas zrobił minę nadopiekuńczego tatuśka.
Chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym obaj wybuchli śmiechem. Nie wiadomo od czego, tak po prostu.
- Dobra, ubieram się i lecę!- krzyknął Watson i chwilę później wybiegł z domu z teczką.
Mój kochany wariat... Myśli złotowłosego były przyjemne, więc ruszył w stronę balkonu. Lubił tu przesiadywać i czytać.
Ciekawe czy Thomas też tu siadał...
Teraz zapewne nie miał czasu.
Cały czas pracował. Pewnie dlatego, że potrzebował więcej pieniędzy na Clarka, prawda?
Chłopiec wiedział, że jest dla niego ciężarem. Naprawdę nie chciał mieć pojęcia ile Thomas na niego wydaje.
Nie mógł się już tak załamywać...
Clark westchnął próbując wyrzucić Watsona ze swoich myśli. Pa pa!
Dobrze, a teraz zajmijmy się lekturą.- powiedział głos w głowie chłopaka.
No, super. Teraz słyszy już głosy. Ekstra.
Clark wziął się za czytanie i podjadanie orzeszków.
Nie były smaczne, ale wciągające. Znacie to uczucie, prawda?
Książka była tak wciągająca, jak te orzeszki, więc już po chwili był już na przedostatniej stronie, gdy usłyszał pisk opon na podjeździe.
Jakieś sportowe auto, pewnie Thomas.- pomyślał, nie odrywając wzroku od lektury.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
Czyżby jego opiekun nie wziął kluczy...?
Clark zszedł powoli na dół, patrząc przez szparę w drzwiach.
Po drugiej stornie stała...Darla.
- Darlen, coś się stało?
- Darla...- poprawiła go drżącym głosem dziewczyna.
Miała na sobie tą samą, zieloną sukienkę jak wczoraj, trawiaste oczy były wilgotne, a na udach i twarzy miała czerwone odciski.
Ręka jej się trzęsła.
- Darla.- potwierdził to, że zrozumiał.- Więc...coś się stało?
- N-nie, po prostu...chciałam, żebyś...żebyś wyszedł...na...zewnątrz i...- Darla zaciągnęła się płaczem.
- Hej, spokojnie...- Clark wyciągnął rękę, żeby złapać ją za ramię, ale dziewczyna odskoczyła jak oparzona.
Fakt, znali się tylko jeden dzień, ale Darla chyba zwierzyła mu się chyba z całego żywota, więc nie musiała się tak bać.
Clark rozumiał lęk przed dotykiem, aż za dobrze, ale...Coś tu nie grało.
Czerwona kropka, laser wyświetlony na czole Darli...
***
Thomas uśmiechnął się zadowolny i zatarł ręce.
Pół miliona na koncie!
Ha, ha.
Spojrzał na telefon. Zero wiadomości...
Watson uniósł brew. Clark miał napisać o trzynastej, czy wszystko w porządku.
Była już szesnasta...
Dobrze, może zapomniał, lub...nie potrafił napisać...Eeee...nieważne.
- Watson, dzięki tobie mamy kolejne trzy miliardy!- zakrzyknął szef.- Po opłaceniu rachunków będzie...półtorej miliarda, po zapłacie pracownikom...
- Zostanie dziewięćset pięćdziesiąt milionów, proszę pana.- przymilnie uśmiechnął się Thomas, choć w głębi duszy miał ochotę wsadzić szefowowi kij w dupę, za to, że jest takim debilem.
- Dobrze, w takim razie to już wszystko na dziś. Możesz jechać do domu, Watson.
- Jasne, do widzenia.- mruknął Thomas.
Milioner wszedł do windy.
Gdy jechał ta się nagle zatrzymała.
Nic szczególnego, pewnie awaria.- pomyślał.
Ale winda nie ruszyła. Maszyna się zatrzęsła, a po chwili znów stała nieruchomo.
Thomas zaczął się już trochę bać.
Nagle zadzwonił telefon, a mężczyzna prawie podskoczył. Taki dzwonek, pośród ciszy w mrocznej, zepsutej windzie.
Odebrał. Nieznany numer.
- Halo?
- Natychmiast przyjedź.- usłyszał w słuchawce głos...Clarka.
- Clark?!
- Są tacy przerażeni. Jak...mnie to bawi. Nie wzywaj policji...szmato.- Watson uważnie słuchał.
Głos chłopca drżał i słuchać było, że jest roztrzęsiony. Robił pauzy, jakby...czytał?- Jeśli wezwiesz teraz psy, to możesz zobaczyć sobie...małą zdzirę i dziewuchę...z kulkami w...łbach. W firmie macie wtykę. B-będę wiedział...
- Clark, co się stało? Mów, proszę!
- Jak zwykle słuchasz, ale nie słyszysz.
- Kto to? Czemu to mówisz? Kim jesteś?
- Ja piszę...a ta dziwka...czyta.- drżenie nie ustępywało, jego głosik, tak słaby, był nasiąknięty łzami.- Masz przyjechać. Winda teraz ruszy...ty wyjdziesz...i...- Clark przełknął ślinę.- Przyjedziesz tu do mnie,...ska-skarb-bie...bo chyba mnie pamiętasz, prawda?
Rozłączył się.
Tak po prostu.
Tam-tam-daaaam! Muzyka grozy.
No i co się stanęło?
Nie, nie koniec, to dopiero początek serii niepowodzeń!
Trochę za szybko tu akcja, ale w sumie...to tylko jeden telefon? W życiu też tak jest. Jedno zdarzenie może zadecydować o całym życiu.
No dobra, nieważne. Maraton trwa. Jeszcze NA PEWNO jeden rozdział, MOŻE dwa...
Sto lat, sto lat, dla współautorki!
Co myślicie o rozdziale?
Edit: Tsa..maraton trochę nie wyszedł, ale to dlatego, że byłam na gali rozdania nagród. No i wygrałam...i...trochę mi się zapomniało o maratonie i usunęło mi pół rozdziału! Wybaczcie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top