Polne kwiaty
Tytuł jest idiotyczny.
Ogólnie to miałam premierę przedstawienia i złaz harcerski, więc praktycznie nie mam czasu na pisanie. A teraz wgl powinnam wstawić rozdział do innej książki, ale nie mam weny.
Dobra...
Letsgotothehell.
Zacznijmy to gówno!
Clark drżącymi dłońmi nalał Darli lemoniady, modląc się w duchu, żeby nie wylać jej na sukienkę.
Ze swoim talentem mógł się spodziewać absolutnie wszystkiego.
A dziewczyna nadal paplała i paplała.
Z tematów przeskakiwała luźno, raz twierdząc, że jakaś tam Kaya, ma "niepoprawne" kolczyki, a raz, że Jen nie powinna jeździć konno.
Złotowłosy starał się zrozumieć o co jej chodzi, blokował nawet jakoś kaszel, choć nieuchronnie zbliżał się moment inhalacji.
Uśmiechał się sztucznie, kiwając głową na każde pytanie Darli.
Nigdy nie rozumiał dziewczyn, ale tej szczególnie.
Jednak nie mówiła ona tylko o sobie, lecz o wielu innych, komu i w czym trzeba pomóc.
To i iskierka w jej oczach nieco zaciekawiły Clarka.
Pamiętał takie iskierki. Piękne, zielone oczy z chochlikami radości. Mieniące się jak gwiazdy, zielone, a w zasadzie trawiaste. Przypominały zdrową, soczystą trawę.
Taką młodą i przyjazną.
Ale później te oczy blakły, otoczone były przez fioletową obwódkę cieni.
Mimo, że w jej oczach widział zmęczenie i smutek, to zawsze potrafiła się uśmiechać.
Mama Clarka była dla niego prawdziwym aniołem. Aniołem, o pięknych, zielonych oczach.
A ojciec był potworem. Potworem, o brązowych oczach.
Chłopiec nienawidził swoich oczu, bo kolor ich źrenic był taki sam jak u ojca. Nigdy nie potrafił sobie tego wybaczyć i czasem miał ochotę je wydłubać.
- Czy ty mnie słuchasz? Pytałam, czy dobrze się czujesz. Jesteś blady.- głos Darli przywrócił go do rzeczywistości.
- Hm? Słucham, tylko...Nie, nie czuję się świetnie.- Clark lekko się uśmiechnął.
Tą dziewczynę naprawdę polubił. Była taka...szalona? I przypominała mu jego mamusię. Tak odrobinkę, ale jednak.
- No dobrze...Ojejku! Jak już późno się zrobiło. Muszę się zbierać. To co? Do zobaczenia w szkole? A może się wymienimy numerami telefonów?- zaproponowała. Tak przyjaźnie i otwarcie, że Clark poczuł nagłą chęć zwymiotowania czegoś.
Naprawdę.
To takie dziwne, gdy ktoś jest dla ciebie miły. Nie wiesz czy naprawdę taki chce być, czy może to tylko sarkazm, bądź jakiś podstęp, żeby zaraz ci się rzucić do gardła.
Numerami telefonów?
Sierota przypomniała sobie właśnie o jednym.
Thomas chciał mu dać komórkę, ale nie chciał.
Po co mu, skoro nie potrafił się nią obsługiwać? Bez sensu.
Jeśli miał problem to dzwonił do niego z telefonu domowego.
Clark po krótkim namyśle podał Darli numer Thomasa, nie widząc w tym nic niestosownego, ani dziwnego.
Pomachał jej na pożegnanie i usiadł na balkonie.
Próbował skupić myśli. Skupić myśli na czymś innym niż...
Nie, nie. Myśl, Clark. Skrzypce, owce, małe pieski i kotki...
Bez sensu.
W ogóle wszystko zaczyna tracić sens.
Czemu, gdy życie znów zaczyna nabierać kolorów i spokoju, Clark ma dziwne wrażenie, że coś jest nie tak?
Że coś za chwilę się wydarzy.
Coś złego.
Czemu, gdy jesteś spokojny, tak łatwo umysł może zostać opleciony przez zdradzieckie witki złych myśli? Lub wspomnienia...?
- Jeszcze dwa kroki! Brawo. - głos jego mamy był taki miły. Clara, bo tak się nazywała, zawsze miała czas dla małego synka. Mieli tylko siebie. Clark miał dwa latka, ale był bardzo mądrym i szybko uczącym się dzieckiem. Był bardzo empatyczny, a jego matka wiedziała, że będzie ślicznym chłopcem.
Potrafił biegle mówić i śpiewać, ale nadal źle chodził. Po kilku krokach się męczył i kaszlał.
Clara wiedziała, że powinna z nim pójść do lekarza, jednak nie miała na to pieniędzy. Jej mąż...nie pozwalał na to.- Dasz radę, przecież musisz się nauczyć chodzić, żeby później biegać!- uśmiechnęła się kobieta.
Złotowłosa dzidzia poczuła tępy ból głowy, gdy uderzyła o ziemię.
Już miał się rozpłakać, z krzykiem "Mama!" rzucić się matce na kolana i obsmarkać jej spódnicę, gdy zobaczył jej uśmiech.
Na takiej młodej twarzy, tyle zmarszczek.
Niegdyś czarne włosy, teraz z pasmami siwych.
Zmęczona twarz, bladoszara, wory pod oczami.
A jednak nadal miała ten czarujący uśmiech.
Clark odwzajemnił uśmiech i wstał. Podbiegł do furtki, z myślą zerwania kwiatków.
Usłyszał głosy dorosłych, ale teraz był zbyt zajęty kwiatami.
- Jesteś zupełnie pijany, nie podchodź do niego!
Żółty mlecz. Przecież to tylko chwast.
- Te dziecko...jest beznadziejne! Zachowuje się jak baba, rwie kwiatki! Naucz go czegoś pożytecznego, kobieto!
Czerwony tulipan. Z ogródka sąsiadki, a co tam.
- To również twój syn. Idź do domu, zachowujesz się jak...aua! Puść mnie! Aua!
Biała koniczynka. Bardzo trudno było ją zerwać, bo była malutka.
- Milcz, głupia kobieto! Chyba zapomniasz, kto tu jest ci panem!
Różowo - biało - żółta stokrotka. Taka niepozorna, lecz piękna.
- Ja jestem wolna.- cichy szept, po czym dźwięk uderzenia.
Clark nie odwraca się. Wie, co to znaczy.
Zawsze tak jest...
Jeszcze trochę bratków w pocie czoła sadzonych przez mamę.
No i pięknie.
Dziecko nie zauważyło nawet, kiedy zaszło słońce. A jak robi się ciemno, go potwory mogą wyjść zewsząd.
Chodzenie było męczące i problematyczne, ale w końcu dotarł do domu.
Clark ostrożnie wszedł do środka i nie zdejmując butów (tego jeszcze nie potrafił) wkroczył do sypialni mamy, dumnie dzierżąc bukiecik.
Clara kuliła się na fotelu, zwinięta w kocyk, przykładając lód do czerwonego policzka.
- Plose, mama.- chłopiec o niewinnych, brązowych oczach podał jej kwiatki.
- Dziękuję, są bardzo śliczne...chwila...czy to są moje bratki? - załamała ręce kobieta.
- Tak!- dumnie przyznał Clark, czekając na pochwałę.
- Nie zrywaj tych kwiatków, które ja sadzę, dobrze? Zrywaj tylko te, które są polne. Wiesz które.
- Dobzie.- wyszeptało dziecko, zaczynając gaworzyć i mruczeć, bawiąc się w skupieniu rąbkiem kocyka mamy.
Kto by pomyślał, że ojciec tych niewinnych, brązowych oczu, tak radosnych i chętnych do życia, to alkoholik, a jego oczy są przekrwione i wyblakłe. Że te pierwsze nigdy nie poczują miłości drugich.
- Clark! Już jestem!- zawołał Thomas od progu.
Chłopak szybko otarł cztery łzy, spływające po jego policzkach.
Wstał z balkonu i ruszył do salonu.
- Nie było źle, co?- zapytał Watson. - Mamy duży ruch w pracy i...
- Jasne, możesz jeździć do pracy. Przecież nie jestem małym dzieckiem.- mruknął Clark, bawiąc się smyczkiem.
Zapanowała chwila niezręcznego milczenia.
- Jesteś smutny?- zapytał z jawną troską Thomas, już jej nie ukrywając.
- Evans.- odparł Clark, jakby to była najnaturlaniejsza odpowiedź na "Jesteś smutny?".
- Co?
- Evans. Moje prawdziwe, pierwsze nazwisko to Evans. Wybacz, ale nie chcę był Clark Watson, wolę swoje Evans.- wycedził, nerwowo się uśmiechając i odwracając wzrok. Pokiwał głową sam do siebie.
Niechciane wspomnienia, znów zaczęły go atakować.
W tej chwili Clark był tylko marionetką w rękach jakiegoś sadysty, który bawił się jego życiem.
Tik tak, tik tak.
Czas płynie.
A on zamiast działać zbliża się do ludzi. Niepotrzebnie. Odtrącą.
Tik tak, tik tak.
Minęły cztery sekundy, a Evans zdążył już pożałować swojej decyzji, spowrotem uznać ją za słuszną, przypomnieć sobie sześć wspomnień i walnąć się w głowę, o ścianę.
Sam nie zauważył, że się cofa.
Ale Thomas patrzył na niego przyjaźnie, tak przyjaźnie!
To właśnie Watson, wyciągał do niego rękę, żeby pomóc mu zrobić krok do przodu.
Ale nawet milioner nie potrafi przewidzieć losu.
Nikt nie potrafi.
Jakoś poetycko wyszło, hi, hi.
Rozdział dedykowany dwóm osobom, które uświadomiły mi, że akcja za szybko leci.
Bardzo dziękuję :*.
Oraaaaaaz...MARATON!
Dziś, czyli 15 czerwca, z okazji urodzin współautorki- Szalona115. *nuci sto lat*.
Tak więc, prezentem z okazji urodzinek dla Was jest maraton, a dla nas będzie, jak zrobicie pytania do Q&A.
Mam wrażenie, że wszyscy zignorują tę notkę i nikt nie zrobi pytań. W takim wypadku będę bardzo zua i obrażona i nie będzie ani rozdziału ani...*wymyśla* ani pączków! Ot co.
A teraz piszcie pytania tu:
Jak podobał się rozdział?
Zwalniam akcję. Proszę o opinię w komentarzach i standardowo. ☆=MOTYWACJA.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top