Owczarek

Minął dobry tydzień od kiedy Clark leżał na OIOMie, a Thomas przychodził do niego każdego popołudnia. Siedział na niewygodnym krześle, patrzył na pokiereszowaną twarz i obwiniał siebie.

To wszystko przeze mnie. -

Powtarzał, bo niewiele się nie zmieniało. Jednak wszystko miało się ku lepszemu.

Aż jednego popołudnia Evans zaczął kaszleć. Akcja serca drastycznie przyspieszyła, maszyny narobiły niepotrzebnego szumu. Nim Thomas zdążył zareagować, w sali pojawił się lekarz i dwie pielęgniarki. Wyproszono go i zamknięto drzwi, ale przez niewielkie okienko było widać łóżko. Łóżko na którym...

Mężczyzna był pewien, że jego największy skarb umiera, widział jak jego ciało podskakuje, jak go przytrzymują.

Co czuł w tym momencie? Obawę? Strach? Przerażenie?

Czas płatał mu figle, mijał wolniej niż powinien. Tworzył złudzenie zmarnowanych godzin, choć przesuwał się tylko minutnik.

- Panie Watson? - tępym wzrokiem spojrzał na lekarza. Jego wyraz twarzy. Ten wyraz, po którym mówi się...

- Czy on umarł? - pytanie zawisło w powietrzu. W gęstym, szpitalnym powietrzu, którym nie da się oddychać.

- Proszę się nie martwić. To tylko drobne powikłania, wszystko w porządku - rzekł lekarz, po czym odszedł do innych pacjentów.

Thomas wrócił do sali, rugając się za własną głupotę. Niepotrzebnie spanikował. Evans miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit. Oddychał ciężko i świszczało mu w płucach.

- Wróciłem po ciebie - szepnął. - Obiecałem. Wróciłem po ciebie, Clark. Proszę, odezwij się wreszcie.

Chłopiec przechylił głowę w jego stronę. Nie wierzył. Był pewnien, że to już koniec, że zakatowali go na śmierć na tym poddaszu i zrobili to, co obiecali, czym mu grozili.

- Ja... przepraszam... - tylko tyle zdołał powiedzieć, gardło go bolało, a zresztą wciąż był bardzo słaby.

- Przysięgam, że już cię nigdy nie zostawię. A ci wszyscy... ci zwyrodnialcy skończą w więzieniu!

- Dziękuję... że jesteś... - wyszeptał i zasnął.

*

Tak jak wcześniej powiedziano Thomasowi, kiedy Clark w miarę doszedł do siebie, przeniesiono go na oddział psychiatryczny.

Dziś posadzono go na krześle w przytulnym gabinecie. Miał na sobie grubą, czarną bluzę ze zbyt długimi rękawami, a nogi przykryte kocem. Był wyprostowany, małe białe rączki zaciskał mocno na podłokietnikach. Nie wiedział co się dzieje i nie panikował tylko dlatego, że Thomas był obok. Do gabinetu weszła młoda blondynka w lekarskim kitlu.

- Dzień dobry, mam na imię Isabelle i jestem psychologiem - Clark skulił się, spoglądając na nią z przestrachem - nie musisz się bać. Jesteś tu bezpieczny, chcę tylko wykonać mały test.

Wyciągnęła z torby sztywne tabliczki i położyła je na stole, tworząc z nich niską wieżyczkę. Na szczytowej widniał czarny, bezkształtny kleks.

- Posłuchaj, - zaczęła, biorąc tabliczkę w ręce - wykonamy teraz test Rorschacha. Jest on bardzo prosty, polega na tym, że będę pokazywać ci obrazki, a ty masz powiedzieć co na nich widzisz.

- A co to, przedszkole? - wtrącił się Thomas.

- To jedna z najbardziej powszechnych metod diagnozy.

- Co za bzdury. W czym niby ma pomóc nazywanie plam atramentu?

- Czy mógłby pan nie przeszkadzać? - kobietę zirytowały jego komentarze, jednak uśmiechnęła się i nie dała tego po sobie poznać. Pokazała Clarkowi pierwszą tabliczkę.

Zastanawiał się. Zmrużył oczy i przechylił głowę.

- Czaszka? - bardziej spytał, niż powiedział. Psycholog zapisała jego odpowiedź na kartce z zeszytu i odłożyła obrazek, by wziąć kolejny.

- Co to za jelito krowy? - Thomas przybliżył się do rysunku, prychając ze złości. Nie widział sensu w tym "badaniu".

- Ł-łańcuch...

Ten łańcuch, który miał na szyi, ten sam, którym go wiązano. Ten sam, przez który nie mógł oddychać, ani ruszać nogami. Ten łańcuch, którym uderzyli go w głowę tylko po to, by śmiać się z jego bólu... Z jego łez, zmieszanych z krwią...

- A ten? - znów zapisała i pokazała następny. Spojrzała groźnie na milionera, bezdźwięcznie nakazując mu milczenie.

- Może... - wziął płytki oddech i poruszył się na krześle. Wciąż wszystko go bolało. Kości się nie zrosły, siniaki nie zagoiły. Psychika też była w kawałkach, których już pewnie nigdy nie pozbiera. - Kobieta...

- Kobieta? Opisz ją. Jaka jest?

- Brzydka. I zła. Nienawidzi świata, wszystkich ludzi. Jest... jest podła...

Nie mógł zrozumieć dlaczego widzi w tej czarnej plamie panią Jonhson. Kobietę, która od najmłodszych lat była jego koszmarem. Umniejszała go, mówiła, że jest nic nie wartym śmieciem. Jak chłopiec miał zrozumieć, że jest geniuszem, skoro wmawiano mu całkowite tego przeciwieństwo? Jak miał zauważyć, że uczy się znacznie szybciej i skuteczniej od swoich rówieśników, skoro mówiono, że obniża poziom klasy? I dlaczego to robili? Dlaczego to w NIM upatrzyli sobie worek treningowy? Dlatego, że był mały i chudy? Dlatego, że dużo chorował? Lecz czy w tym był choć cień jego winy?

- Clark, słyszysz? - zbyt dużo czasu zajęło mu krążenie w swoich okropnych myślach. Obrazek się zmienił.

- To... pies... - szepnął cieniutkim głosem.

- Wygląda jak owczarek niemiecki mojego byłego sąsiada - wtrącił anegdotę Thomas. I jak idealny nigdy nie był, tak teraz popełnił naprawdę wielki błąd.

- Nie. Nie, nie, nie owczarek. Nie! - Evans wpadł w panikę. Wbił się w krzesło, żeby być jak najdalej rysunku, który nagle stał się trójwymiarowy, pies ruszył prosto na niego.

Z oczu Clarka zaczęły spływać łzy. Złapał się kurczowo ręki Thomasa i wbił mu paznokcie w skórę.

- Zabawimy się, psie - zakpił jeden z jego oprawców.

- Z ciebie to taki jorczek. Może jak poznasz Archiego, to trochę się od niego nauczysz - zaśmiał się drugi.

Usłyszał groźne szczekanie psa. Nie zdążył zareagować, a potężny owczarek niemiecki wbiegł do zatęchłego pomieszczenia, w którym przetrzymywano Clarka. Dwaj chłopacy odsunęli się na bezpieczną odległość, a pies ruszył prosto na niego.

Był wyszkolony, jak w cyrku. Obszedł go kilka razy, warczył i szczerzył ostre kły. Zaczął kłapać zębami tuż przed jego twarzą.

- I jak? To się nazywa waleczność, co? Ty nawet na miano psa nie zasługujesz! Nawet głupi kundel jest lepszy od ciebie! - czarnowłosy chłopiec zacisnął dłonie w pięści i spuścił wzrok na podłogę przed sobą. Był zbyt przerażony, by cokolwiek im odpowiedzieć. Zresztą i tak go nie słuchali.

Na komendę jednego z nich, owczarek rzucił się na Clarka i lekko ugryzł w ramię. A kiedy zawołali go po imieniu, posłusznie usiadł parę metrów dalej i zaskomlał, udając grzecznego pupilka.

- Zapamiętaj go dobrze, bo to będzie ostatnie, co zobaczysz przed śmiercią.

Dziękujcie za ten rozdział Yuuma_kun.
Jest wielki.

A ja zmęczona, nie mam siły. Nie wiem co tu dodać, płaczmy razem.

Joł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top