Ciało a dusza
Witam wszystkich! Powiedziałam, że zawieszam, że względu na bark czytelników. A tu nagle ujawniły się takie różne buby, o których pojęcia nie miałałam...
W każdym razie NIE POMIJAĆ NOTKI okazało się, że całkiem sporo osób to czyta. Jeśli nie chcecie zawieszania książki, zostawiajcie po sobie ślad i NIE czytajcie na ninję, bo to najgorsze co możecie zrobić. Może być nawet zwykła kropka w komenatrzu.
Z góry dziękuję!
Rozdział dedykowany Alternatywna_
_____
Thomas rano przyszedł do Clarka, który nadal spał.
Według blondwłosej pielęgniarki miał się obudzić za godzinę, więc Watson przygotował kwiaty, wodę i poprawił mu nawet poduszkę, co było dość problematyczne.
Nigdy nie poprawiał nikomu poduszki.
Thomas postanowił, że od teraz będzie lepszym człowiekiem i nie będzie tyle pracował.
Był z siebie niesamowicie dumny. W końcu taka zmiana to nie byle co.
Około dwunastej rano (gdy odsłonił firanki, by światło słoneczne dostało się do sali) Clark zaczął się wybudzać.
Brunet mógłby powiedzieć, że wyglądał przy tym uroczo, ale miał przecież szwy na twarzy.
Czy wtedy też może być uroczy?
Evans powoli uchylił oczka, będąc nieco zaspanym.
- Czeeeeść. - uśmiechnął się przymilnie Thomas, przybliżając się do niego. - Jak się spało? - zapytał, łapiąc go za rączkę.
Clark zwrócił zaspane oczy w niemym pytaniu i podnosząc swoją dłoń, do której podłączona była kroplówka.
Spojrzał pytająco na Thomasa, był zdezorientowany.
- Tu masz wenflon. Motylka takiego...nie, nie ruszaj. - wytłumaczył mu Thomas, gdy chłopiec poruszył ręką. - Przez kroplówkę do wenflonu lecą lekarstwa. A potem idą sobie tu... przez żyłki w rączce. - Mówiąc to delikatnie dotknął skóry na zabandażowanym nadgarstku.
Clark spojrzał na niego ze zrozumieniem i cicho coś wychrypiał. Niestety przez maskę, którą miał na twarzy, nic nie można było zrozumieć.
Chyba chciał ją zdjąć, ale Watson szybko położył jego rękę, spowrotem na materacu. Ostatnio znowu musieli wprowadzić go w śpiączkę.
- Nie możesz jej zdejmować. - powiedział smutno.
Evans wyglądał, jakby miał znowu odpłynąć, w końcu narkoza schodzi wolno.
Bo tak długim czasie męki, organizm będzie dużo spał, aby się zregenerować.
I nikt nie powie, że Thomas nie jest dobry z biolki!
No dobra...to było troszeczkę nie na miejscu.
Zanim Clark zdążył zasnąć przyszła gruba pielęgniarka, ta sama, która dała się przekupić czekoladkami.
I dobrze, że dała bo kto wie co by się stało, gdyby podczas ataku Thomasa nie było obok.
Evans mógłby spaść z łóżka i jeszcze bardziej się połamać, biedaczek.
Od tego czasu minęły dwa tygodnie, podczas których nastąpił widoczny progres w gojeniu ran Clarka.
Niestety, tylko tych na ciele.
Chodził do psychologa, psychiatry, wszyscy starali się mu pomóc.
Jednak czasem starania to za mało.
Chłopiec bał się nawet otworzyć usta.
Bo za każdym razem, gdy wymiotował krwią, oni go bili.
Oni. Chciał wymazać sobie z głowy ich imiona. Chciał wymazać wszystkie wspomnienia. Po prostu... zapomnieć.
Zapomnieć i już nigdy nie czuć takiego bólu.
Niestety, nie było mu to pisane.
Każdej nocy śnił o nich.
Mark, Eric i Jonas.
Imiona, które na zawsze zostaną wyryte w jego głowie.
Tak samo jak zdania, które mu powtarzali.
Jesteś psem...
Jesteś śmieciem...
Nikt cię nie chce...
On nie wróci.
A jednak wrócił.
Była taka jedna osoba, promyczek nadziei dla Clarka.
Osoba, dla której nie był śmieciem ani psem.
Osoba, dla której był najważniejszym słoneczkiem w całym wszechświecie.
Osoba, która cierpiała za każdym razem gdy płakał, czy to z bólu przy rehabilitacji, czy z przerażenia podczas nocnych koszmarów.
Ta osoba była jedyną, jedyną nadzieją i sensem dalszego egzystowania.
Każdego dnia Thomas mu pomagał.
Swoimi nieporadnymi ruchami, głupią głupotą z nawet zwykłym oddychaniem.
Thomas działał lepiej niż wszelkie psychotropy i substancje łagodzące ból.
Thomas był jego osobistym lekiem na wszystko.
Lecz i Thomas ma czasem gorsze dni.
***
Kojarzycie ten moment, w którym tracicie nadzieję? Od waszego sposobu myślenia zależy wszystko, barwy otaczającego was świata również.
To co robicie wydaje się nie przynosić efektów i bardzo się obwiniacie.
Watson miewał dni, w których nie miał już siły.
Oczywiście, opiekowanie się Clarkiem nie było jakoś szczególnie trudne. Był leciutki, jego wózek łatwo się pchało, nie był szczególnie wymagający i był wyrozumiały.
Niestety, miażdżące poczucie winy nie było wyrozumiałe. I wcale nie chciało poczekać na jakiś lepszy moment.
Każdego dnia, gdy patrzył na pocharatane ciało Evansa widział siebie jako oprawcę.
I wiedział, że nie jest dla niego odpowiednim opiekunem.
- Cześć, słoneczko. - powiedział wchodząc do prywatnej sali Clarka. Prywatnej, w końcu Watson był paskudnie bogaty.
I znów żałował tego skąd wziął pieniądze i jak sprowadził na podopiecznego nieszczęście.
- Cześć. - odpowiedział mu Clark. Dzisiaj był wyjątkowo mniej blady niż zwykle i nawet na wpół siedział. Ostatnimi czasy na jego głowie pojawiło się kilka siwych pasemek. Pielęgniarka mówiła, że to normalne, od zbyt dużego stresu i znikną.
Evans powoli uniósł rękę do góry i pomachał Thomasowi.
- Wkręcasz żarówki? - zapytał Watson z uśmiechem.
Na to Clark już nie odpowiedział.
Brunet westchnął głęboko i położył na szafce nocnej zakupy. Jakaś bułka, soczek i gazeta.
- Nie chciałeś nic do jedzenia, więc strzelałem. - powiedział, podając pacjentowi słodki wypiek.
- Nie chcę.
Zdanie zawisło w powietrzu psując całą atmosferę sielanki. Żart. Takiej nigdy tu nie było.
- No proszę Cię... jesz tak malutko, od wielu dni nic... - zająkał się Thomas.
Na to też nie dostał odpowiedzi.
Chłopak położył się na boku, tyłem do niego i chyba udał się spać.
I znów samotne siedzenie na krzesełku, obok łóżka.
W samotności i ciszy.
Niewypowiedziane słowa, które ranią.
Ale będzie tylko lepiej.
Tylko lepiej...
Jak się podobał rozdział? (Tak to jest to miejsce, gdzie możesz zostawić kropkę.
Przed opuszczeniem pojazdu upewnij się, czy zostawiłeś gwiazdkę i komenatrz.
Jeśli nie, koniecznie zrób to teraz! :)
Serio ludzie, nie wiem jak do Was przemawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top