Rozdział 22

Czuję że leżę na metalowym łóżku, ale nie wiem gdzie.

Słyszę jak coś pika...

Czuję dziwny zapach...

Ale nie widzę nic...

Kompletnie nic...

Tylko ciemność...

Próbuje się ruszyć dłonią, jednak nie mogę. Tak jakby cegła była na mojej dłoni.

Ah, co jest?

Nagle czuję jak unoszę się i wszystko widzę jak przez mgłę. Jestem w szpitalu w sali w, której leży mój ojciec. Wpatruję się w niego jak w obraz warty miliony. Jak w obraz bardzo cenny dla mnie, który był ze mną na dobre i złe... który był ze mną całe moje życie.

Głos otwieranych drzwi sprawia że odwraciłam się w stronę dźwięku.  Do pomieszczenia wszedł wuj Jonathan z dziwnym uśmiechem na ustach. Wujek był ubrany w biały kitel lekarski, czarny sweter, czarne dżinsy i dziwne czarne buty. Kiedy tylko to ujrzałam byłam pewna tego to on był w moim śnie i mówił że "będę lekiem".

Jonathan podchodzi powoli do leżącego przy łóżku taty. Moje serce przyspieszyło bicia.

Czy to co widzę dzieje się teraz?

A może to przyszłość?

A może dawna przeszłość za nim ja i moje rodzeństwo pojawiliśmy się na świecie?

Są trzy możliwe opcje...

Ale która jest prawdziwa?

Wuj Jonathan usiadł na krześle obok łóżka, a dziwny wręcz przerażający uśmiech na jego twarzy nie znikał chodź by na krótką chwilę. W oczach wujka nie widziałam smutku ani współczucia tylko czyste szaleństwo.

Szaleństwo o którym kiedyś mówiła Sonya.

- No i co braciszku? Myślałeś że nawet po takim czasie nie znajdę swoich eksperymentów? Oh naprawdę byłeś głupem myśląc inaczej.- powiedział wuj do nieprzytomnego ojca, dając mi tym samym pewność że to nie jest przeszłość.

- Potrzebuje idealnego dziecka. I któreś z twoich dzieci nim jest. Jestem tego pewien,bracie i tym raz...- słowa Jonathan'a przerwało pukanie do drzwi.

Wujek jednak wyciągnął coś z kieszeni kitla, po czym dodał.

- Tym razem bracie nie przeszkodzisz mi. Dobranoc.

Chwilę później słyszę jak maszyna piszczy.

Nie! Nie! Nie!

- Tato!- krzyknęłam w stronę ojca, po chwili z wściekłością rzucając się na Jonathan'a.

Jednak o dziwo niczym duch czy też zjawa lub coś innego przeleciałam przez niego. 

Lekarze niczym torpeda wbiegają z  pielęgniarkami u boku, zaś Jonathan znika niczym mgła.

- Nie to nie może być prawda! Nie! Tato nie! - zaczęłam krzyczeć z bezsilności, a potem zapadła ciemność...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top