Witaj spowrotem, laleczko.
Pragnę powiadomić, iż...
UMARŁAM, A ODDYCHAM TYLKO Z PRZYZWYCZAJENIA.
Od teraz Clark jest jedyną książką, na której będę aktywna, Itan ma przerwę, wybaczcie.
Piszę razem z Pajtuszka na jej profilu, a w zasadzie naszym wspólnym.
Niektóre książki i shoty.
Tak więc, bynajmniej należy cieszyć się, że wena na Clarka nie umarła i być może pojawi się nowa książka, albo nawet dwie. Na Itana nie macie co liczyć.
Clark wstrzymał na chwilę oddech.
Nie miał pojęcia co powiedzieć.
Tego bał się najbardziej.
Tego dotyczyły wszystkie koszmary, które nękały go nocami.
Tego nie chciał.
Powrotu do tej brudnej, wilgotnej, zimnej placówki, gdzie spędził więcej niż pół życia. Nienawidził tego miejsca.
I tych ludzi.
Bo tuż obok sierocińca siedzibę mieli oni.
To już nie była Ameryka.
To była Północna Kanada. Alaska.
Chłopak zamknął oczy.
To na chwilę. Gdy Thomas się obudzi, przyjedzie tu po mnie i wszystko będzie jak wcześniej. Będzie dobrze.
Czarnowłosy próbował sobie przypomnieć twarz Watsona. To go trochę uspokoiło i przybrał obojętny wyraz twarzy, który jednak dodawał mu lekkiej stanowczości.
- No, wysiadaj! - krzyknął łysy. - Idziesz prosto do sierocińca, nawet nie próbuj uciekać, bo będziemy strzelać.
Clark przytulił do siebie skrzypce i już chciał wyjść.
- Ej, a te ukulele to oddawaj! - zaczął się awanturować kierowca.
O, nie. Bluzę mogli mu zabrać, buty też. Mogli mu ścinać włosy, popychać. Ale skrzypiec w życiu by nie oddał!
Kochał instrument całym sercem i najbardziej kojarzył mu się on z Thomasem.
Przycisnął je mocniej do piersi, dając do zrozumienia, że nie odda.
Facet już chciał się awanturować, ale łysy partner go powstrzymał.
Tak, więc Evans mimo ulewnego deszczu ruszył w stronę Domu Koszmarów (ewentualnie Jaskini Jaszczura.) na bosaka, w starej, czarnej bluzie, w ręku dzierżąc tylko drogi instrument.
Chciał wejść przez okno, niezauważony przez nikogo, pewnie w głębi duszy liczył na to, że schowa się gdzieś i pozostanie nieznaleziony do czasu, gdy jego Watson wróci.
Chwila. Jego Watson...?
Clark naprawdę się zawiódł i trochę przestraszył, gdy w połowie jego genialnego zakradania po błocie, do okna, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła sama pani Johnson.
Jaszczurka jakich było mało.
Miała farbowane (w tej części Kanady rzadko były spotykane farbowane włosy.) blond włosy, kręcone i zawsze spięte w koka, okulary z ostrymi oprawkami.
Usta zawsze malowała krwistoczerwoną, albo jadowicie różową szminką i mnóstwem błyszczyka.
Kobieta zyskała przypadek Jaszczurki z trzech powodów.
Po pierwsze: była pomarszczona na całej twarzy i mimo swoich chęci i tyłu pieniędzy wydanych na kosmetyki nic nie mogła z tym zrobić.
Po drugie: miała długie, naprawdę długie pazury, które zwykle malowała, lub robiła hybrydy.
Trzecią kwestią był jej charakter.
Znienawidzona opiekunka przez dzieci, które często popychała, kazała im klękać na grochu, straszyła je i głodziła, chyba najbardziej uwzięła się na Clarka.
Gdy zobaczyła chłopca, załamała ręce. Jej mina wyrażała obrzydzenie. Pewnie na początku go nie poznała.
Chociaż może? Może powiadomili ją o zmianie wyglądu Evans'a.
Jaszczur przecież ostro romansowała z jednym z mafiozów...
No, dobrze, może więcej niż jednym.
Z kilkoma...
- Znowu ty? Właź do środka, zimno leci, smarkaczu. Nie stać mnie na ogrzewanie! - zaskrzeczała na przywitanie.
Na nowy naszyjnik i markowe buty było ją stać.
Clark niechętnie wszedł do środka, wycierając bose stopy o wycieraczkę.
Sofia Johnson szybko go zlustrowała swoim spojrzeniem, które mogło wprawiać w kompleksy.
Mówiło tyle co: Zabij się, szpetne stworzenie. (Pozdrowienia dla mr_alpaczka)
Evans spojrzał na swoje stopy. Wolałby już, żeby zaczęła na niego krzyczeć, a ona po przy się patrzyła.
- M-ma iść już do kuchni? - zapytał.
W sierocińcu nie było raczej kucharek, on całe dnie spędzał na gotowaniu.
- Myślisz, że pozwoliłabym ci gotować, po tym co zrobiłeś? Nie dość, że jesteś brzydki i bezużyteczny to jeszcze głupi? Teraz nie będzie zmiłuj. Nie pamiętasz co powiedziałam ostatnio, co się stanie jak wrócisz?
Powiedziała.
- Czy cię nie ostrzegałam?! - agresywnie szarpnęła za włosy chłopca. - Teraz pójdziesz do świetlicy, będziesz czekał. Przyślę kogoś po ciebie, bo ja nie mogę patrzeć na twoją twarz. - warknęła, wydymając zabotoksowane usta. - A potem będzie tak jak mówiłam. Szczeźniesz, Clark.
Evans na nogach jak z waty ruszył, tam gdzie mówiła.
Rozejrzał się. Od ostatniego razu, gdy tu był wiele się nie zmieniło.
Ściany nadal były ogrzybiałe i szare.
Wszedł do świetlicy - najcieplejszego i najlepiej urządzonego pokoju w całej "placówce".
Żółte ściany i kilka stolików, nawet bordowy dywan i ze dwa pluszowe misie, o które zawsze kłóciły się dzieci.
Właśnie, dzieci.
Wszyscy mali ludzie, przebywający w tym pokoiku odwrócili się w jego stronę.
Na początku pewnie go nie poznały.
- Claaaaaaaaarkkkkkkk!!!!!! - wrzasnęła mała blondynka.
- Amy! - ucieszył się chłopak.
Nadpobudliwa kulka warkoczyków wystrzeliła w jego stronę, a wraz z nią kilku innych sześciolatków, sześciolatek i dzieciaków.
Wszystkie się na niego rzuciły, tuląc, klepiąc, całując, śliniąc, nawet gryząc i kopiąc.
- Clark!
- Jestem wyższy!
- Masz inny kolor włosów!
- A mówiłeś, że nie wrócisz!
- Tęskniłam!
- Przyniosłeś prezenty?
- Masz prezenty?
Clark podniósł się z ziemi, prawie zapominając o tym, że porwała go mafia, że w każdej chwili może umrzeć...
- Hannah, niestety nie. Następnym razem...- O ile taki będzie. - wam przywiozę. Jejku, jak urośliście! Nie, no nie wierzę...większość z was jest teraz wyższa ode mnie! - załamał się demonstracyjnie Clark, naprawdę będąc zadowolnym z tego faktu.
- Bo jesteś strasznie niski! - zawołał siedmiotalek, Butcher, wyższy już odrobinę od Evansa. Najwyższy z gromadki tych dzieci.
Mała harda radośnie się przekrzykiwała, bo każdy pragnął sprowadzić na siebie uwagę "dużego" Clarka.
Jednak jego uwagę przykuła złotowłosa dziewczyna na wózku inwalidzkim, rysująca w kącie sali, która cierpliwa czekała aż chłopak sam do niej podejdzie.
- Lilan. - powiedział chłopiec.
- Brawo, znasz moje imię. Nauczyłeś się składać literki w wyrazy. Teraz postaraj się składać wyrazy w zdania, nauczysz się mówić. - uśmiechnęła się Lilian. - Mam wrażenie, że jesteś jeszcze niższy niż byłeś wcześniej! - zawołała.
- To chyba niemożliwe.
- Obrzydliwą wybrałeś sobie farbę, braciszku.
- To nie ja...- dopiero teraz Clark na powrót przypomniał sobie o wszystkim. - To oni. - ściszył głos.
- Jacy oni? - zdziwiła się doszywana siostra Evansa.
- Oni.
Wytrzeszczyła oczy.
- Przecież...odbudowali siatkę?
- Tak i właśnie dlatego masz na siebie uważać, jasne?
- Claaaaaaaark, on mi zabiera misia i nim rzuca! - zamarudziła jedna z dziewczynek.
- Bo teraz moja kolej! - krzyknął piegowaty ośmiolatek.
Znów zapanował gwar i radosne śmiechy dzieci.
Clark wygłupiał się i starał się wysłuchać każdego, kto chciał mu coś powiedzieć, czyli wszystkich.
Aż nagle każde dziecko zamilkło i zrobiło choć jeden krok do tyłu.
Czarnowłosy stojący tyłem do drzwi niezbyt wiedział, o co im chodzi, gdy nagle poczuł ciepły oddech na swoim karku, silną rękę, owijającą się wokół jego talii i boleśnie wbijającą się w jego ramię.
- Witaj spowrotem, laleczko. - szepnął szyderczo Eric, a stojący za nim Mark i Jonas zaczęli się śmiać z pobladłego chłopca...
Heloł, niespodziewany (a może i spodziewany) zwrot akcji?
Co dla naszego Clarka znaczy Amy i Lilian?
Kim są Eric, Mark i Jonas?
Co czeka nasze biedne popychadło?
Niedługo (tfu!) się przekonamy!
Okej, a tak serio to nikogo to ^^^ nie obchodzi.
Jeśli jest tu ktoś, kto to czyta to niech da jakiś znak, bo serio zawieszę. Tyle osób to czyta, a tak mało gwiazdkuje i komentuje...:(
Jak wyszedł rozdział?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top