Kiedyś Ci powiem

Gdy Thomas się obudził poczuł wspaniały zapach śniadania.
Clark znów wstał wcześniej i zabrał się za gotowanie.

Milioner wprost uwielbiał takie dni.
Zszedł na dół, zaspany, w swoim szlafroku. Wczoraj wraz z Martinem przesadzili z piwem...ale trzeba było uczcić sukcesy w pracy i dwa kopie miliony na koncie!

- Dzień dobry.- uśmiechnął się jego podopieczny. Thomas dopiero teraz zobaczył, a raczej usłyszał jakąś wesołą piosenkę z radia. A Clark do niej "tańczył" co oznacza, że skakał i kręcił biodrami, wymachiwał rękoma, smażąc naleśniki. - Tabletki masz na stole. Proponuję świeży sok z pomarańczy i naleśniki.

Watson miał wrażenie, że to sen.
A może to jest sen?
Gdyby zawsze przy kacu mógł dostawać taki zestaw opieki, piłby stanowczo częściej.

- Cześć, słoneczko. Widzę, że masz dziś dobry humor. Coś się stało?

- Hmph...w sumie to nic. Um. Naleśniki. Z dżemem, czy Nutellą? - zapytał chłopak patrząc do lodówki.

- Wszystko jedno. Dawaj Nutellę. Będę pokutował tygodniem biegania ekstra, ale co tam...- mruknął Thomas, rozpuszczając tabletkę w szklance wody.

- No dobrze.- Clark wyglądał, jakby miał zacząć wykład o zdrowym odżywianiu, ale odpuścił sobie i podał mu śniadanie.- Smacznego.- położył talerz na stole. Milioner zauważył, że na ręku ma plaster.

- Co ci się stało? - spytał oschłym tonem, jedząc naleśnika.

- Nic takiego, skaleczyłem się.

- Pokaż.
Thomas zerknął na dłoń chłopca, odklejając opatrunek. - O matko. Daj, przemyj to wodą utlenioną! A...albo nie. Ja to zrobię, zaraz przyniosę bandaż!

- Thomas...

- Nie ruszaj się.

- Thomas!- zirytował się Clark, gdy jego opiekun był już w połowie drogi po apteczkę. - To nic. To tylko zwykłe zacięcie nożem. Przy krojeniu składników. To nic.- zapewnił go.

- Okej...jasne.- mruknął Watson, po czym wrócił do jedzenia. Włączył telefon. I właśnie wtedy zalała go fala powiadomień, smsów, nieodebranych połączeń, maili...istne szaleństwo! I wszystkie o jednym temacie w jednym celu.
Wszyscy chcieli przyjąć Clarka do szkoły.

***

- Jak to mnie? Ja...ja mam być w TAKIEJ szkole? Przecież...ona jest dla najlepszych uczniów! Takich naprawdę uzdolnionych...- jęknął Clark, siadając na kanapie.

- Czyli dla ciebie. - uśmiechnął się Thomas. - Idealnie tam pasujesz. Ciekawe jakbyś wyglądał w mundurku szkolnym. Musimy kupić ci wszelkie przybory. Którą z tych szkół wolisz?

Chłopak nadal niedowierzał.
Milaczał patrząc tępo w sufit.

- Thomas...ja się nie nadaję.- powiedział nagle cicho.- Nie nadaję się, nie mam do tego talentu.

Jak można zniszczyć człowieka, nie dotykając go? Oczywiście, że można.
Można wytykać mu wszystkie wady.
Można kłamać i mówić mu, że jest niczym.
Można zabronić mu wszystkiego.
Można go torturować psychicznie.
Można go namawiać do samobójstwa.
Można go ośmieszyć i zmieszać z błotem.
Można mu nie powiedzieć prawdy o jego rodzinie.

Można go też oczywiście dotknąć i skrzywdzić. Na przykład, wykręcając mu ręce, czy kazać przyłożyć twarz do rozgrzanej kuchenki.
A jeśli tego nie zrobi to można też zlać go paskiem.
Można zamienić jego życie w piekło.
Co zrobi taki mały człowieczek?
Wszystko można. Nie ma czegoś takiego jak "zakaz". Człowiek może zrobić wszystko, tylko musi liczyć się z ewentualnymi konsekwencjami.
Ale jeśli jest to sierociniec na drugim końcu Ziemi, prowadzony twardą ręką i zalany kłamstwem nie ma czegoś takiego jak konsekwencje dla boga.

A tu bogiem była pani Johnson.
Najgorszą krzywdą jaką mu zrobiła wcale nie były te siniaki i zadrapania, a nawet nie złamana ręką. Nawet nie to, że go sprzedała.

Najgorsze było to, że przez nią zawsze czuł się gorszy. Niedoceniony, zgaszony, nijaki, ale przede wszystkim gorszy.

To wszystko doprowadziło, że sam zrobił sobie krzywdę.
Miał wiele blizn. Ale najbardziej wstydził się tych jednych. Tych, które zrobił sobie sam.
Nie chciał cierpieć dłużej. Nie chciał się ciąć, nigdy nie rozumiał ludzi, którzy to robili.
To nie miało mu dodać cierpienia. To miało je skończyć, zabić go.

Clarka znalazła wtedy Charlie. Dziewczyna zadzwoniła na pogotowie.
A wakacje i połowę semestru spędził w szpitalu psychiatrycznym.
To był jeden z najlepszych okresów jego życia. Jakim trzeba być żałosnym idiotą, żeby tak powiedzieć? Nie wiedział. Najwyraźniej takim jakim on był.

A teraz bał się jednego. Że Thomas dowie się o tym wszystkim i go zostawi, odrzuci.

- Mały...nie mów tak. Nadajesz się, masz talent i jesteś warty wszystkiego co najlepsze. I nie niszcz tych pięknych, utalentowanych dłoni. - wyszeptał Thomas do Clarka, trzymając go za ręce i ścierając łzy z policzków.
A potem odszedł.
Domyślił się.
I nie był zły.
Domyślił się.
Taaa, w sumie trudno byłoby się pociąć przypadkiem w nadgarstek.
Nie rozumiał ludzi, którzy się cięli. Siebie też nie rozumiał.
Ale musiał skończyć.
Przestać.

***

- Czyli...- Clark położył się załamany na kanapie. - Jeszcze raz...szkoła Hillwood, jest najbliżej, ale ma najniższy poziom. Szkoła Świętej Anny jest daleko i nie mógłbym jeździć tam sam, ale mają najlepszą ofertę. Szkoła, która jest najlepsza to szkoła prywatna. Najbardziej o mnie zabiegają i są blisko, tak? I jak się nazywa ta szkoła? - zapytał przecierając oczy. Za duży przypływ informacji.

- Em...The Flowers Academy.

- Chyba wybiorę tą, ale nie jestem pewny. A co jak mnie nie przyjmą? - znów zaczął panikować Clark.

- Już ci mówiłem. To nic. Przyjmą cię wtedy gdzie indziej. - Thomas wzruszył ramionami i usiadł obok.- Ale nie martw się. Na pewno Cię przyjmą.- uśmiechnął się przyjaźnie. Watson wziął pilota i włączył telewizję.

- ...przekazuję Danielowi. - trafili na program z wiadomościami. Thomas rozsiadł się wygodnie i wlepił wzrok w ekran.

- Dziękuję, Joseph. Wczoraj o godzinie osiemnastej wyszło na jaw, że niejaki Marcus P. opuścił zakład karny, w którym się znajdował i tymczasowo jest poszukiwany przez policję. Co najdziwniejsze, mężczyzna, który niegdyś prowadził szajkę, handlującą ludźmi, zostawił wiadomość, w której powiedział, że wrócił, że oni mają się strzec. Prosimy o szczególną ostrożność i...- Thomas nie słyszał co reporter mówił dalej.

Gdy Clark usłyszał wiadomość spanikował.

Zupełnie. Najpierw zesztywniał, spiął wszystkie mięśnie. Na wieść o tym, że oni mają się strzec, wtulił się w Thomasa, wręcz trzymając rozpaczliwie nogami i rękoma.

Clark zaczął...płakać? Krzyczeć? Histeryzować? Wrzeszczeć?
To ostatnie chyba najlepiej to opisuje.

Watson zupełnie nie wiedział co z tym zrobić.

I dlaczego tak się stało.
Wystraszył się jakieś wiadomości w telewizji?

To chyba nie była dla niego jakaś zwykła wiadomość.

To wszystko było jakieś nierealne.

Milioner nie rozumiał.
Nie kazał mu przestać. Deliatnie gładził po plecach i pozwolił płakać, tyle ile chciał.
Powtarzał cały czas tylko "Zawsze będę przy tobie, nje bój się." Aż w końcu chłopiec się uspokoił.
Najwyraźniej zawstydzony swoim wybuchem postanowił zamilknąć.
Thomas podał mu leki na uspokojenie.
Bo jakimś czasie zasnął. Tak po prostu, że zmęczenie, może od leków...
Dziwne dziecko. Pomyślał Tom.
Czekał przy nim, aż się obudzi.

Po jakiejś pół godzinie Clark otworzył swoje błyszczące, brązowe oczy.

- Powiesz mi co się stało?

Pokręcił głową, jakby bał się, że każde słowo może znudzić wilka, czychającego na niego w kącie.

- Ale już wszystko dobrze?

Znów pokręcenie.

- Okej... jak będziesz gotowy to powiedz mi, dobrze?

- Dobrze.- Cichutko mruknął chłopak.

- Pamiętaj o jednym. Nie bój się, gdy jestem blisko. A blisko będę zawsze. Śpij.- Watson przytulił Clarka do siebie i razem zasnęli...

***

- Pierwszy odpowie on, to tylko jego wina! Macie mi go znaleźć, nawet jeśli jest na drugim końcu Ziemi! I niech zapłaci.- wrzasnął histerycznie łysy, niski, gruby człowiek w garniturze. - Zapłaci...- zarechotał panicznie.

Boom! Zaatakowała nas akcja.
Oto ilustracja na dziś:

Autor: JulcixM
Nasyćcie się rozdziałem.

1180 magicznych, pięknych słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top