Ból
Taki odrywnik, pisany innym stylem.
Słońce powoli zachodziło za najwyższe budynki małego miasteczka.
Wysokie latarnie otaczające park czekały zapalone na nadejście mroku, aby choć trochę oświetlić drogę spóźnionym na kolację mieszkańcom pobliskiej kamienicy.
Wszędzie zapanowała głucha cisza. Nawet bezpańskie psy, błądzące po ulicach nie szczekały już na przechodniów, których zresztą nie było zbyt wielu o tej porze.
Słońce posyłało właśnie swoje ostatnie promyki, które próbowały choć chwilę zostać dłużej. Kiedy miasteczko właśnie zasypiało w spokojny sen, Clark łudził się z nadzieją że jeszcze da radę wytrzymać dłużej.
Jego posiniaczone ciało nie dawało mu ruszyć się choćby o milimetr.
Siedział skulony w kącie mrocznego pokoju, z którego nie mógł się wydostać.
W pomieszczeniu nie było słychać zupełnie nic oprócz małej myszki biegającej gdzieś pod deskami podłogi i prawie niesłyszalnego szlochu chłopca.
Jego twarz nie wyglądała już tak jak przedtem. Wcześniej uśmiechnięty i wesoły a teraz przygnębiony i pozbawiony zupełnie swojej godności. Co chwila mijały mu przed oczami obrazy sprzed kilku godzin.
Pamięta dokładnie wszystko...
nawet to czego nie chciał pamiętać.
Jego pokaleczone zmasakrowane ciało jeszcze bardziej sprawiało że przykre wspomnienia powracały. Z tego wszystkiego jednak najbardziej zapamiętał własny krzyk roznoszący się echem po pomieszczeniu, wredne uśmiechy jego oprawców, którym przyjemność sprawiało robienie mu krzywdy i przeraźliwy ból zupełnie nie do opisania narastający z każdą chwilą. Wiedział że to co mu robili znów się powtórzy, że wszystkie jego koszmary znów staną się prawdą.
Że wszystko co się stało znów nastąpi a on będzie znów musiał znosić okrutne tortury.
Jego oczy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej szklane, a lekko rumiane policzki mokre od oceanu słonych łez.
Powoli każda jego nadzieja odchodziła w niepamięć, gdy nikt nie przychodził mu z pomocą.
Gdyby ktoś chociaż się o niego martwił...
Thomas...nie wróci.
Nagle metalowe drzwi otworzyły się z niemiłosiernie głośnym skrzypnięciem dudniącym w uszach biednego chłopaka.
Clark już wiedział co to zwiastuje.
Wszystkie żarówki w pokoju zapaliły się wraz z pstryknięciem w kontakt. Teraz chłopaka oślepiała czysta biel znacznie
kontrastująca z brudnym pomieszczeniem.
Clark spojrzał lekko w górę jednak zaraz tego pożałował czując pieczenie na policzku i dźwięk uderzenia z otwartej dłoni. Było ono tak silne, że jego twarz odwróciła się w drugą stronę kierując jego spojrzenie na sypiący się tynk z ściany.
Eric z swoim wrednym uśmieszkiem podszedł do opadającego z sił chłopaka i jeszcze raz uderzył go mocno w brzuch tak że Clark leżał na podłodze zwijając się z bólu.
Jonas wykorzystując okazję kopnął go mocno w obolałe miejsce i powtórzył czynność jeszcze kilka razy z wielką rozkoszą. Przy drzwiach stał Mark opierając się o ścianę. W ręku obracał ostry nóż, który wydawał mu się teraz taki interesujący...
Clark leżał na podłodze powstrzymując swoje krzyki. Bał się płakać, bo wiedział, że gdy zacznie, jego oprawcy wzmocnią swoje uderzenia.
W końcu chłopak nie wytrzymał i krzyknął z bólu, gdy Jonas połamał mu żebro.
Chłopak cicho jęknął bojąc się, że gdy będzie głośniej Jonas przeniesie swoje kopnięcia na jego już wystarczająco, zmasakrowaną twarz. Nagle Mark odepchnął się lekko od ściany ruszając w kierunku chłopaka, który ledwo co łapał oddech.
Wyjął z kieszeni ostrze, które zaświeciło się w blasku żarówek i zadał cios w brzuch Clarka.
Nie chciał go jednak zabijać o nie, dobrze wiedział gdzie celować, więc rana sprawiła mu tylko niewyobrażalny ból, jednak chłopak będzie żył...
Będzie żył i cierpiał.
Uśmiechnął się widząc głęboką ranę z której sączyła się krew. Jonas pokiwał głową z uznaniem klepiąc Marka po plecach, a Eric tylko prychnął na głośny szloch Evansa.
Cała ich trójka nie robiła sobie zbyt wiele z tego jaki ból musi czuć teraz chłopak. Nie interesowali się zupełnie niczym jak tylko chęcią zemsty. Teraz tylko to się dla nich liczyło...
Jonas podszedł do dużego pudełka stojącego po drugiej stronie pokoju i wyjął z niego garść gwoździ.
Wrócił z miną szaleńca do swoich towarzyszy i chcąc pochwalić się jak dobrze torturuje innych, wbił jeden gwóźdź w dłoń Clarka, który krzyknął nie spodziewając się ciosu.
Na jednym Jonas nie zaprzestał.
Z każdą chwilą w ciele chłopaka było coraz więcej gwoździ w różnych miejscach nawet tych najbardziej boleśniejszym. Zaprzestał co dopiero gdy narzędzia się skończyły a podłoga pod stopami Jonasa była już cała w czerwonej cieczy.
Clark nie miał odwagi już nawet spojrzeć w górę. Poczuł jeszcze jedynie przeraźliwy ból z tyłu głowy i zimną podłogę pod jego twarzą.
Potem widział już tylko ciemność i nic więcej...
- Więc to tak wygląda koniec? - zapytał sam siebie marząc o śmierci, jednak to jeszcze nie ten czas. Koniec byłby ucieczką.
Clark musi jeszcze wiele przejść zanim to nastanie. Jego dawna nadzieja, choć tak mała, o ucieczce z tego przeklętego sierocińca teraz już zupełnie wygasła. Wygasła tak samo jak słońce znikając gdzieś daleko dając początek czemuś nowemu - nocy...
Już nie wróci. To za długo trwa. Już nie wróci...
Muszę powiedzieć, że w wiszkosci pisała to mona genialna koleżanka. Brawa dla niej.
Czemu nie ja? Po pierwsze nie potrafię opisywać scen przemocy i nie znam się na tym. Ona chyba najwyraźniej tak...brrr...
Jak się podobało?
Sorki za wszelkie bledy, ale piszę w samochodzie, a mam ochotę lokomocyjną, także ten no...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top