Rozdział 7

Szliśmy już około dziesięciu minut. Mimo tego, że zbliżał się wieczór, pogoda wciąż niesamowicie dopisywała. Przemieszczaliśmy się teraz środkiem gorącej, asfaltowej ulicy, jednak nie miało to znaczenia, gdyż rzadko kiedy jeździły tu samochody. Głuchą ciszę umilał jedynie czysty śpiew ptaków.

- Wybraliśmy idealne miejsce na wakacje. - Janek zaciągnął się świeżym powietrzem i posłał mi szeroki uśmiech.

- Rzeczywiście jest niczego sobie. - Również się zaśmiałam i rozejrzałam dookoła. Nie wiem czemu, ale ostatnio coraz rzadziej tu przychodziłam, w tej chwili zauważyłam ile straciłam. Ciągle czekałam aż rozwinie nam się jakiś temat, gdyż sama nie potrafiłam rozpocząć rozmowy.

- Jedziesz na Terecamp? - zapytał szatyn.

- Niestety nie. - Lekko posmutniałam. Jednak miałam coś zupełnie lepszego, miałam Terefere na własność.

- Brak pieniędzy, czy brak miejsc? - dopytywał.

- Jedno i drugie. Zapewne gdyby nawet było mnie stać na obóz, to z moim refleksem i szczęściem brakłoby dla mnie miejsca. - Zaśmiałam się i spojrzałam w jego kakaowe oczy.

- A jeśli ci to jedno i drugie załatwię? - delikatnie uniósł brwi.

- To wtedy odmówię, bo nie lubię wykorzystywać ludzi - odparłam po czym oderwałam od niego wzrok.

- Jeszcze zmienisz zdanie. - Zaśmiał się znacząco na co ja jedynie wywróciłam oczami.

- Prawie jesteśmy - oświadczyłam krótko i przystanęłam. Do miejsca, do którego zmierzaliśmy prowadziła oświetlana przez promienie słoneczne polna droga, wokół której rosły rozmaite zboża i kwiaty.

- Wooo pięknie tu - powiedział Jaś wodząc wzrokiem po zebranych tu naturalnych dobrach.

- Wiadomo. - Uśmiechnęłam się prowadząc go dalej. W końcu dotarliśmy na niewielką, zacienioną przez koronę jabłoni polanę. Trawa była tam w mocniejszym odcieniu zieleni niż na łące, czy u mnie na podwórku, a na drzewie można było dostrzec kilka dorodnych owoców. Przysiadłam, opierając się o pień.

- To wygląda totalnie jak z bajki. - zachwycił się mój towarzysz i zajął miejsce obok mnie.

Tym razem nie brakowało nam tematów. Może to głupie, ale zaufałam Jankowi w pełni i zdradziłam przy tym kilka z mniej znaczących sekretów. Nie wiem ile dokładnie tu byliśmy, ale po jakim czasie zaczęło się ściemniać.

- Lubisz oglądać zachody? - zapytał, gdy zauważył, że niebo wraz ze słońcem leniwie znikającym za horyzontem zmienia barwę z błękitu na ostry pomarańcz.

- Lubię. - Przytaknęłam opierając głowę o jego ramię. Mimo że po chwili chciałam wstać, gdyż zrozumiałam swoją głupotę, on przyciągnał mnie do siebie tak, że przylgnęłam do niego mocniej.

- W takim razie jeszcze pooglądamy. - Uśmiechnął się przyglądając się niemalże magicznemu zjawisku.

- Ale niedługo będzie ciemno - jęknęłam z niezadowoleniem.

- Co, nie trafisz? - Zaśmiał się nie odrywając wzroku od ognistego nieba.

- Nie, tylko... wiesz, to nie jest miasto, mogą się tu szwędać jacyś nietrzeźwi z ekhm niebezpiecznymi zachciankami - mruknęłam gorączkowo drapiac się po głowie na samą myśl o czymś takim.

- Egh, nie masz czego się bać przy mnie, jestem przecież taki męski. Ale jeśli poczujesz się bardziej komfortowo to wrócimy już teraz. - Drugie zdanie powiedział z troską w głosie, prawdopodobnie po to by mnie uspokoić.

- Dzięki Jasiu. - Posłałam mu promienny uśmiech, po czym zaczęłam go prowadzić w stronę domu, mając świadomość, że za pierwszym razem nie zapamiętał tak krętej trasy.

Gdy dotarliśmy na miejsce niebo calkowicie przeistoczyło się z koloru pomarańczowego w tak ciemny granatowy, że spokojnie można byłoby nazwać go czarnym. Noc była jednak bezgwiezdna, a księżyc był w fazie bliskiej nowiu.

- Wybacz, że Cię nie odprowadzę - rzuciłam krótko podchodząc do drzwi.

- Nieszkodzi, do zobaczenia Natalciu. - Podszedł i przytulił mnie na pożegnanie.

- Na którą jutro do sklepu? - Zaśmiałam się odklejając się od chłopaka.

- Nie ja jutro idę, więc możesz pospać - odrzekł wesoło.

- Będę u Was koło dziewiątej - powiedziałam.

- O nie, kim jesteś i co zrobiłaś z Natalką? Ona by nie wstała tak wcześnie z własnej woli! - mówił usiłując zachować powagę.

- Nie chcesz żebym przyszła? Okej, mogę zostać w domu. - Również powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.

- Do jutra Nela - powiedział i odszedł w stronę obozu.

- Do jutra Jasiek.

Author's Note

Taki ciut krótszy rozdzialik dzisiaj i ciut nudnawy, ale no, w każdym opowiadaniu zdarzają się nudne rozdziały, nie?
Przepraszam za błędy i dziękuję za przeczytanie 💕

Komentarze, gwiazdki = motywacja
Pamiętać! 😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top