Rozdział 4

- Filip? - mruknęłam z lekkim zdziwieniem. Czemu nie śpi o tak wczesnej porze? No cóż, może jedynie ja wstaje tak późno.

- Co cię dziwi? To moje 'mieszkanie' na najbliższy tydzień - rzucił niechętnie obracając się w moją stronę.

- Zapomnij, że cokolwiek mówiłam - szepnęłam spoglądając na słońce, które wciąż znajdowało się dość nisko nad horyzontem.

- Ładnie tu, co nie? - Przerwałam trwająca już od kilku minut ciszę.

Szatyn w rzeczywistości był zupełnie inny niż w Internecie. A może to tylko moje wrażenie? Odkąd tu przyjechał, nie uśmiecha się. A może się uśmiecha, tylko nie przy mnie? Cicho westchnęłam nie uzyskując odpowiedzi.

- Ej, co jest? - Nie wytrzymałam wreszcie i uklęknęłam koło niego. Nadal milczał.

- Filip, mów - rzuciłam już lekko zirytiwana niechęcią z jego strony. Nic.

- Nieważne, nie zmuszam, powiedz Jankowi, że czekam na niego przed domem - powiedziałam i powoli zaczęłam odchodzić.

- Czekaj - szepnał delikatnie zachrypniętym głosem i złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam głowę tak, że nasze spojrzenia spotkały się. Nie byłam pewna czy jego oczy wyrażają smutek, niepewność, czy może zmieszanie, nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu ludzkich emocji po spojrzeniu.

- Umiesz dochować sekretu? - spytał nie odwrając ode mnie wzroku, co sprawiało, że czułam się potwornie niekomfortowo, jednak, żeby go uspokoić, starałam się tego nie okazywać. Usiadłam obok niego, co zmusiło go do zaprzestania obserwowania mnie.

- Tak sądzę - mruknęłam.

- A więc słuchaj, chodzi o to, że... - Nie było mu dane dokończyć.

- Witajcie ranne ptaszki, widzę, że zmieniacie do siebie podejście! - rzekł radośnie Jaś opuszczając swój namiot. Kocham go, ale ma beznadziejne wyczucie czasu.

- Nie przesadzajmy - odrzekł powracając do swojego obojetnego tonu. Muszę przyznać, zabolało. Byłam pewna, że może kiedy już wyrzuci z siebie to co co gnębi, znów stanie się tym wesołym, kochanym Smavem.

- Oh Kłoda, daj jej szansę. - Janek uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę w stronę mojej działki, by następnie pójść do sklepu.

- Jak się spało? - zapytał.

Widziałam, że kątem oka na mnie zerkał swoim ciekawskim wzrokiem. Jakby chciał wyczytać wszystko z moich myśli. Nie było to jednak obelżywe spojrzenie, można powiedzieć, że było neutralne.

- Za krótko - jęknęłam przecierając oczy.

- A tam za krótko. - Zaśmiał się.

- A tobie jak? - Również spytałam.

- Przyjemnie, nawet za dużo komarów nie było - odparł szczęśliwie. Ja tylko uśmiechnęłam się na myśl, że te owady nie gryzą mnie, wiec w zupełności nie mam nic przeciwko nim.

- Jasiu... - Zaczęłam niepewnie.

- Słucham desko. - Na jego twarz wkroczył lekko kpiący uśmieszek.

- Boże, ty zawsze musisz popsuć ważny moment. - Zaczęłam się śmiać.

- Nie musisz Boże, Janusz wystarczy - kontynuował naszą 'sprzeczkę'. Może ciężko w to uwierzyć, ale czuję jakbym znała go od dobrych kilka lat i była dobrą przyjaciółka. Wywróciłam oczami udając zdenerwowanie.

- Wracając do tematu... martwię się o Filipa - szepnęłam.

- Hmm? Czemu? Fakt, zachowuje się ciut niecodziennie, ale każdy ma gorsze dni - powiedział wesoło, jakby nie był świadom tego co dzieje się z jego przyjacielem. Widocznie nie każdy widzi ból innych na pierwszy rzut oka.

- Dąbrowski, ja tak na serio... - kontynuowałam. Nie potrafiłam odpuszczać w takich sprawach, można powiedzieć, że byłam wręcz natrętna.

- Ja też tak na serio dziewczynko bez nazwiska. - Udawał całkowicie poważnego, ale nie do końca mu to wychodziło.

- Męcik - mruknęłam udając zdenerwowanie.

- Dobra Natalio Męcik, zapamiętam - oświadczył i przyspieszył kroku.

W sklepie to właściwie Janek robił zakupy, ja nabyłam tylko kilka potrzebnych rzeczy. Resztę drogi rozmawiałam z szatynem całkowicie na luzie, co było bardzo przyjemne. Mimo wszystko głęboko w głowie moje myśli krążyły wokół Kłody, byłam przekonana, że coś jest nie tak.

- Ej dokąd idziesz? - Niemal krzyknęłam, gdy Jaś pociągnął mnie za rękę w inną stronę.

- Przejdziemy się. - Uśmiechnął się szeroko.

- A możemy odłożyć zakupy? - Zaczęłam narzekać. Nie robiłam tego ze złości, po prostu nieraz miałam taką potrzebę.

- Nie idziemy do chłopaków, nie puszczą nas - mówił.

- Nie mam siły Jasiu. - Próbowałam się wykręcić. Czemu? Dziecinnie proste pytanie, byłam potwornie niewyspana.

- Ale... - Szukał argumentów.

- Wieczorem zaprowadzę cię w ciekawe miejsce, obiecuję. - Delikatnie uniosłam kąciki ust, by do reszty przekonać go do zgody.

- Nie mogę się doczekać - rzucił i oboje znów skierowaliśmy się do obozowiska. Wizyta w sklepie zajęła nam około godziny, więc wszyscy zdążyli się obudzić. Ale oczywiście nie dostrzegłam tam Smava.

- Hej - przywitałam się radośnie z trójką przyjaciół. Razem z Janem rozsiedliśmy się przy nich i zaczęliśmy przyrządzać kanapki.

Spełnienie marzeń każdej nastolatki, nieprawdaż? No cóż, ciężko zaprzeczyć, temu że moje marzenie właśnie się spełnia. Czułam się przy nich tak dobrze, byłam szczęśliwa.

- No to smacznego! - powiedział Staś. Zaraz... Mamy zacząć bez Filipa?

- Eee... Nie zapomnieliśmy o kimś? - zasugerowałam.

- No tak - mruknął Thor nie wyglądając przy tym na wesołego.

- Pójdę po niego - westchnęłam nie będąc pewna czy jestem gotowa na kolejne spotkanie z chłopakiem. Bezszelestnie odunęłam czarno-zieloną płachtę zaslaniającą wejście do namiotu.

- Chodź już - znów żadnej reakcji. Nienawidziłam takiej ignorancji.

- Błagam, przestań mnie smucić.

Author's Note

Serio mysleliscie ze tak szybko zdradzę wam co jest nie tak z Kłodą? Hahah no way 😚
Dzięki za przeczytanie i przepraszam za błędy :3

Komentarze, gwiazdki, polecanie znajomym = motywacja mordki :(((

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top