Rozdział 11

Rozdział dedykuję Nel_ka, która ma dzisiaj urodzinki, wiec ładnie złocie jej życzenia w komentarzach i koniecznie zajrzyjcie na jej profil

To, że pozwoliłam chłopakom zająć łazienkę jako pierwszym było beznadziejnym pomysłem. Głowa zaczynała boleć mnie coraz mocniej i nie miałam ochoty znosić ich wygłupów, dlatego siedziałam w swoim pokoju, całkowicie bez światła i czekałam na ten piękny moment, w którym będę mogła wziąć szybki prysznic i położyć się spać. O ile nie nabałaganią w łazience. Kogo ja oszukuję? Oni i porządek boją się siebie jak ognia. Westchnęłam. W tym wypadku czekało mnie jeszcze sprzątanie, co nie było przyjemną wizja spędzenia następnych kilku godzin. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

- Proszę - mruknęłam i automatycznie poprawiłam włosy i przetarłam twarz. Wraz z wejściem chłopaka, do pokoju wpadła niewielka smuga światła, które lekko podrażniło moje przyzwyczajone już do ciemności oczy.

- Jak tam? - zapytał, a ja po głosie od razu wywnioskowałam, że to Filip.

- Nie najlepiej, cierpię z powodu bólu głowy, a zapewne będę musiała jeszcze sprzątać po was cały dom - rzuciłam się na łóżko.

- Jak im powiesz, żeby posprzątali to to zrobią. - Mimo, że go teraz nie widziałam, wiedziałam, że się uśmiecha.

- A ty nie możesz Fifi? Proszę - mruknęłam pełna nadzieji, że chłopak ukróci moje męczarnie.

- Myślę, że jak ty im powiesz to prędzej się zgodzą - powiedział.

- Skoro tak twierdzisz - szepnęłam.

- Swoją drogą łazienka jest wolna, odpuszczę ci moje miejsce - rzekł kojącym, przyjemnym tonem.

- To nie w porządku - odparłam.

- Nie martw się, nie jestem zmęczony. - Zaśmiał się i pomógł mi wstać. Teraz był zupełnie inny niż na początku, czy dzisiaj na plaży. Może rzeczywiście mi zaufał?

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, jednak wiedziałam, że tego nie dostrzegł. Zeszliśmy po schodach i pobiegłam w stronę łazienki. Chyba w tym tygodniu pobiję rekord wykonywania czynności porannych i wieczornych. Za około dwadzieścia minut byłam gotowa i ruszyłam do salonu, by poprosić chłopaków o pomoc.

- Ej chłopaki? Bo jeśli nie chcecie mojej śmierci z przemęczenia to musicie mnie wyręczyć ze sprzatania, błagam - orzekłam.

- Co będę z tego miał? - spytał Florian.

- Pół grosza. A teraz szybko i tak nie jest tak źle jak myślałam - westchnęłam i udałam się do łóżka. Usnęłam od razu, gdy zamknęłam oczy. Właśnie tego potrzebowałam.

***

- Dzień dobry! - Usłyszałam i już po chwili zostałam zrzucona z łóżka.

- Spieprzaj - warknęłam widząc Janka, który przymierzał się do tego, by mnie połaskotać.

- Nie. - Zaśmiał się i rozpoczął tortury.

- Przes... tań... Jaś! - krzyczałam przez śmiech. W końcu udało mi się odepchnąć rozbawionego chłopaka.

- Idiota. - Wywróciłam oczami i opusciłam pokój pozostawiając go samego. Czy to aby na pewno dobry pomysł? Na dole zastałam chłopaków zajadajcych się jedzeniem, które zapewne miało starczyć przynajmniej na następne dwa dni.

- Kto wam pozwolił? - zapytałam rozbawiona.

- Rafał. - Thor wskazał na Kiśla pochłaniającego resztki z talerza.

- Cudownie - westchnęłam i zaczęłam robić sobie kanapkę.

- Sprawdzał ktoś prognozę pogody? - zapytał Janek, który zdążył już wrócić z mojego pokoju.

- Ma być lepiej niż wczoraj - odrzekłam z uśmiechem.

- A szkoda, w tym wypadku nas nie przygarniesz. - Rafał udawał smutnego, na co ja tylko zachichotalam.

- W sumie co jak co, ale jestem z was dumna, nienajgorzej wam wyszło sprzątanie - rzekłam. Rzeczywiście wszystko wyglądało zupełnie lepiej niż wczoraj.

- Wiem - odparł Florek.

- Jesteś prawie tak skromny jak ja - stwierdziłam biorąc do ust ostatni kęs chleba.

- Jeśli dzisiaj będzie ciepło to pójdziemy się przejść w to miejsce, o którym mówiłam, w porządku? - zaproponowałam Filipowi zachęcając go uśmiechem.

- Jasne. - Na tą wiadomość jego oczy zabłyszczały. Muszę przyznać, że rzadko udaje mi się kogoś rozweselić, jednak uśmiech na jego twarzy podczas tych kilku dni był dla mnie prawdziwym zwycięstwem. Po skończeniu śniadania przyjaciele opuścili dom, a ja zabrałam się za ogarnianie tego, co zostało w nieładnie.

- Pomóc ci? - Usłyszałam.

- Spoko Rafał, poradzę sobie - odparłam. Szczerze mówiąc, przydałaby się pomóc, jednak nie chciałam go wykorzystywać.

- Nalegam. - Nie odpuszczał. W sumie skoro sam chce to czemu nie?

- W porządku. - Zgodziłam się wreszcie.

Wszystko zajęło nam około godziny, a następnie oboje udaliśmy się do obozowiska. Reszta ekipy zdążyła już rozłożyć namioty, jednak nie mogliśmy usiąść na kocach z powodu mokrej trawy. Uwielbiałam świeży zapach deszczu i to jak natura budziła się do życia po tych kilku kroplach orzeźwienia. Słońce odbijało się w pozostałościach po wczorajszej burzy i tworzyło niesamowicie piękny efekt. Miałam nadzieję, że do południa pogoda zmieni się na jeszcze lepsze i będę mogła udać się ze Smavem na niemalże moją plażę.

Trzeba przyznać, że od pierwszego spotkania z Terefere rozmowy kleiły się coraz lepiej i coraz swobodniej czułam się w ich towarzystwie, co jakiś czas temu było jeszcze niemożliwe.

Jednak marzenia się spełniają.

Author's Note

Hej 💕 Musicie przyznać, że rozdziały pojawiają się ostatnio coraz częściej hehe
Ogólnie to powinnam uczyć się sonetu Shakespeare'a na 6 z angielskiego, ale strasznie mi sie nie chce ups
Nie będę się bardziej rozpisywać
Dzięki za przeczytanie 💖
Liczę na fajne komentarze

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top