Rozdział X (ostatni)
– I tak się proszę Państwa zostaje biznesmenem.
– Adam, cymbale, ty zdajesz sobie sprawę, że przegrałeś?
– No chyba ty, mój drogi kolego. Straciłem wszystkie nieruchomości, a to oznacza brak kredytów i zero długów. Jestem wolnym człowiekiem! – mężczyzna wzniósł obie ręce do góry triumfując – Pyk, klękaj teraz.
– On żartuje, prawda? Trzymajcie mnie i powiedzcie, że żartuje!
Dean parsknął pod nosem odkładając papierowe pieniądze przed siebie, Benny miał zabawną minę.
– Ja tam cię trzymać nie będę. A Adam jest po prostu Adamem, co zrobisz.
– Dokładnie! – potwierdził sam Adam po czym zmarszczył czoło – Chwila, słucham?!
Wszyscy przy stole zachichotali. Lafitte klepnął przyjaciela w plecy szturchając go zaczepnie. Och, to była piękna wrześniowa niedziela. Po obiedzie, na który Benny wraz z Susan i oczywiście Adamem zostali zaproszeni, rozłożyli planszówki i skończyło się na Monopoly. Jak zawsze.
Niebieskooki brunet wyłonił się z kuchni niosąc wspaniale wyglądające wysokie szklanki z truskawkową lemoniadą, własnego autorstwa.
– Ale z prądem, co nie? – dopytał dla pewności Benny. – My dzisiaj jesteśmy bez autka.
– Innej bym nie robił.
Wrzesień w tym roku rozpieszczał pogodą; było ciepło, naprawdę ciepło. Mało padało, rzadko niebo przysnute było chmurami, a jesienny wiatr nie porywał czapek z głów tylko je głaskał. Wszystko to kusiło by jak najwięcej czasu spędzać na dworze. Castiel wrócił do towarzystwa po odłożeniu tacy na miejsce i klapnął obok Deana, wsuwając mu swoją lewą rękę za plecy, dyskretnie je nią muskając.
Dean uśmiechnął się i oparł mu głową na ramieniu.
Jak to powiedział ostatnio Singer, małe rzeczy to klucz do szczęścia. Musiał przyznać, że coś w tym było. Coraz częściej dostrzegał radość w zwykłych, codziennych czynnościach. Włączał radio przy szykowaniu posiłków, tańczył przy tym i śpiewał (kiedy Cas nie patrzył; raz przyłapał go na tym i wyciągając mu łyżkę z dłoni porwał go na środek by pokołysali się wspólnie). Miał również w zwyczaju opowiadać Casowi co wydarzyło się danego dnia. Kiedy już wskakiwali pod kołdrę przytulał się do bruneta i dzielił swoimi emocjami, co mu się podobało, co było przyjemne, a co wręcz przeciwnie. Zasypiał z myślą, że jutro przywita go kolejny, nowy dzień, a stary zostaje za nim, w przeszłości. On już minął.
Od roku mieszkał z Castielem w ich wspólnym mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy. Po tym jak doszczętnie pozbyli się wszystkiego za pomocą zestawu małego budowlańca pod starym adresem Deana, nigdy tam nie wrócił. No może z wyjątkiem tego jednego spaceru kiedy stanął razem z Casem przed nim i tylko na niego zerknął upewniając się tym samym, że jednak to nigdy mu się on nie podobał. Dom oddał w ręce miasta, nic za niego nie chciał, zresztą i tak była to niewielka suma. Poprosił by wpłacili ją na bostoński Dom Dziecka.
Początki były ciężkie, nawet bardzo. Miewał okropne wahania nastroju, denerwował się szybko i często z błahego powodu. Wybuchał w przeciągu kilku sekund. Aczkolwiek odpowiednie środowisko i czas leczył rany. Oboje z Casem uczęszczali na zajęcia do Roberta Singera, terapia bardzo pomogła. Brunet otworzył się, przestał bać się komunikować swojego zdania oraz swoich emocji. Wcześniej wydawało mu się, że gdy nie zgodzi się w czymś z Deanem to znaczy, że coś z nim jest nie tak. Nie było. To po prostu było jego zdanie.
Dean zerwał także wszelkie kontakty z Rufusem Turnerem, tak na dobre, który przynajmniej na koniec okazał się mieć jaja. Zrzekł się wszelkich praw do ich "wspólnej pracy", twierdzenie jak i wszystkie wyprowadzone równania były własnością Winchestera. A ten mógł, po swojemu, dokończyć założenie i to zrobił. Kilka miesięcy później opublikował swoją pierwszą pracę naukową. Listom i telefonom nie było końca. Turner zadbał również oto by sędzia przychyliła się do umorzenia starych, toczących się wciąż postępowań. Dean Winchester, pierwszy raz w swoim dorosłym życiu, miał czyste konto. Był wolny.
Oferty pracy spadały na niego jak nigdy, ale dał sobie czas na to, nie chciał się spieszyć. Rozmawiając o tym z Casem zawsze podkreślał, że nie odrzuca żadnej, ale musi być pewien przyjmując którąś, że chce to robić i pracować w takiej formie. Castiel natomiast wciąż wykładał na uniwersytecie i realizował się jako architekt; przy jednym z projektów byli nawet z Deanem wspólnikami.
Życie w Bostonie było jak rollercoaster, ale zdecydowanie częściej oboje byli na samym szczycie i podziwiali piękne widoki. Dean czuł, że nie musi niczego przed nikim ukrywać, a to naprawdę wiele zmieniło w jego postrzeganiu relacji. Odkąd odkrył przed Casem wszystkie swoje karty, mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią w ich związku i...często z tego korzystał. Pierwszy wychodził z inicjatywą i cieszył się jak dziecko, że może to robić.
Benny założył własną firmę budowlaną, w której zatrudnił Adama. Podobno był to pomysł Susan, aczkolwiek bardzo szybko okazało się, że wcale nie. Nie ona pierwsza to zaproponowała. Na razie żadne dziwne zdarzenia związane z Adamem i jego byciem lekkoduchem nie miały miejsca, wszystko układało się tak jak powinno.
Późnym popołudniem goście opuścili mieszkanie przyjaciół, a ci po uprzątaniu salonu, mogli wreszcie zająć się sobą. Przenieśli się do czytelni, na ich ulubiony fotel, a Dean na swojego ukochanego, który wciągnął go na kolana.
– A może odpuścimy dzisiaj spacer? – zaproponował nieoczekiwanie Castiel kiedy Dean kończył czytać na głos trzeci rozdział Zbrodni i kary – Mam ochotę pobyć trochę w domu, może coś razem obejrzymy. Co ty na to?
Blondyn odłożył książkę na stoliczek po lewej stronie, po czym drugą ręką uniósł delikatnie podbródek bruneta. Uśmiechnął się szeroko i złożył na jego ustach słodki, czuły pocałunek.
– A ja na to jak na lato. Zrobisz popcorn i jestem cały twój.
≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥
Parę miesięcy później
– Zaspali kurwa czy jak?!
Benny zaklął wznosząc oczy ku niebu. No szlag jasny by to trafił! Od dziesięciu minut jak idiota stał pod kamienicą i wciskał guziczek w domofonie. Muzyczka leciała, a nikt w mieszkaniu słuchawki nie podnosił ani nawet nie odblokował drzwi.
– Pewnie jeszcze grzeją stópki pod kołderką. Albo wymieniają płynami. Daj im parę minut, to tak szybko nie działa – rzucił Adam po opuszczeniu szyby w chevrolecie. Zabrzmiało to z goła inaczej bo buzię miał całą wypchaną żelkami.
– Adam, stul że ty dziób! Byliśmy umówieni, to byliśmy umówieni. Nie chcę zostawiać Susan tak długo samej w domu.
– Przecież nie jest sama - w paczce, którą miętolił w dłoniach został ostatni czerwony żelek. - Mały Benny na pewno nie daje jej spokoju w brzuszku.
– No właśnie! A jak będzie chciał szybciej wyjść?!
– Ale to dopiero szósty miesiąc.
– A SŁYSZAŁEŚ O WCZEŚNIAKACH?!
Oboje gwałtownie obrócili się w stronę drzwi wejściowych, które z charakterystycznym zgrzytem uchyliły się.
– Panowie, ale po co te krzyki? Toż to można przecież spokojniej.
– Z tym jeło... – Benny urwał, by nie kończyć tego niesmacznego określenia. – Ma pani rację, pani Maguire. Przepraszamy. Próbujemy się dostać do chłopaków, ale chyba zaspali.
– A skąd że znowu! Z samiutkiego raniuszka jak żem sobie kawusię parzyła to wsiedli do samochodu z walizkami i z piskiem opon odjechali.
Benny zdębiał.
– Co? Dokąd? Z jakimi walizkami?
– No wczoraj jak wieszałam moje ukochane ściereczki kuchenne na suszarce za oknem to widziałam takiego dużego, białego dostawczaka. Chłopczyk (Dean) pakował kartony do niego, a Casuś podpisywał jakieś papierki.
– Ale jakie kartony? – Lafitte przetarł twarz dłonią. No jeszcze więcej problemów mu brakowało. – Jaki dostawczak? Przecież –
I wtedy do Benny'ego dotarło. Znieruchomiał jakby system w jego głowie się zawiesił. Po kilku sekundach skinął głową pani Maguire, pożegnał się i wrócił do samochodu. A tam uśmiechnął się szeroko jak jeszcze chyba nigdy w życiu. Adam się wzdrygnął.
– Stary, przerażasz mnie. Musimy ich poszukać, wystawa otwiera się za pół godziny, jeszcze zdążymy.
– Adam. Posłuchaj mnie uważnie. Oni pojechali. Przed siebie. Razem – poruszył dodatkowo brwiami.
Adam, którego zapłon nie działał tak jak u wszystkich, dopiero po minucie jak nie więcej zrozumiał o co chodzi. Gwizdnął z uznaniem wciskając opakowanie po słodkościach w drzwi pasażera.
– A mogę powiedzieć o tym Susan? Proszę! – zapytał z miną smutnego kundelka.
– Niech ci będzie. Możesz.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej
– Stacja będzie za dziesięć kilometrów, zatrzymać się? – zapytał Cas kątem oka zerkając w stronę ukochanego, który drzemał sobie na siedzeniu obok.
– Nie, dziękuję – ziewnął. – Jest okej.
– Ale na pewno kochanie?
– Na pewno.
Opuścili Boston. Opuścili miejsce, które Dean sądził, że nie opuści już nigdy. A jednak bardzo się w tej kwestii pomylił. Castiel przed wyjazdem poinstruował Deana o przebiegu podróży, że ma informować gdy tylko poczuje się źle, a on sam będzie dawał znać o każdej, najbliższej stacji paliw czy parkingu. Tak na wszelki wypadek.
Dean Winchester czuł się...no właśnie, sam nie wiedział jak to określić. Wyobrażał to sobie chyba zbyt pesymistycznie, bo oprócz supła w okolicach żołądka i delikatnego mrowienia w karku nie czuł nic. Po prostu obserwował przez szybę zmieniający się krajobraz i trzymał bruneta mocno za rękę. To był ten czas. To był odpowiedni czas na tę decyzję. Przyjął pracę jako analityk do spraw katastrof lotniczych, nie dość że liczby to jeszcze pomagałby rozwikłać zagadki i przynosił ulgę rodzinom. Sam nie przepadał za lataniem samolotem, to jest nigdy nie miał okazji się przekonać jak to jest, ale fakt zamknięcia się w pudełku, które lata przerażał go dostatecznie mocno by nie próbować. A Castiel pracował w takich warunkach, że dla niego przeprowadzka nie była problemem.
To naprawdę był odpowiedni czas.
– Albo wiesz co? Zatrzymaj się. Rozprostujemy nogi.
– Nie ma sprawy – powiedział Cas unosząc ich złączone dłonie do swoich ust. Cmoknął wierzchnią część dłoni ukochanego.
Kiedy tak stali na parkingu stacji, oparci o samochód, z kubkiem kawy w ręce, a słońce przyjemnie grzało ich buzie, Dean obrócił głowę by spojrzeć na Casa.
Czyli tak właśnie wygląda spokój? Mogę się przyzwyczaić.
Pomyślał, a Castiel, jak gdyby czytał mu w myślach uśmiechnął się od ucha do ucha.
Dean odpowiedział mu tym samym.
Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się iż tak uda mi się rozwinąć tę historię. Cieszę się, że powstała. I jestem ciekawa waszych ulubionych scen. Opowiadanie jest skończone, ale kto wie, może kiedyś jakiś rozdział do niego dopiszę <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top