Rozdział IV


Piłeczka tenisowa od ponad pół godziny wzbijała się w powietrze i opadała po tym samym torze, wprost w dłonie Deana Winchestera, który po połamaniu ostatnich dwóch drewnianych krzeseł, potrzebował zebrać myśli. Odgłos uderzenia piłeczki w skórę dłoni roznosił się echem po pomieszczeniu, dawniej salonie, bo dźwięk powoli nie miał się na czym zatrzymywać. Kanapa zaskrzypiała gdy poprawił głowę na jej oparciu. Góra, dół. Góra, dół.

Pieprzony wymiar sprawiedliwości, pieprzeni obrońcy i policjanci, którzy żerują na właśnie takich sprawach. To nie była jego wina, nie była. Został sprowokowany, mundurowy sam go zaczepił szukając najwyraźniej rozrywki, gdy w dzielnicy wiało nudą. Nie był w tym wypadku przestępcą tylko ofiarą, okrutnie potraktowaną, okrutnie wrzuconą do worka ze wszystkimi rzezimieszkami w okolicy. Tak, nosił znoszone ubranie i rozpadające się trampki, ale do chuja, nie oznaczało to, że miał ochotę rozkwaszać mordy w każdej alejce.

Te czasy minęły.

Przeszłości jednak nie da się tak łatwo wymazać. Każda przyczepiona łatka zostaje z człowiekiem do końca jego życia, pakuje się je do trumny, nawet jeśli dawno już wyblakły.

Westchnął. Gdyby ten pies nie wyciągnął wtedy zapalniczki by z jebanym uśmiechem odpalić papierosa, pewnie by odpuścił. Schowałby ręce do kieszeni, ewentualnie dał się zamknąć na dwadzieścia cztery za nic, trudno, ale nie...skurczybyk musiał się zaciągnąć jak pieprzony narkoman. Nic dziwnego, że policja w Bostonie miała jedną z najgorszych opinii w całym kraju, nosili mundury nie zdając sobie sprawy co sobą reprezentowały.

Ogień. Ogień działał na niego jak płachta na byka. Jedna iskierka i wybuchał, nie panował nad tym, nie po tym wszystkim co się w tym domu wydarzyło.

Dźwignął się do pozycji siedzącej odrzucając piłeczkę gdzieś w kąt, słyszał jak poturlała się po podłodze. Przetarł twarz dłońmi, powinien się powoli zbierać do wyjścia. Umówił się z Castielem na wieczorny przegląd jego domowej biblioteczki. Ostatnimi czasy zastanawiał się dlaczego w ogóle ta relacja, jeśli można było to tak określić, jeszcze trwała. Fakt, brunet był przystojny, pociągał Deana nie tylko swoim wyglądem, ale także swoją osobowością. Trafiało do blondyna wszystko co facet mówił, często zgadzał się z wysnutymi wnioskami, myśleli podobnie. Postrzegali rzeczy tak samo, tematy do rozmów nie miały końca. Po pracy z Turnerem, jechał z chłopakami do baru, a gdy po godzinie zjawiał się tam Cas, Dean zabierał swój kufel i siadał obok niego. Odpływał.

Facet wciągnął go w świat, który kochał od dziecka, ale o nim zapomniał. Książki, ciekawostki, wiersze, opowiadania – pochłaniał tego za dzieciaka miliony. Potem uciekło mu to sprzed nosa, zakopał, spalił notatki i zeszyty. Łatwiej było wyjść i się zabawić na mieście, nie musiał przy tym za dużo myśleć.

Kiedy Castiel ponowił zaproszenie do siebie, Dean zgodził się lecz nie krył zdziwienia. Byli pijani, dużo wtedy rozmawiali, Castiel go nawet pocałował w czoło – wszystko wynikało z wypitych procentów. Na trzeźwo Dean nigdy by się nie odważył wylecieć z auta za facetem. Przeklinałby siebie w myślach za bycie tchórzem, ale to wszystko, nie ryzykowałby. Kolejne spotkanie to kolejny bagaż emocji, a niestety nie można go sobie wcześniej spakować i przygotować się na to co może się wydarzyć. Nie da się.

Boże, nie chciał siedzieć u niego z miną zbitego psa, ale nie czuł się dobrze. Wszystko przez tę cholerną rozprawę z rana.

Wysoki Sądzie, precedens miał miejsce w tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym roku. Oskarżony może podjąć walkę z przedstawicielem władz, jeśli jest to spowodowane obroną wolności. Henry –

– Wysoki Sądzie, przecież to jakaś kpina!

Dean podniósł się gwałtownie z miejsca, pożerając wzrokiem obrońcę zasranego policjanta, który się nawet nie stawił na sali.

– Konstytucja Stanów Zjednoczonych gwarantuje mi prawo do samoobrony.

Urzędnik przewrócił oczami. No dupek.

– Proszę mi tu nie opowiadać o Konstytucji!

Nie dość że dupek, to jeszcze idiota.

– Zapomniał Pan chyba gdzie się w tej chwili znajdujemy. Ten dokument daje mi prawo do wolności. Wolność to prawo do oddychania. Bez wolności nie ma człowieka.

Sędzia Martinez odchrząknął nakazując wzrokiem powrót na swoje miejsca. Dean opadł na krzesło czekając na wyrok.

– Siedzę tu od piętnastu minut zerkając na listę twoich wykroczeń, Deanie Winchester i nie mogę uwierzyć w to co widzę. Napady, rabunki, kradzieże. Rozumiem, że każdemu zdarza się zejść na złą ścieżkę, ale gdy sytuacje powtarzają się cyklicznie, mamy tutaj problem. Wciąż, pomimo swojego stanowiska, wierzę w ludzi. Wierzę, że każdemu należy się druga szansa, nawet tobie.

I dlatego dostał nadzór terapeuty. Wcisnęli mu pieprzonego lekarza, który po pierwszej wizycie zamknie go u czubków. Fantastycznie. Szczerze, wolałby chyba odsiedzieć swoje w więzieniu. Nie musiałby się spowiadać obcym ludziom, którzy teraz nagle będą udawać, że im zależy, że chcą pomóc. Gdzie byli kilka lat temu! Gdzie byli gdy płakał w poduszkę i błagał o ratunek.

Odwracali głowy zasłaniając się papierami, wnioskami i procedurami. To właśnie robili.

Wiedział, że Rufus Turner odegrał znaczącą rolę w ostatecznym wyroku i powinien mu podziękować, ale...facet od pewnego czasu, szczególnie przed rozprawą zachowywał się jakby znał Deana całe życie i tylko on wiedział co dla niego będzie najlepsze. Jasne, fajnie było rozwiązywać razem zadania, bo naprawdę czuł, że się rozwija. Nie musiał biegać ze szczotą i myć kibli, aczkolwiek to wpływanie na jego życie zaczynało go powoli denerwować.

Zadania zadaniami, ale rozprawy to jego prywatna sprawa.

– Dean! Dean, poczekaj!

– Ja naprawdę chcę już tylko wrócić do domu.

– Czemu się nie cieszyć? Przecież to jest wspaniała wiadomość! Mogłeś trafić do celi, a tak dwa razy w tygodniu odbębnisz spotkania z psychologiem.

Przeszli przez ogromne, masywne drzwi opuszczając budynek Sądu Najwyższego. Dean zbiegł po schodach czując wzrok Turnera na plecach, typ nie zamierzał odpuścić. Zatrzymali się u ich stóp.

– Proszę P... – odchrząknął – Rufus, dziękuję ci za pomoc i załatwienie tego w ten sposób, ale dał bym sobie radę sam. Na wszystkich poprzednich rozprawach broniłem się sam i byłem całkiem niezły. Nie potrzebuję by teraz obcy typ wpakowywał mi się do głowy i udawał, że rozumie wszystko co tam widzi. Podoba mi się co razem robimy, to nad czym pracujemy i niech to tak zostanie, okej? Doceniam chęci, ale taki już jestem i nie zamierzam nic z tym robić.

Rufus kiwnął głową niby ze zrozumieniem, chwilę jeszcze porozmawiali o nowym zagadnieniu matematycznym i każdy poszedł w swoją stronę. Szanował Turnera, facet był wybitny w swojej dziedzinie, znaleźli wspólny język i pracowało im się jak na razie bardzo dobrze, aczkolwiek profesor posiadał również te wkurwiającą cechę, której Dean nie trawił. Nadgorliwość i nadopiekuńczość. Nie rozumiał, gdy chłopak mówił, że nic więcej nie potrzebuje, że w razie potrzeby sam się zgłosi. I tak przy każdym powitaniu zadawał masę osobistych pytań wynikających z troski, ale nie zmieniało to faktu, że były wkurwiające.

Przed wyjściem skorzystał z łazienki. Myjąc ręce zerknął na swoje odbicie, nie wyglądał źle, raczej normalnie. Koszula i jeansy, standardowy outfit. Worków pod oczami mogło by nie być, ale coś go w nocy ciągle budziło. Takie dziwne uczucie, którego nie da się nazwać. Ugh, zakręcił kran i skierował się do drzwi. Czekał go jeszcze spacer pod mieszkanie Casa. Benny i Adam pewnie siedzieli już w barze kończąc pierwszą kolejkę, na wieść o jego spotkaniu z wykładowcą przez pół wieczoru nie dawali mu spokoju. Chyba dobrze, że nie będzie się z nimi widział przed, znowu insynuowali by nie wiadomo co.

Klucze prawie wyleciały mu z dłoni, gdy obracając się w stronę ścieżki dostrzegł wzrokiem Impalę, a w niej Benny'ego. Z opuszczoną koparą podszedł do samochodu.

– Zostawiłeś mnie samego z tym czubkiem, naprawdę myślałeś, że wytrzymam tam bez ciebie, gnojku?

Dean uniósł kąciki ust. Kumple gdy byli obok siebie zachowywali się jak idioci, wiadomo, aczkolwiek osobno dało się z nimi pogadać. Wpakował się na miejsce pasażera i przewrócił oczami ignorując pisk opon. Benny kochał się popisywać.

– I jak tam stary? Jesteś na wolności, więc cię nie przymknęli, znowu się wywinąłeś. Co dostałeś?

– Wolałbym cele.

– O Jezu, przestań. Dali ci kolejną fuchę? Wracasz na mopa? No co? – czerwone światło pozwoliło Lafitte spojrzeć na kumpla.

– Zamkną mnie w pokoju bez klamek, przyjacielu. Już niedługo.

– Co ty pieprzysz?!

– Będę dwa razy w tygodniu siedział grzecznie na fotelu i słuchał jaki ze mnie powalony typ.

Benny zmarszczył czoło wciskając gaz.

– Poczekaj, załatwili ci terapię?

– W skrócie tak. Facet ma na podstawie naszych spotkań określić w jakim stopniu mnie pojebało i co zrobić, że to pojebanie było mniejsze. Życzę powodzenia.

Cisza, która zapadła w aucie była...dziwna. Dean czekał na jakąś ripostę, ale takowa się nie pojawiła.

– Benny? Aż tak cię zatkało?

Odchrząknięcie.

– Nie, po prostu wydaję mi się, że to jest najlepsze co mogło cię spotkać po tej rozprawie, a ty jęczysz.

– Ty też? No co z wami, ludzie! Nie będę siedział i się płaszczył, moje życie to moja sprawa. Diagnozy mogą sobie wsadzić głęboko. Normalnie by człowieka zamknęli to nie, muszą wydziwiać.

Benny gwałtownie zahamował. Podjechali pod mieszkanie Casa, przed budynkiem było sporo miejsca, przyjaciel nie musiał ciskać na pedał z całej siły, a jednak to zrobił. Zgasił silnik i rzucił kluczyki na deskę rozdzielczą.

– Dean, czy ty się do chuja słyszysz?! – krzyknął – Udało ci się uniknąć jednego z najgorszych wyroków, a pobicie policjanta w tym kraju porównywane jest do morderstwa, nie zamknęli cię, możesz sobie chodzić gdziekolwiek chcesz i jeszcze ci źle?! Kilka miesięcy nie byłoby cię w barze, nie mógłbyś spotkać się z Castielem, nie mógłbyś budować kariery u tego profesora – tyle by cię ominęło! Ktoś tam o ciebie walczył, Dean. Kurwa, weź to pod uwagę. Ja wiem, że czujesz się dziwnie, bo tyle rzeczy nagle idzie dobrze, ale uwierz mi, o wiele lepiej byś się czuł, gdybyś dopuścił do siebie myśl, że ci się to wszystko po prostu należy.

≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥ ≥

Castiel, wykładowca z bostońskiego uniwersytetu, mieszkał na drugim piętrze w przepięknej kamienicy. Dean nie mógł się napatrzeć na przestronną, marmurową klatkę schodową. Schody prowadzące na górę wyglądały jak wyjęte z jakiegoś pałacu, złota balustrada odbijała ciepłe światło lamp, a dywan wygłuszał każdy krok.

Tak, schody pokryte były brunatnym dywanem. Kurwa jego mać, kim był ten Castiel? Bo na pewno nie tylko wykładowcą, raczej hobbystycznie nauczał literatury. Nie możliwe by mieszkał w takim miejscu pracując na etacie.

Wziął głęboki wdech i zastukał kołatką (Chryste!) pod numer pięć. Parę sekund później Castiel wyłonił się z wnętrza, w pięknym niebieskim swetrze. Fuck.

– Witaj Dean, cieszę się, że jesteś. Wchodź. Czego się napijesz? Wody, kawy, soku? Mogę też zaparzyć herbatę.

Chłopak parsknął pod nosem. Mężczyzna wyrzucił z siebie słowa jak z procy, co trochę połechtało jego ego. Stresował się spotkaniem. Urocze.

– Może być sok, dziękuję.

Ściągnął trampki i ruszył za mężczyzną. O cholera, po takiej klatce schodowej nie sądził, że coś go jeszcze zaskoczy, ale się przeliczył. To mieszkanie było obłędne. Nieduże, salon połączony z kuchnią, sypialnia i łazienka to wszystkie pomieszczenia, ale wystrój przyprawiał o zawrót głowy. Ciemnozielone ściany w połączeniu z mahoniowym drewnem i złotymi dodatkami – to strzał w dziesiątkę. Ktoś kto to projektował powinien dostać Oscara, gdyby istniała kategoria aranżacji wnętrz.

– Wybacz jeśli przesadziłem, ale rzadko ktoś mnie odwiedza. Właściwie to nikt.

Gałki oczne wyszły mu z oczodołów na ten widok. Dwie sałatki, talerz małych kanapeczek, o shit, tam obok były chyba krewetki. Dean nigdy nie jadł krewetek. Zaschło mu w gardle. To wszystko było dla nich?

– To wszystko dla nas czy organizujesz dzisiaj przyjęcie?

Castiel uśmiechnął się nieśmiało.

– Czyli przesadziłem. To dla nas, nie mogłem zdecydować się na jedną rzecz.

– Czekaj, TY TO PRZYGOTOWAŁEŚ?!

– Od czasu do czasu lubię się pobawić w kuchni, ale tylko kiedy mam wenę.

Chłopak oparł dłonie na oparciu krzesła. Krzesła obitego skórą.

– Dzisiaj miałeś jej sporo.

– Dziwisz się?

Rumieniec zakwitł mu na policzku. To był sen, na pewno. Musiał to być sen! Ktoś taki jak on nie jada w takim miejscu, takich rzeczy z takim typem! A może po prostu czasami komuś się w życiu udaje? Może raz na jakiś czas tam na górze ktoś stwierdza, że należy przerwać złą passę? Słowa Benny'ego, najlepszego przyjaciela jakby nie patrzeć, trochę nim trzepnęły. Przed wyjściem z auta przyznał mu rację. Za dużo jęczał i narzekał zamiast po prostu się cieszyć. Cieszyć i korzystać. Castiel nie zaciągnął go tu siłą, nie rozbierał go, nie narzucał się. Dean o wszystkim decydował, wybrał datę i godzinę. Mężczyzna nie wkraczał w sferę jego wyborów, trzymał się na dystans. Dosłownie jakby wiedział co Dean w danej chwili potrzebuje.

A potrzebował wytchnienia i relaksu. I tej pysznej kolacji. Ilość talerzy nieco go wystraszyła, ale z tego co Castiel mówił, gości nie miewał. Mógł nie wiedzieć co przygotować, Dean nie wspominał co lubi, chciał by było więcej niż mniej. Dobry gospodarz.

Kanapki z pastą z łososia i kiełkami były...najlepszymi kanapkami jakie Dean w życiu jadł! A krewetki, o matko! Uszy mu się trzęsły jak sięgał po kolejną. Mógłby mieć taką kolację na co dzień, niech Castiel go tu zamknie, każe mu zostać na zawsze. Był debilem chcąc się wpakować do celi, przecież to trzeba upaść na łeb by dać się dobrowolnie zapuszkować!

No debilem.

Gdy już zjedli, to jest Dean pożarł połowę zastawy, wspólnie posprzątali. Gdyby ktoś teraz zastał ich razem w kuchni, zmywających, uznałby że oto małżonkowie skończyli posiłek. Castiel podawał Deanowi naczynia, ten je wycierał i po wskazówkach mężczyzny odkładał na miejsce.

Następnie wycisnęli razem sok z pomarańczy i przeszli do głównego celu dzisiejszego spotkania. Jednak musiał zmienić swoje wcześniejsze stwierdzenie, mieszkanie BYŁO duże. Na pierwszy rzut oka nie, ale trzeba było wiedzieć gdzie patrzeć. Salon wyposażony w kanapę, stolik, telewizor i trzy, ogromne kwiaty w donicach skrywał pewien sekret. Tajemne przejście. Dean przestał już liczyć ile razy otwierał buzię z zaskoczenia. Zaraz obok pierwszego kwiatka, w rogu, znajdowały się drzwi do biblioteczki, która była osobnym pomieszczeniem.

Dwa fotele, kominek i półki pełne książek dosłownie wszędzie, od podłogi aż po sam sufit, a w kamienicach ten sufit był bardzo wysoko. Dean prawie się rozpłakał, z trudem się powtrzymał, ostatkiem woli zmienił płacz na chichot. Boże, ile by dał by mieć taki pokój tylko dla siebie. Dołożyłby tablicę na kredę i nic mu więcej do szczęścia nie było potrzebne.

– Wow, Cas. To miejsce jest...wow.

– Cieszę się, że ci się podoba. To mój ulubiony pokój, czasami tutaj śpię. Coraz częściej zastanawiam się po co mi osobna sypialnia.

Och Cas, może kiedyś pokażę ci do czego może służyć sypialnia

– Nie wychodziłbym stąd za żadne skarby. W ogóle nie opuszczałbym mieszkania na twoim miejscu. A ty tyle w barze siedzisz. Cas, zaskakujesz mnie na każdym kroku coraz bardziej.

Szlag, powiedział to chyba na głos. Mina mężczyzny to potwierdziła, pięknie się zarumienił.

– To od której książki zaczniemy?

– Dzisiaj ty wybierz, ja następnym razem – Castiel usiadł na fotelu przy kominku, Dean szybciutko odwrócił wzrok wcale nie myśląc o tym, że najchętniej to usiadłby na nim.

– Ale ich jest tak duuużo – zajęczał, w tym był przecież całkiem niezły.

– W takim razie zaskocz mnie.

Zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Kurwa! Głęboki wdech. Wszystko super, jest pięknie, ale wciąż może mieć trupy w piwnicy.

Ciężko było wybrać jedną książkę, wszystkie były wspaniałe. Literatura brytyjska, amerykańska, same dobre tytuły, większość z nich znał, stwierdził więc, że wybierze jedną ze swoich ulubionych.

Zajął miejsce naprzeciwko mężczyzny, fotel był mięciutki, zapadł się w nim. Nic nie skrzypiało, nic się nie wbijało w plecy, czysta przyjemność. Przejechał dłonią po twardej okładce, napawając się chwilą.

– Ciekawy wybór – wibrujący głos bruneta ściągnął go z powrotem.

– Uwielbiam, że każde jej opowiadanie skrywa sekret. Nie ważne jak wysoki iloraz inteligencji posiadasz i tak jesteś na końcu zaskoczony. Kompletnie się nie spodziewasz puenty.

– Shirley Jackson została do tego po prostu stworzona – powiedział Cas kończąc swój sok, odstawił pustą szklanką na stoliku obok. – Masz może ochotę na herbatę?

– Nie jesteś tylko wykładowcą, prawda? – Dean nie mógł się powstrzymać, próbował trzymać język za zębami, ale strasznieeee go to ciekawiło. No jakby nie patrzeć siedział u niego w mieszkaniu, można by powiedzieć, że byli znajomymi na dobrej drodze do bycia kimś więcej, miał prawo zapytać.

Castiel pochylił się lekko do przodu by oprzeć łokcie na kolanach, złączył swoje dłonie.

– Podoba ci się wystrój mieszkania, miło mi.

Dean otworzył szerzej oczy. Chwila...to ON zaprojektował to wnętrze?!

– Nie gadaj! A co z byciem hot wykładowcą?

Mężczyzna parsknął śmiechem. Dean był w zbyt dużym szoku, by zauważyć, że coś palnął.

– Nauczanie literatury to jedno z moich hobby. Projektując jestem skazany na siebie, tylko ja i kartka. Brakowało mi ludzi, kontaktów, więc znalazłem odpowiedni dla mnie uniwersytet i się przeniosłem. Tę kamienicę projektowałem kilka lat temu, jako jedno z moich pierwszych, większych zleceń. Kilka mieszkań było wolnych, wybrałem to, które od zawsze mi się podobało.

– Czyli jesteś projektantem, nauczycielem i superbohaterem.

Parsknięcie.

– Można by tak powiedzieć.

Dean westchnął po czym ponownie wbił wzrok w trzymaną w dłoniach książkę. Kurwa, Benny miał cholerną rację. Gdyby dał się zapuszkować nic by z tego nie zobaczył, znajomość z Casem nie przetrwałaby próby czasu, straciłby wyjścia do baru, spacery, dom ostatecznie popadłby w ruinę. Co on sobie myślał?!

– Dean, mogę ci zadać dość osobiste pytanie?

Pokiwał twierdząco głową zaciekawiony.

– Dlaczego ze wszystkich książek tutaj wybrałeś właśnie tę?

Przełknął głośno ślinę. Kochał te opowiadania, bo...często się z nimi utożsamiał. Widział wiele podobieństw, rozumiał je.

– Tak łatwo ludzie wszystko oceniają, a szczególnie innych. Jedno spojrzenie i wydaje im się, że wszystko wiedzą, że wszystko rozumieją. Zmiany są dobre, ale niektóre rzeczy muszą pozostać niezmienne, tak już jest. Tak samo było w tytułowym opowiadaniu, kamieniowanie było częścią społeczności. Brutalne, ale trzymało grupę w ryzach – podniósł się z fotela zostawiając książkę na podłokietniku.

Zbliżył się do regału, przejechał palcem po grzbietach książek zastanawiając się jednocześnie jak często Cas musiał tu sprzątać. Przecież kurz bardzo szybko zbiera się na półkach. Nie zauważył kiedy mężczyzna znalazł się obok niego.

– Dla twoich studentów jestem nikim, ścierwem na marginesie społecznym, tylko dlatego że pracuję czyszcząc kible. Nie wiedzą, że uwielbiam czytać, nie wiedzą, że uwielbiam liczyć i jestem w tym całkiem niezły.

– Zapomniałeś dodać, że masz dobrego cela.

Dean przekręcił głowę w prawo o mały włos nie zderzając się z nosem Casa, którego twarz była tak strasznie blisko. Pachniał nieziemsko, czuł jego oddech na swoich wargach. Cas na nie patrzył, często wzrok zjeżdżał mu w dół gdy rozmawiali, to udało się Deanowi dostrzec. Może pocałunek w czoło miał być zachętą do czegoś więcej? Może był testem czy aby Dean nie ucieknie.

Nie uciekł. Wrócił.

Walić te trupy, które prawdopodobnie rozkładały się pod podłogą. Pociągnął bruneta za przód swetra w swoją stronę wpijając w jego usta. Ciarki przeszły mu po plecach gdy mężczyzna ujął w dłonie jego twarz. Tak delikatnie ją objął, tak czule oddał pocałunek. To było jak...Dean nawet nie wiedział do czego to porównać, całował się kilka razy w życiu ale nigdy TAK. Poprzednie doświadczenia to były całusy, raczej krótkie, żadnego ocierania się o siebie, żadnego głaskania po włosach. Cas był jak marzenie, jak wyjęty z okładki magazynu. Z początku trochę uszczypnęło, że nie wspomniał do tej pory o całej swojej pracy, ale przecież Dean też jeszcze mu nie opowiedział, że zamiast szorować podłogę, zajmuje się teraz opracowywaniem nowej teorii matematycznej. Gdzieś tam głęboko w sobie poczuł, że niedługo mu powie, czuł że mógłby mu powiedzieć wszystko. No prawie wszystko.

Usta z lekka zwolniły, oboje wzięli głęboki wdech po czym parsknęli śmiechem.

– Powiem Ci, że nieźle nam idzie to czytanie.

Castiel zaczesał mu włosy za ucho.

– W końcu to sama przyjemność. Mam pewien pomysł, daj mi chwilkę.

Ciężko było się odsunąć od siebie, oj ciężko. Mężczyzna chwycił fotel Deana i jakby ten nic nie ważył przesunął go tak, by oba siedziska stały obok siebie. Zajął miejsce na jednym, wskazując dłonią na drugie zachęcając Deana by tam klapnął. Opowiadania Shirley Jackson, w pięknej lawendowej okładce położył dokładnie między nimi otwierając na pierwszej stronie.

Chłopak podciągnął nogi pod siebie, siadając po turecku. Zerknął na Casa, który znów się zarumienił i nieśmiało zapytał:

– Chciałbyś poczytać je na głos?

Zjeżdżaj mi z drogi, marsz do swojego pokoju. Nic mi nie będziesz czytał, ty w ogóle potrafisz?! Stul dziób i najlepiej mi się nie pokazuj już dzisiaj. Wiersze? Jeszcze mi tu serenady zacznij śpiewać bachorze! Czego was w tej szkole uczą? Do pracy ciężkiej trzeba was zaciągnąć, a nie książki. W dupę sobie je wsadźcie!

– Bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top