Rozdział III


– To niesamowite!

Te słowa Dean usłyszał dzisiaj już chyba po raz setny. Uszy piekły go od gorąca, które wędrowało po jego ciele. Wciąż nie miał pojęcia co się tu działo. Profesor Rufus Turner rozpoczął spotkanie od przedstawienia mu kilku zadań z różnym poziomem trudności, chciał by Winchester się im przyjrzał i spróbował je rozwiązać. Oczywiście udało mu się. Fakt, były zagmatwane ale tylko na pierwszy rzut oka, wystarczyło czytać ze zrozumieniem. Deanowi zawsze przychodziło to z łatwością, słowa same układały się w jego głowie w logiczny ciąg, połączenia nerwowe działały jak sortownia. Śmieci wyrzucały, a rzeczy które mogły się przydać w przyszłości bądź po prostu były wartościowe - zostawały, odciśnięte w pamięci.

Szkoda tylko, że ludzi nie potrafił tak dobrze czytać.

– Nie sądziłem, że można zabrać się za to twierdzenie od tej strony.

Dean odłożył kredę i uśmiechnął się.

– Nauczyłem się, że kombinowanie potrafi uratować życie, więc zawsze szukam tym najdziwniejszych rozwiązań.

– Szkoda, że nie nauczyli mnie tego podczas studiów – zażartował profesor podchodząc bliżej tablicy. – Posłuchaj Dean, ty naprawdę masz talent. Nauka nie polega na wkuwaniu formułek, lecz na praktyce, ćwiczeniach i wymaga cierpliwości. Rozmawiałem dziś rano z ludźmi z twojej agencji i są poruszeni, nikt się tego tam nie spodziewał.

Blondyn w milczeniu skierował się do najbliższej ławki, usiadł na niej, znoszone adidasy zadyndały, gdy począł machać nogami.

– Proszę Pana – 

– Prosiłem cię, mów mi Rufus, choć w ten sposób mogę oszukać metrykę.

Westchnięcie.

– No dobrze, więc Rufus, to wszystko jest super. Rozwiązywanie zadań, wspólne analizowanie, ta cała gadka o moim geniuszu... ale do czego ma to prowadzić? Czego ode mnie chcecie?

Mężczyzna skinął głową w geście zrozumienia i opadł na krzesło, ponownie przodem do oparcia.

– Posłuchaj, kogoś takiego jak ty właśnie szukałem. Kogoś kto wprowadzi trochę świeżości, kto widzi świat inaczej, kogoś z jajem. Nie chciałbyś spróbować? Nie chciałbyś chwycić Boga za nogi? Mógłbyś pracować z nami, profesorami, opracowywać twierdzenia, tworzyć nowe schematy, przyczynić się do rozwoju nauk ścisłych. Masz wiedzę nie tylko z matematyki, ale widzę, że również z chemii – bezbłędnie odczytałeś wzory związków chemicznych choć prosiłem tylko o obliczenia. W skrócie, chciałbym ci pomóc, chciałbym wyciągnąć cię z tej dziury.

Dean zacisnął dłonie na brzegach ławki. Dziury? Serio?! Może i jego życie nie było usłane różami, ale bez przesady, złe również nie było.

– To jest mój dom, tutaj mieszkam!

– Rozumiem, na spokojnie – wyciągnął przed siebie dłoń w geście przystopowania. - Na razie to tylko rozmowa, wszystko zależy od ciebie i twojej decyzji. Jeśli byś się jednak zdecydował, nie musiałbyś już więcej biegać z mopem, pracowałbyś na własnych warunkach.

To wszystko brzmiało jak sen, jak złudzenie, które się tobą bawi. Dlaczego teraz, dlaczego tak nagle? Wczoraj gdy usłyszał, że być może ktoś go wyciągnie z dołka, ucieszył się. Nawet bardzo, ale to był ten pierwszy szok, podniecenie nową sytuacją. Im dłużej o tym słuchał, tym bardziej się wycofywał. Pracować z profesorami? On? Bez ukończonego liceum, z licznymi wyrokami? Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, ewentualnie w książkach, a nie w rzeczywistości.

– Pozostaje też kwestia tej sprawy z funkcjonariuszem. Powiesz coś więcej? Co tam się stało?

Chłopak przełknął ślinę.

– Nic. Pobiłem policjanta i uciekłem, koniec historii.

– Dlacze – 

– Mogę już z marszu na to odpowiedzieć – zeskoczył na podłogę – Nie wiem, po prostu to zrobiłem i tyle.

Nastała chwila ciszy. Dean nie miał zamiaru się zwierzać, stało się. Nie było wytłumaczenia dla jego zachowania. Poczuł przypływ złości i dał się ponieść. Jak zawsze zresztą.

– Dobrze, Dean. To nie moja sprawa, nie będę się wtrącał, ale gdybyś chciał pogadać to będę tutaj. Moglibyśmy do czasu rozprawy zająć się zadaniami, jeśli oczywiście chcesz. Godziny będą wliczone w etat, tutaj nic się nie zmieni.

Blondyn prychnął.

– Czyli co? Nagle los mi sprzyja i zamiast ścierać szczochy z kibla mam pracować z profesorem? To nigdy tak nie działa, zawsze jest haczyk. Nikt nie dostaje takiej szansy, bo one nie istnieją.

– Ty ją właśnie dostałeś. Być może jako pierwszy w historii, pozwól sobie się tym choć trochę nacieszyć.

Nacieszyć? Prawdopodobnie Rufus miał rację i za bardzo świrował zamiast po prostu uruchomić szare komórki i w końcu trochę je pomęczyć, wrócić na dawne tory. Uwielbiał się uczyć, uwielbiał robić notatki w zeszycie pod kołdrą, z latarką by ojciec nie widział. By nie widział jak Dean przyswaja wiedzę i z dnia na dzień staje się mądrzejszy od niego. Nikt nie mógł być lepszy od Johna Winchestera. Nikt.

– Mam jakąś pracę domową?

Nie musiał się odwracać by wiedzieć, że Turner się uśmiechnął.

– Mogę dać ci parę arkuszy do domu. Chciałbym jutro nad nimi popracować.

Normalnie poczuł się jak w szkole. Spakował kartki do plecaka i po omówieniu szczegółów jutrzejszego spotkania, opuścił klasę. Dziwnie tak wychodzić bez przebrania się, bez schowania sprzętu do kantorka, bez woni tych cholernych detergentów. To nie tak, że nie chciał się tym cieszyć. Gdzieś tam głęboko, bardzo głęboko, iskierka dumy zajarzyła się lekko, w końcu okazał się być najmądrzejszą osobą w całej tej budzie. Ba, w całym kraju. Tylko do tej pory wiedział jak będzie wyglądać jego życia, za jedną z większym zmian uznawał zakończenie wszystkich odsiadek i rozpoczęcie pracy w markecie do końca życia. Ewentualnie gdzieś na budowie, może jako partner Benny'ego gdy ten ruszy swój leniwy zad i wreszcie założy swoją firmę. Tego co działo się aktualnie nie przewidziałby nikt. On, Dean Winchester, z przyszłością wśród elit? Śmiechu warte.

– Dean? Łapiesz fale, halo?

Ktoś trzepnął go dłonią w tył głowy, ocknął się. Jak zawsze po pracy przyjechał razem z kumplami do baru na kilka głębszych.

– Już zdążyli ci zrobić pranie mózgu? Skubani, szybcy są – zarechotał Adam wsypując sobie garść orzeszków do paszczy.

Nie podzielił się wszystkim ze swoimi przyjaciółmi, nie wspomniał o swojej możliwej pracy z naukowcami. Znali go, nie był zbyt wylewnym typem, nawet w stosunku do nich. Kiedy poczuje, że to ten moment, powie im. Na razie nie chciał mówić pewnych słów na głos i tak w głowie miał dostateczny mętlik.

– Myślisz, że się dałem? I jak wy mnie znacie, co?

– Ale serio, porobiliście parę równań i to wszystko? Chcą coś na tobie testować czy jak? – zapytał Benny unosząc brew do góry.

Och, Dean znał ten wyraz twarzy. Przyjaciel był dziś dość cichy jak na siebie, to Adam trajkotał jak nakręcana zabawka, co było normą oczywiście, jednak Lafitte dotrzymywał mu zazwyczaj tempa. Zazwyczaj.

Znali się jak łyse konie, dosłownie. Dean nigdy nie ważył swojej relacji z Bennym w stosunku do Adama, cała trójka była jak rodzina. Aczkolwiek nie dało się ukryć, że tego pierwszego znał całe życie, ich podwórka dzielił płot. Widzieli swoje łzy, zadrapania, złamania...ataki paniki i chwile bezsilności. Gdyby ktoś kiedyś kazał mu wybrać między kumplami, byłoby mu ciężko, ale wybrałby Benny'ego. Zatem oczywistością było, że się martwił o blondyna, na kilometr czuł jego zakłopotanie i niepewność. Nie potrzebowali do tego słów.

– Jak zaczną czytać mi w myślach, to dam wam znać – poklepał przyjaciela po plecach, próbując tym gestem pokazać, że mimo takiego wyrazu twarzy ma wszystko pod kontrolą.

Lafitte skinął delikatnie głową wlewając w siebie kolejny kieliszek. Mlasnął z zadowoleniem.

– No ja mam nadzieję – odchrząknął. – A ty, Adam, podpaliłeś już coś w tej fabryce żeby cię wylali? Zawsze jakoś łatwo ci to przychodziło.

Dean parsknął, dziękując w duchu za zmianę tematu. Wiedział, że była celowa.

– A ty, Benny, dasz się w końcu przelecieć? Moja odpowiedź na pytanie będzie taka sama jak twoja.

– Przecież to kompletnie nie ma sensu!

– Ale było dobre – burknął Dean opierając cały kręgosłup na krześle, za długo siedział z łokciami na blacie, kości mu pięknie podziękują za to w nocy.

– Nie jestem pedałem, dajcie spokój.

Adam pochylił się w ich stronę dźwigając z półleżącej pozycji. Ściszył głos.

– Po pierwsze, dziękuję ci Dean za ten komplement. Pierwszy raz mnie pochwaliłeś, zapamiętam to kochany – wskazał palcem na Benny'ego – A ty mój drogi, musisz zacząć ważyć słowa, a przede wszystkim się douczyć. Nie trzeba być pedałem by chcieć eksperymentować, to się nazywa zdrowa relacja z własnym ciałem – pociągnął nosem. – Finito, skończyłem swoją wypowiedź.

– Na szczęście, bo już miałem się na ciebie rzucić.

– W jakim sensie?

Dean zaśmiał się.

– Dobra, dobra, spokojnie panowie. Pograjcie w bilard czy coś.

Susan jakby znikąd znalazła się przy ich stoliku, jak dobrze. Ona jedyna potrafiła uspokoić Benny'ego. Przejechała dłonią po włosach mężczyzny, a ten, jak na zawołanie wziął głęboki oddech i zrobił jej miejsce obok siebie. Skorzystała. Dodatkowo cmoknęła go w policzek, szybciutko, ale słodko. Adam wybałuszył oczy. Bardzo rzadko okazywali sobie uczucia, Dean chyba nigdy nie widział by trzymali się za ręce, więc całus przy innych ludziach dookoła był czymś niespotykanym.

– To wiadomość dla ciebie Adam. Ten pan jest zajęty.

Chłopak udał, że coś przebiło jego serce. Chwycił się za nie teatralnie.

– Co ja teraz pocznę? – zastanowił się chwilkę, po czym wbił wzrok w Deana - Skarbie, tylko mi zostałeś.

– Pieprz się.

– To żadna zabawa – naburmuszył się zakładając ręce na piersi. Wywoławszy tym ogromną salwę śmiechu przy stole, sam po sekundzie do niej dołączył. Dean nie miał pojęcia skąd Adam brał to poczucie humoru, nastawienie i tak dalej, ale w takich chwilach jak tak, cieszył się, że chłopak jest jaki jest.

Susan otarła łzę w kąciku oka zbierając puste kufle ze stołu na tacę.

– Uwielbiam was. Ciebie Adam również, ale niestety muszę cię zmartwić. Dean chyba też jest zajęty.

Blondyn obrzucił ją zdziwiony spojrzeniem.

– Że co? Chyba bym coś o tym wiedział?

Machnęła ręką za siebie zmuszając by spojrzeli w stronę tarczy z rzutkami. O jasny gwint! Jeszcze jego tu brakowało.

– Uuu, Dean-o, ty ogierze! Nie chwaliłeś się.

Teraz to Winchester trzepnął Adama. Serio, przed akcją ze studentami nie przypominał sobie by widział tu bruneta kiedykolwiek, a raczej mógł siebie nazywać stałym klientem. Fakt, bar znajdował się w miarę blisko uczelni i wykładowca mógł sobie tutaj wpadać po zajęciach ale...no kurde! Dean nie sądził, że się jeszcze spotkają. Nie żeby chciał czy nie chciał, po prostu...nie sądził by mieli okazję ponownie porozmawiać.

Benny zagadywał Susan, specjalnie odciągając ją od pracy, a ich trzeci kolega, jak zawsze, przycinał sobie smacznie komara. Blondyn spojrzał na dno swojej prawie pustej szklanki. To przez alkohol, to na pewno przez alkohol! Coś go tknęło, coś mu kazało wstać i podejść do tarczy. Coś...

Oparł się o stół bilardowy, tak samo jak wtedy gdy grali po raz pierwszy. Dzisiaj Castiel miał na sobie granatowy sweter zamiast koszuli, niedobrze. Sweter z racji materiału bardziej opinał się na ramionach niż koszula...więcej mięśni było podkreślonych. Tak, to zdecydowanie przez alkohol.

– Musisz podejść bliżej do tarczy, tak najlepiej na odległość kilku centymetrów. Wtedy jest szansa, że trafisz.

Brunet obrócił się w jego stronę z tym cholernie uroczym uśmiechem.

– Dziękuję za te cenną radę, spróbuję jednak z miejsca w którym stoję.

Powrócił jak gdyby nigdy nic do celowania. Strzepnął ramionami, uwydatnił pośladki...oczywiście, że było to celowe zagranie. Wykonał rzut, całkiem niezły swoją drogą, bardzo blisko środka. Spoglądnął na Deana chyba oczekując jakiegoś słowa uznania.

– Gdybyś podszedł bliżej byłoby jeszcze lepiej, może nawet środeczek.

Mężczyzna parsknął śmiechem sięgając po swoją butelkę z piwem, pociągnął łyka, odstawił ją z powrotem na stolik i zajął miejsce obok chłopaka, opierając się o stół.

– Poprawiłeś nieco swoje umiejętności.

– Ćwiczyłem rękę.

– Domyśliłem się.

Dlaczego za każdym razem, no dobra mieli w sumie dwie okazje, ale wciąż, dlaczego ich rozmowa zamienia się w seksualną potyczkę słowną? Nie nazywali tego wprost, ale wystarczyło jedno spojrzenie głęboko w oczy by oboje wiedzieli o co chodzi.

– Przyszedłeś w konkretnym celu czy to jedyny bar w okolicy?

Westchnięcie.

– Jeśli za konkretny cel uznajesz grę w rzutki, to tak. Z tego powodu tu przyszedłem. Wiesz, dobrze mi się kojarzą. Musiałem też odreagować, w końcu codziennie użeram sią z tą bandą idiotów.

Deanowi z trudem udało się stłumić śmiech.

– Ale muszą mnie teraz nienawidzić.

– Raczej tu więcej nie przyjdą, a ja dzięki temu mogę się pławić w tych cudownych wspomnieniach.

Blondyn zerknął na niego.

– Czyli wywalenia studentów na zbity pysk?

– Nawet nie wiesz ile razy chciałem to zrobić, ale jakoś nie było okazji. Jeśli ktoś uznaje Edgara Alana Poe za wspaniałego poetę żyjącego w szesnastym wieku to nóż się sam otwiera.

– Radziłbym nie pytać zatem o Pabla Picasso, ogromna ilość ludzi nie zdaje sobie sprawy kiedy tak naprawdę tworzył. Oszczędź sobie tych nerwów.

– Zapamiętam...masz może ochotę na kolejne? – wskazał palcem na swoją butelkę. – Ja stawiam.

Odpowiedz, że nie, że nie masz ochoty i wracasz do kumpli!

– Miałem odmówić, ale picie na twój koszt mnie przekonało.

Kiedy Castiel zamawiał przy barze, Dean szybciutko zerknął w stronę swojego stołu. Susan zajęła jego miejsce wpatrując się w Benny'ego jak w obrazek, i vice versa, a Adama nawet nie było widać, musiał chrapać już sobie na lewym boku. Przez krótką chwilę czuł się dziwnie, już trzeci raz opuścił swój kąt by spędzić czas z brunetem, którego tak naprawdę przecież wciąż nie znał. Jasne, był miły, miał piękny uśmiech i odpowiednie maniery, ale mógł również trzymać części ciała w lodówce, a gilotynę w piwnicy.

– Zamówiłem nam drinki, jeśli ci to nie przeszkadza. Chciałem spróbować czegoś innego.

Castiel wrócił, usiedli przy jego stoliku i to dziwne uczucie sprzed sekundy zniknęło. Jak ręką odjął.

– Bardzo chcesz mnie upić najwidoczniej.

– Mów sobie co chcesz, ale to ty do mnie podszedłeś. Zatem kto tu kogo chce zrobić.

Dean ugryzł się w policzek. No miał kurwa rację, ale był aktualnie w tym błogim stanie, w którym wszystko jedno kto cię podniesie i dokąd zaniesie. Byle było tam ciepło i przytulnie. Mężczyzna też już co nieco popił, czerwone policzki na to wskazywały.

Pięknie kontrastowały z granatowym swetrem.

– Wspomniałeś o Picasso, interesuje cię sztuka? Kogo obrazy lubisz najbardziej?

Brunet zadał to pytanie zaraz po tym jak kelnerka przyniosła zamówienie. Deanowi chciało się śmiać, to dość nietypowe pytanie jak na miejsce, w którym się właśnie znajdowali. A po drugie, serio, kto pytał o sztukę w tych czasach? Winchester był pewien, że to wymarły gatunek.

– Jestem dość otwarty, lubię każdego po trochu. Klimt, Vermeer, Van Gogh czy Friedrich, wszyscy mieli to coś ukryte w swoim malarstwie. Każdy miał własny, unikatowy styl, pozostali sobą do samego końca.

Aż spojrzał ile drinka ubyło w kieliszku, to było dosyć głębokie.

– Dawno nie słyszałem by ktoś tak pięknie wypowiadał się o sztuce.

– Ty za to pewnie dużo czytasz, zawsze masz przy sobie jakieś książki – Dean wskazał głową na stosik po ich prawej. Dwie czy trzy książki leżały jedna na drugiej.

– To również jedna z form odreagowania. Po zajęciach lubię posłuchać, dla odmiany, kogoś mądrego – powiedział wbijając wzrok w chłopaka, jednym haustem kończąc swój drink. – A czytanie jest dialogiem, tylko że we własnej głowie. Wyobrażamy sobie postacie z danej historii, wkładamy w ich usta słowa autora i voila, gotowe.

– Dawno nie słyszałem by ktoś tak pięknie mówił o czytaniu.

Zachichotali. No dobra, Dean musiał to w końcu przyznać. Castiel był ciekawym człowiekiem, oczytanym i nawet zabawnym. Lubił go słuchać, przyjemnie obserwowało się jego tok myślenia, wysnute wnioski i spostrzeżenia. Temat książek ciągnął się przez cały wieczór. Okazało się, że mają podobny gust czytelniczy, Dean z łatwością zaliczyłby semestr u Casa, co przyjął z szerokim uśmiechem. Rozmawiało im się naprawdę dobrze, tak dobrze, że płynący czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

Castiel miał jedną cechę, która Deana strasznie onieśmielała, a było nią po prostu słuchanie. Słuchanie ze zrozumieniem. Do tej pory ilekroć chłopak nawiązywał z kimś chociażby zalążek rozmowy, od razu był traktowany z góry. Z racji tego jak wygląda, jak się nosi, nigdy nie pozwalali mu dokończyć myśli. Kasowany był w momencie uchylenia ust. Ojciec zawsze powtarzał dzieci głosu nie mają. Po pewnym czasie Dean przestał w ogóle się odzywać, machał tylko posłusznie głową. Jak robot, jak wytresowany zwierzak. Przy brunecie jakoś tak hamulce mu puszczały, a ten mu na to pozwalał, pozwalał mu opowiedzieć o wszystkim, nawet gdy się zamotał i paplał od rzeczy.

To było...miłe. Naprawdę miłe.

Zrobiło się bardzo późno. Na tyle, że Benny zaproponował, że podwiezie Casa do domu, na co Dean odpowiedział opuszczeniem żuchwy. Benny nigdy nikogo nie podwoził, taką miał zasadę. W Impali mogli siedzieć tylko wybrani, wyjątkowi ludzie. Pierwszy raz w historii tego auta, Adam wpakował się na siedzenie pasażera. Rzeczywiście Castiel mieszkał niedaleko, droga pod kamienice zajęło im kilka minut.

– Nie ma za co, proszę pana – Benny powtórzył to po raz trzeci, Castiel tak strasznie mu dziękował.

– Tylko bez tego pana, błagam.

– Się robi stary! Dean jest dla mnie jak brat, chciałem jakoś się odwdzięczyć za zajęcie się nim.

Słucham!

– Nie ma za co, polecam się na przyszłość – odpowiedział otwierając drzwiczki.

Spożyty alkohol nieźle bawił się jego poczuciem czasu. Dean nie miał pojęcia czy minęło pięć minut czy pięć sekund, helikopter uruchomił  się w jego głowie.

Zarejestrował tylko jak Cas żegna się ze wszystkimi, patrzy z ciepłym uśmiechem na niego po czym odwraca się i w biega po schodkach na górę, pod swoje drzwi. Ta rozmowa naprawdę się kleiła, od samego początku się...no kleiła.

– Poczekaj! – krzyknął w stronę Benny'ego, a dosłownie sekundę później stał już na schodkach przy kamienicy.

– Coś się stało, Dean?

Gdyby on sam wiedział byłoby super. Ale to był impuls, tak jak coś w barze kazało mu podejść, tak tutaj coś kazało mu wybiec z tego auta za nim.

– Ja...w sumie to nie wiem – zachichotał – Po prostu, jakbyś chciał czasem jeszcze pogadać o Hemingway'u i innych facetach co tak fajnie pisali, to...wiesz gdzie mnie znaleźć.

Brunet uśmiechnął się szeroko schodząc dwa schodki w dół. Stał teraz dosłownie naprzeciwko Deana, musiał jednak spoglądać w dół, chłopak był niższy.

– Jasne, na pewno niedługo wpadnę znowu. Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, mógłbyś też kiedyś wpaść do mnie do mieszkania, mam małą biblioteczkę i dobrą herbatę.

– Lubię herbatę – wyszczerzył zęby – I jeszcze raz dzięki za tamto ze studentami, pierwszy raz ktoś się za mną wstawił.

To się zadziało bardzo szybko, być może za szybko, trudno mu było to w tej chwili określić. Po prostu poczuł ciepłe usta Casa na swoim czole. Tak, wykładowca pobliskiej uczelni, na którego wpadał w swoim ulubionym barze właśnie go pocałował w czoło. Powiedzieć, że go zatkało to jakby nic nie powiedzieć. Totalnie go odcięło, dosłownie urwał mu się film. Nie miał pojęcia jak wrócił do auta, o czym tam pieprzył tak głośno z przodu Adam ani która w ogóle była godzina.

Po odwiezieniu katarynki, Benny pomógł Deanowi wtłoczyć się do domu. Oj za dużo wypił, zdecydowanie za dużo. Klapnął na sofę przed kominkiem, chyba Benny go rozebrał. W każdym razie miał ubrania, a chwilę później ich już nie miał. Poduszka była tak przyjemnie zimna w dotyku...nie to co usta Castiela na jego czole. Nie, te były gorące i mięciutkie. Boże, znowu miał ciarki. Brunet o niebieskich oczach coś mu zrobił w głowie, coś tam poprzestawiał.

Wydaje się być niezłym gościem, nie zepsuj tego.

Kto to był? Kto to powiedział?

Drzwi skrzypnęły, ktoś je zamknął. No tak, Benny już wyszedł, to on pewnie to powiedział. Ale po co? W jakim celu?

Przecież umówił się z Castielem tylko na herbatkę, nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top