BTS_07

Ostatnie dni wyglądały właściwie identycznie. Rano wstawałam, szłam do pracy, wracałam, robiłam obiad, odpoczywałam, troszkę sprzątałam, ćwiczyłam układ i dzwoniłam do Bangtan'ów. Dzisiaj było tak samo, z tą różnicą, że gdy do nich zadzwoniłam zobaczyłam tylko smutną twarz Jung Kook'a.
- Co się stało? - zapytałam od razu, widząc przed oczami najgorsze rzeczy.
- Nic, po prostu za tobą tęsknię. - odparł brunet.
- Kookie. - zrobiło mi się smutno, widząc go takiego smutnego. Zawsze uśmiechnięty, teraz siedział po drugiej stronie ekranu ze spuszczoną głową, bez cienia uśmiechu na twarzy. Miałam ochotę podejść i go przytulić, ale niestety to byłoby niemożliwe, a przynajmniej nie w tym momencie. - Ja też za tobą tęsknię. - odpowiedziałam.
- Jeszcze za nikim tak nie tęskniłem. Naprawdę cię polubiłem i nie mogę się doczekać, kiedy znowu się zobaczymy na żywo.
- Zobaczymy się na pewno. Nie smuć się, bo uwielbiam twój uśmiech i jest mi smutno, kiedy widzę twoją mizerną twarz.
- Ale jak się mam uśmiechać, jak ciebie nie ma obok mnie?
- To uśmiechnij się dla mnie. - poprosiłam, a chłopak to zrobił, ale nie był to zbyt radosny uśmiech.
Później dołączyli do niego pozostali chłopacy i znowu ćwiczyliśmy układ.
Od ostatniej rozmowy sam na sam z Kookie'm minęły prawie dwa miesiące. Przez cały ten czas moje dni wyglądały właściwie identycznie. Praca, dom, obiad, odpoczynek, sprzątanie, rozmowa z BTS, sen.
Dzisiaj do pracy postanowiłam pojechać moim zielonym Kawasaki. Na tę maszynę zbierałam od ósmego roku życia. Założyłam kombinezon i kask i z piskiem opon wyjechałam z podjazdu.
Jak zwykle rano było mało ludzi, jednak z czasem sala zaczęła się wypełniać. Biegałam od stolika do stolika, przyjmując i roznosząc zamówienia. Przez całe osiem godzin nie miałam czasu, nawet na chwilę, usiąść.
Z rykiem silnika pędziłam pustynną drogą, aby dostać się do małego miasteczka, w którym mieszkałam. Na podjeździe zdjęłam kask i weszłam do domu, marudząc pod nosem jak jest mi gorąco i wszystko mnie drażni (zaczynając od małego pajączka wiszącego tuż nad wejściem, a kończąc na tym, że Gale znowu przesunął wycieraczkę).
Trzasnęłam drzwiami i odwróciłam się w stronę przedpokoju. Na moją twarz od razu wkradł się uśmiech, kiedy zobaczyłam wszystkich moich przyjaciół. Musieli dopiero co wejść, bo stali jeszcze w butach. Pisknęłam z radości i rzuciłam kask na podłogę, podbiegając do Kookie'go i go przytulając.
- Dlaczego nie powiedzieliście, że przylatujecie?! - zapytałam, witając się z każdym po kolei.
- Bo to miała być urodzinowa niespodzianka. - odparł Jin.
A no tak, miałam dzisiaj urodziny, o których zapomniałam. Brawo Chamy.
- Wszystkiego najlepszego! - wykrzyknęli razem.
- Wszystkiego najlepszego siostra. - powiedział Gale, przytulając mnie.
Następnie podszedł do mnie Minho i Cas, a później cała reszta.
- To wejdźcie i się rozgoście, a ja idę się przebrać. - powiedziałam, kiedy wszyscy złożyli mi życzenia.
Pobiegłam do łazienki i przebrałam się w jeansy i t-shirt.
Gdy zaszłam na dół i zobaczyłam, kto stoi w przedpokoju od razu zapytałam się podniesionym głosem:
- Kto ich tutaj zaprosił?!
W wejściu do przedpokoju stanęli wszyscy, którzy znajdowali się w domu. Widocznie zapytałam się troszkę za głośno.
- Nikt, sami postanowiliśmy cię odwiedzić. W końcu masz urodziny. Więc życzę ci wszystkiego najlepszego. - powiedziała moja mama, ale w jej głosie dało się wyczuć nieszczerość.
- Dziękuję - odburknęłam, nie siląc się na miły ton.
- No w końcu dwudziestkę obchodzi się tylko raz. - uśmiechnęła się kobieta.
- Osiemnastkę i dziewiętnastkę też. - stwierdziła Cas, która stanęła za mną. Moja rodzicielka spojrzała na nią ze złością i zapytała kąśliwym tonem:
- Co ty możesz wiedzieć, dziewczyno z sierocińca?
To prawda, że Cas wychowywała się w domu dziecka, bo jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miała pięć lat. Bardzo ich kochała, dlatego ciężko przeżywała tak wielką stratę. Każde wspomnienie o jej zmarłych rodzicach do dzisiaj wywoływało w niej falę bólu. Tym bardziej, że ze wszystkich tu obecnych wiedzieliśmy o tym tylko ja, Minho i Gale. Nikt poza nami nie zdawał sobie sprawy, że Cas była wychowywana przez rodziców zastępczych.
- Jak śmiesz obrażać moją przyjaciółkę i to na dodatek w jej własnym domu?! - krzyknęłam i nie dając dojść rodzicom do słowa, dodałam ostrym tonem:
- Wyjdzcie z tąd.
Na twarzy moich rodziców malował się szok, ale zrobili to o co ich "poprosiłam". Cas pobiegła do łazienki, a na mnie naskoczył Gale:
- Czemu ich wyrzuciłaś?!
- Jeszcze się pytasz?! Człowieku! Czy ja przychodzę do kogoś domu i go w nim obrażam?! No sory, ale chyba nie. Jak chcesz to biegnij za nimi, ale z nimi nie wracaj.
Pobiegłam po schodach do łazienki. Pod drzwiami słyszałam cichy szloch mojej przyjaciółki.
- Cassie otwórz. - poprosiłam, stojąc pod drzwiami.
- Cas. Proszę - prosiłam, jednocześnie pukając w drewno. Po kilku minutach otworzyła i rzuciła mi się na szyję.
- Przepraszam. - wyszeptałam.
- Przecież nie masz za co przepraszać.
- Idź przepłucz twarz zimną wodą, a ja poprawię ci makijaż. - powiedziałam, a brunetka zrobiła to o co ją poprosiłam.
Po około pół godzinie zeszłyśmy na dół. Kiedy zobaczyłam, jak Gale rozmawia z ojcem, a mama stoi obok nich i się uśmiecha, od razu się we mnie zagotowało. Kiedy tylko złapałam kontakt wzrokowy z bratem, od razu posłałam mu zabójcze spojrzenie, a on odpowiedział gniewnym wzrokiem.
- Prosiłam, żeby ich tu nie przyprowadzał. - wsysyczałam.
- Spoko jakoś przeżyję. Pomożesz mi rozłożyć stół? - zapytała Cas.
- Pewnie. - odparłam i rozłożyłyśmy go tak, aby wszyscy się zmieścili. Jako, że był on ogromny zostały jeszcze wolne cztery miejsca.
Kiedy nakrywałam do stołu, usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszedł otworzyć Minho. Po kilku minutach do pokoju weszli rodzice mojego przyjaciela.
- Dzień dobry. - powitałam ich w sposób koreański, czyli skłaniając się, ujmując ich dłonie w swoje.
- Dzień dobry, Chamy. - odpowiedziała pani Kim i wręczyła mi prezent, który przyjęłam w obydwie ręce, delikatnie się skłaniając. To samo zrobiłam przyjmując prezent od ojca Minho.
- Dzięki tobie czuję się, jakbym była nadal w Korei. Otwórz prezent. - powiedziała pani Kim, a ja otwarłam obydwa prezenty. Od mamy Minho dostałam wisiorek z liczbą siedem, a od pana Kim kolczyki z tą samą liczbą. Podziękowałam, a mama mojego przyjaciela niespodziewanie mnie przytuliła. Objęłam troszeczkę niższą ode mnie kobietę i się uśmiechnęłam. Była dla mnie jak druga matka. Mogłam wszystko jej powiedzieć, a ona zawsze mnie pocieszała i mi doradzała.
Poszłam do kuchni po azjatyckie jedzenie, które przygotowałam wczoraj wieczorem. Miał to być mój obiad na tydzień, więc było tego sporo i bez problemu starczy dla wszystkich.
Kiedy rozłożyłam talerze i żarełko i wreszcie usiadłam znowu zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Siedź, ja otworzę. - stwierdziła Cassie.
Po chwili wróciła ze swoimi rodzicami.
- Wypiękniałaś od czasu kiedy ostatnio się widzieliśmy. - na samym początku powiedziała pani Elizabeth.
- No ale przechodząc do sedna. Wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i nie wiem. Wszystko co sobie wymarzysz. - dodała kobieta, przytuliła mnie i cmoknęła mnie w obydwa policzki.
- Dziękuję.
Kiedy wszyscy wreszcie przyszli można było spokojnie usiąść do stołu i zjeść.
- No talentu do gotowania to po mnie nie odziedziczyłaś. - powiedziała moja mama, kiedy skosztowała mojego jedzenia.
- Jak dla mnie to Chamyya bardzo dobrze gotuje azjatyckie jedzenie. - stanęła po mojej stronie pani Kim.
- Sam lepiej bym tego nie ugotował. - dołączył do niej Jin.
- Widocznie nie potraficie gotować. - bez żadnego oporu powiedziała moja mama. Posłałam Jinowi i pani Kim przepraszające spojrzenie i wybiłam wzrok w swój talerz.
- Synku, widziałam twój motor pod domem. Ładny. - powiedziała z podziwem kobieta, tym samym zmieniając temat.
- Ale to jest motor Chamy. - odparł Gale.
- Dziewczno chcesz się zabić? - zapytała z pogardą w głosie.
- Akurat ciebie najmniej powinno to interesować. - odparłam bez zastanowienia, biorąc kęs jedzenia.
Przy stole dało się wyczuć napiętą atmosferę, a po którejś uwadze skierowanej w moją stronę z ust matki nie wytrzymałam i pod pretekstem pójścia po coś do picia wyszłam z pokoju i przeszłam do kuchni. Ze złości kopnęłam w szafkę, w której zabrzęczały talerze.
- Wszytko okey? - usłyszałam za plecami głos Sugi.
- Mam być szczera, czy mam skłamać? - zapytałam, ocierając pojedyńczą łzę, która spłynęła mi po policzku. Suga bez słowa podszedł do mnie i mnie przytulił. Po chwili odsunęłam się od niego i otarłam oczy.
- Zadowolona?! Rodzice wyszli. - w drzwiach pojawił się Gale. Podeszłam do niego i patrząc mu w oczy powiedziałam ze złością:
- Tak, zadowolona. Miałeś ich tutaj z powrotem nie przeprowadzać.
- Ale nie musiałaś tak traktować matki przy stole!
W tym momencie do kuchni wszedł Minho, który zapewne słyszał, o czym mówiliśmy.
- Wiesz co Gale? Czasami zastanawiam się czy jesteś taki głupi, czy tylko takiego udajesz?!- podniósł głos na mojego brata. - Ślepy jesteś? Nie widziałeś, że to nie Chamy tylko wasza matka poniżała ją przy każdej okazji, a innych obrażała? Kiedy byliśmy w Korei i Chamy dowiedziała się, że pobiłeś chłopaka, wiesz jak się martwiła?! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale na nią można liczyć w każdej chwili, a ty co nie potrafisz nawet stanąć w jej obronie! - krzyczał Minho, a wszyscy którzy znajdowali się w pokoju, teraz stanęli w kuchni.
- Wiesz kim jesteś? - zapytał brunet.
- Minho... - powiedziałam, próbując załagodzić sytuację, jednak chłopak nie zwrócił na mnie uwagi o dokończył:
- Jesteś dupkiem!
W tym momencie Gale uderzył Minho z pięści w twarz. Chłopak przewrócił się i momentalnie zalał się krwią. Cassie pisknęła, a pani Kim zakryła usta ręką.
- Powaliło cie?! - krzyknęłam, pomagając wstać chłopakowi z ziemi i sadzając go na krześle.
- Wyjdź i się uspokój, a później wróć. - powiedziałam, widząc, że Gale się jeszcze nie uspokoił. Bez słowa odwrócił się i wyszedł.
Zajęłam się Minho.
-Masz złamany nos. Trzeba nastawić. Na trzy. Raz, dwa.. - i nastawiłam, a Minho krzyknął.
- Mówiłaś na trzy - powiedział.
- Na trzy byś się spiął. Na dwa nie byłeś gotowy.
- Dobrze, że nie pracujesz w szpitalu na chirurgii. Pacjent jeszcze nie uśpiony, a ty już tniesz, bo się tego nie spodziewał...
Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym "serio?", a on dodał :
- Przynajmniej wiem po kim masz tyle siły.
- Za mocno uderzyłeś głową o podłogę, czy to wrodzone? A tak na serio, gdyby kręciło ci się w głowie, albo działo się coś innego to mów, jasne?
- Spoko. Dzięki.
- To my już się będziemy zbierać. Minho idziesz? - zapytał ojciec bruneta.
- Nie jeszcze posiedzę.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Chamy. - powiedziała pani Kim, a ja podziękowałam i odprowadziłam ich do samochodu.
Wróciłam do kuchni i posprzątałam krew z podłogi. Później wszyscy poszliśmy z powrotem do pokoju i zamówiliśmy pizzę. Od kąt moi rodzice poszli do domu, atmosfera się rozluźniła.
Pizza przyjechała dosyć szybko. Około dwudziestej rodzice Cas również wyszli. Było nas dziesięciu i czekaliśmy na Gale'a. Zaczynałam się martwić, kiedy o dwudziestej pierwszej jeszcze go nie było. Na szczęście przyszedł pół godziny później.
- Przepraszam siostra. - powiedział, jednocześnie mnie przytulając, omal mnie nie dusząc.
- To nie mnie powinieneś przepraszać.
- Stary, przepraszam. Masz rację jestem dupkiem. - przyznał mój brat, kiedy przepraszał Minho.
- Spoko, ale następnym razem ci oddam.
- Nos cały? - zapytał Gale.
- Już tak.
Wszyscy siedzieliśmy i rozmawialiśmy do późna. Minho podszedł dopiero po dwudziestej drugiej. Razem z Cassie posprzątałyśmy. Moja przyjaciółka zabrała się za zmywanie. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Chamy! Otworzysz?! - zawołała z kuchni Cas.
Odkrzyknęłam, że tak i poszłam otworzyć, po drodze porywając chipsa.
- Dobry wieczór. - przywitałam się, widząc starszego pana z domu na przeciwko.
- Cześć Chamy. Przepraszam, że tak późno cię nie pokoję, ale Marie, moja żona, źle się czuje, ja muszę się nią zająć, a pies musi iść na spacer. Widziałem, że światła macie zapalone, więc jeszcze nie śpicie. Mogłabyś go wyprowadzić? - wyjaśnił pan John.
- Oczywiście nie ma problemu. - odwiedziłam z uśmiechem zabierając smycz od starszego mężczyzny.
- Dziękuję. Wróć z nią za pół godziny.
- Nie ma sprawy.
Zarzuciłam na plecy kurtkę i poszłam poinformować, że muszę wyprowadzić psa sąsiadów.
- Pójdę z tobą. - powiedział Jung Kook i skierował się do wyjścia.
Po niecałych pięciu minutach byliśmy na łące, gdzie spuściłam owczarka niemieckiego ze smyczy. Chodziliśmy w ciszy wokół łąki obserwując psa.
- Słuchaj Chamy - przerwał ciszę Kookie, jednocześnie nagle się zatrzymując - Już ci to mówiłem, ale powtórzę to jeszcze raz. Kiedy cię poznałem bardzo cię polubiłem. Nie zdążyłem ci tego powiedzieć, bo wyjechałaś, a ja każdego dnia czułem, jakbym spał się po kawałku. Starsznie mi ciebie brakowało. Tęskniłem. - powiedział, przybliżając się do mnie na tyle blisko, że czułam jego oddech.
- Wtedy zrozumiałem, że czuję do ciebie coś więcej.- kontynuował - Wiem, że to strasznie krótki okres. Kiedy każdego dnia słyszałem twój głos, albo śmiech z jednej strony się cieszyłem, ale z drugiej, kiedy wiedziałem, że jesteś po drugiej stronie świata i nie mogę cię dotknąć, albo przytulić, czułem jak moje serce pęka na kawałki. Nie przeżyję kolejnej takiej rozłąki, dlatego chcę być twoim oppa. - wyznał Kookie i mnie pocałował (musiał troszkę się schylić, bo sięgałam mu do ramienia). Zaskoczył mnie tym gestem, dlatego nie wiedziałam jak zareagować.
- Nie, przepraszam. Nie powinienem. - powiedział i odsunął się ode mnie. Chciał odejść, ale złapałam go za rękę, a on odwrócił się w moją stronę.
-W takim razie zostań moim oppa. - poprosiłam, stanęłam na palcach i złączyłam nasze usta w pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top