Ten

- Zgodziłeś się- westchnąłem i skierowałem się do auta. Gregory zaczeka do rana.

   Skierowałem się do samochodu nie upewniając się czy Silny idzie za mną. Byłem prawie pewny, że tak. Dlaczego to on musi o mnie dbać a nie ktokolwiek inny?

   Czemu to on musi tak mącić mi w głowie? To nie kn jest chińczykiem by mącić.

- Carbo?- Spytał stając na przecieko mnie.- Wszystko okej?

- Tak, chodź- wsiadłem do auta ale tym razem na miejsce pasażera.

- Nie prowadzisz?- Oparł się o framugę z drugiej strony.

- Nie mam ochoty.- Zamknąłem swoje drzwi i zapiąłem pasy. Joseph usiadł na miejscu, odpalił silnik i zrobił dosłownie to samo co ja. Oparłem głowę o szybę i poparzyłem przez szybę.

   Co ty ze mną robisz Joseph?

   Nie ważne co robię ty tam jesteś, czemu?

   Z kim pisałeś kiedy jechaliśmy?

   Czy ten ktoś jest lepszy ode mnie?

   Pewnie tak...

- Carbo! Mówię do ciebie od pięciu minut, co cię tak zamyśliło?

- Ty- szepnąłem pod nosem.

- Co?

- Nie ważne.- Joseph wysiadl z samochodu, również wysiadłem i podążałem za Silnym.- O co chodzi, Silny? Nie mam całego dnia.

- A co masz robić?- Energicznie odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie nieprzyjemnym wzrokiem.- Siwy leży w śpiączce, więc zapewne wszyscy będą go pilnować.

- Muszę porozmawiać z Montanhą- szepnąłem w jego strone.

- Po co? Jeżeli powiesz mu, że Erwin leży w szpitalu a jednym z powodów jest on to od razu poleci tam, a tego nie chcemy.

   Nie odpowiedziałem już nic tylko ominąłem Silnego i podszedłem do klifu na którym się znajdowaliśmy. Usiadłem na skarpie i popatrzyłem na wodę obijającą się o skały.

- Carbi nie obrażaj się, po prostu oboje wiemy jak on zareaguję.- Dosiadł się do mnie i poklepał po plecach. Objał mnie ręką i przysunął do siebie. Teraz poczułem jego ciepło, położył głowę na mojej i również popatrzył na ocean. Teraz zdałem sobię sprawę, że jest on tak blisko. Zbyt blisko.- Carbo odezwij się, proszę. Jesteś tak cicho, że nie mogę wytrzymać.- Mimo jego słów ja dalej byłem cicho. Chciałem zobaczyć jego reakcje na to.- Carboo- obrócił głowę do mnie, a moją objął dłońmi i skierował na swój wzrok.- Nico no proszę.

   Cokolwiek miałby zrobić ja siedziałem cicho. Spodziewałem się od niego wszystkiego, ale nie tego, że mnie pocałuje. Zanim wyszedłem z osłupienia zabrał swoje miękkie usta.

- A teraz coś powiesz?

- Tto, to było, dziwne? A za razem miłe- szepnąłem i oparłem czoło o te jego.

- Więc teraz odpowiesz?- Osunął się na kilkanaście centymetrów i spojrzał mi w oczy.

- Na co? Nie zadawałeś żadnego pytania- uśmiechnąłem się.

- Po co chcesz powiedzieć Montanhie, że Erwin leży w szpitalu i to z jego powodu?

- Nie chciałem mu tego powiedzieć.

- Carbo znam cię od około pieciu lat i widzę, że jednak to chciałeś powiedzieć.

- Masz rację- westchnąłem i popatrzyłem na fale. Teraz to ja opadłem na jego ramięm- po co chciałeś mnie tu zabrać?

- By z tobą porozmawiać.

- Mogliśmy zrobić to wszędzie a ty wybrałeś akurat to miejsce?

- Tak, Nico. Właśnie tak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top