One

- No Panowie, zasłużyliśmy na jakąś imprezę odprężającą na naszą cześć!- Wykrzyczał zadowolony Nicollo.

- Róbcie co chcecie tylko nie rozwalcie Arcade'a. Ja się odłączam od tego planu.- Skrzyżowałem ręce na piersiach.

- Nie wiedziałem Siwy, że jesteś nudziarzem!- Parsknął David.

- Pewnie do swojego chłopaka leci!- Krzyknął Carbonara.

- Nie jesteśmy razem, jeszcze- ostatnie słowo powiedziałem szeptem tak aby nie usłyszeli. Niestety Vasquez, który stał obok usłyszał mnie i klepnął mnie po plecach.

- Dasz radę, leć do niego- szepnął mi do ucha. Uśmiechnąłem się do niego w geście podziękowania, rzuciłem szybkie pożegnanie i podbiegłem do auta. Wiedziałem, że Montanha kończy pracę o szesnastej, a z racji, że była za dziesięć minut, zacząłem się kierować na komendę. Po około pięciu minutach dojechałem na komendę, o dziwo nie złamałem żadnego przepisu drogowego. Zaparkowałem samochód na miejscu, wszedłem do poczekalni i usiadłem na krześle. Słysząc otwierające się drzwi spojrzałem na nie z pewnością, że to Monte ale ujrzałem Capele.

- Pastor? Co ty tu robisz?- Spytał czarnowłosy.

- Siedzę nie widać- powiedziałem niczego nie świadomy.

- Czekasz na kogoś?- Zapytał i otrzymał ode mnie kiwnięcie głową na tak.- Z tego co wiem to żadnego z twoich nie mamy.

- Actually czekam na kogoś innego. Jest Montanha na komendzie?

- Widziałem jak szedł gdzieś z Mią i rozmawiali o jakieś restauracji.- Rzekł nie za bardzo przejęty tym co mówi. Moje serce łamało się na kilkadziesiąt jak nie kilkaset kawałków. Jebana K9'tka.

- Dzięki za informacje Dante- wstałem z krzesła i podszedłem do drzwi.- Naprawdę dziękuje- szepnąłem i wyszedłem z komendy, wsiadłem do auta, wyciągnąłem telefon, który następnie wyciszyłem. Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę Mount Chilliad. Dojechałem tam w nawet ekspresowym czasie, bo w ciągu pięciu minut już wjeżdżałem po boku góry. Gdy ujrzałem szczyt i żadnego wzniesienia wysiadłem z auta, wszedłem na teren torturowni a następnie na metalową konstrukcje. Usiadłem na końcu i opuściłem nogi by zwisały. Wyjąłem słuchawki z kieszeni, otworzyłem je i włożyłem do uszu, następnie wyciągnąłem telefon i podłączyłem się do Bluetooth'a. Włączyłem pierwszą lepszą playlistę, puściłem muzykę na full'a, dałem pochłonąć się emocją. Nie słyszałem niczego. Deszczu, który spadał na moje włosy i plecy. Ani dźwięku skrzydeł helikoptera stojącego w miejscu przede mną. Czekaj, helikoptera? Podniosłem wzrok w górę i ujrzałem metal pomalowany na kolory medyków.

- Erwin?- Krzyknął Lubella siedzący z tyłu.

- O co chodzi?- Wyjąłem jedną słuchawkę

- Pójdziesz na punkt widokowy?

- Ten tutaj?- Ostrożnie wstałem z rusztowania.

- Tak- rzekł, ruszyłem w stronę swojego samochodu. Zanim wylądował zdążyłem schować słuchawki i oprzeć się o maskę Lamborghini. - Wszystko okej?- podszedł do mnie i opatulił mnie kocem termicznym.

- Tak- skłamałem. Oczywiście, że moje serce się nie "naprawiło", dalej było połamane lecz zacząłem się z tym przyzwyczajać.- Wszystko jest okej Samuel.

- Erwin, wiem, że nic nie jest okej- przekręciłem głowę w bok z niezrozumienia.- Nigdy nie mówisz do mnie po imieniu. Podrzucić cię gdzieś?

- ZakShot jest na Arcade, moglibyście mnie tam podwieźć?- Spytałem wstając z maski.

- Jasne wskakuj.- Podeszliśmy do helki i w niej usiedliśmy. Ja z tyłu, a Lubella za sterami. Nie widziałem co robił, naturalnie odciąłem się od świata. Nie interesowało mnie nic, oprócz nieba, które co chwilę błyskało. Nie było mądre siedzenie w burzy i to w wysokim miejscu, ale w tamtej chwili nie liczyło się nic prócz cichego miejsca. Lecz jak widać nawet to nie było możliwe.- Erwin!- Wykrzyczał Samuel stojący obok mnie.

- Tak?- Popatrzyłem na niego nie zbyt obecnym wzrokiem.

- Chodź, powiadomiłem Nicollo- na te słowa głośno westchnąłem.- Nie wdychaj tak, to dla twojego dobra. A dla Carbo jesteś jak brat.

- Okej, już idę- wstałem z podłogi i zgarnąłem telefon. Zacząłem iść w stronę baru. Słyszałem kroki za sobą, obróciłem się w stronę dźwięku.- Nie musisz iść za mną Lubella.

- Obiecałem Nicollo, że cię odprowadzę.- Rzekł a ja kiwnąłem głową, że rozumiem i wszedłem do Arcade'a. Do moich uszu dopadła głośna muzyka, śmiechy i zapach alkoholu. Od razu chciałem się cofnąć i wyjść lecz zauważyłem brązowe tęczówki mojego brata patrzące we mnie. Szybko do nas podbiegł i mocno mnie przytulił.

- Dzięki Lubella, że się nim zaopiekowałeś.- Uśmiechnął się.

- Taka moja praca- odwzajemnił uśmiech i odszedł w stronę drzwi.

- Chodź Erwin, posiedzisz z nami- objął mnie ramieniem i skierował się do naszej loży.

- Muszę?- Szepnąłem w stronę białowłosego.

- Tak, nie będziesz pić najwyżej- weszliśmy do oddalonej części do której nieliczni mieli opcję poznania. Tak zwane "loże VIP". Czasem cieszyłem się, że jedną z nich mamy tylko dla siebie. Weszliśmy do ostatniej po prawo, siedzieli tu wszyscy. David, Vaski, Kui, Dia, San i Carbo stojący obok mnie. Usiadłem na miejscu obok Sindacco i zdjąłem tą folie, która cały czas mnie wkurzała. Chociaż było mi od niej ciepło. Nico dołączył do Davida i Sana chlejących bimber.

- Wszystko okej Erwiś?- Przekręcił głowę w moją stronę i podał mi swoją puszkę monstera. Ten wie czym mi poprawić humor.

- Tak- skłamałem i nie przyjąłem picia. Wiem jak rzadko je pije i nie chciałem zabierać jej.

- Erwin- rzekł już bardziej poważnym tonem. No tak, on potrafił czytać ze mnie jak z książki.

- Wybrał ją- szepnąłem i oparłem się o ramie bruneta ledwo powstrzymując łzy.- Czemu to tak boli- mój głos ledwo funkcjonował.

- To normalne, jeżeli czujesz do niego coś więcej niż tylko przyjaźń.- Objął mnie ręką i lekko potarł moje przedramię.- Wybrał Clark?- Spytał na co potrząsnąłem głową na tak. Cholera, czemu Vasquez musi być taką osobą, która jest zawsze spokojna.- Na pewno nie chcesz?- Ponownie przysunął metal do mojej dłoni. Popatrzyłem w jego oczy a następnie wziąłem puszkę w dłoń i upiłem trochę za pomocą słomki. Jedno białe picie a tak może mi poprawić humor.

- W czym ona jest lepsza ode mnie?- Byłem tak bliski płaczu.

- Na początku weź kilka wdechów- wykonałem polecenie, zacząłem widzieć już normalnie a nie przez mgłę.- Nie jest od ciebie w niczym lepsza. Słucha się poleceń wyższych stopni. Ty słuchasz się serca i umysłu.- Upiłem kolejny łyk i zamieszałem napojem, była prawie połowa.- Pamiętaj, że zawsze jak chcesz porozmawiać to jestem na ciebie otwarty.- Z tymi słowami wypuścił mnie z ramion i podszedł do bijącego się Davida z jakimś gościem w przejściu. Poprawił mi trochę humor, to prawda. Opadłem głową na kanapę i cicho westchnąłem.

- Na cholerę ja szedłem na tą zjebaną komendę- szepnąłem do siebie przecierając twarz dłońmi. Zacząłem mieć dość siedzenia w tym miejscu, ale z tyłu głowy miałem to, że i tak mnie nie wypuszczą. Westchnąłem i wypiłem łyka napoju. Kanapa obok mnie lekko się ugięła i zostałem podciągnięty do ramienia osoby. Poczułem, że to Vasquez więc ze spokójem zamknąłem oczy. Przy nim czułem się bezpiecznie, jakby reszta świata nagle przestała istnieć. Ciepło bijące od jego ciała lekko mnie uspokajało, a jednak myśl, że osoba na której mi zależało i do której coś czułem poszła do jakiejś laski.

- Jak chcesz mogę podwieźć do domu- szepnął Vas a ja od razu odrzuciłem propozycję kręcąc głową.- Okej.

W duchu dziękowałem, że jednak Vasquez jest obok a nie ktokolwiek inny. On nie zadawał pytań a jedynie był i tym samym pomagał mi. Moje oczy powili stawały się coraz bardziej przyklejone do siebie, a głosy stawały się dalsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top