Eleven
- Erwin- usłyszałem kogoś głos, nie był on nikogo z ekipy ani z lekarzy.- Erwin!- Nie był to głos Grześka ani kogoś z policji.- Erwin kurwa obudź się!- Powoli otworzyłem oczy i ujrzałem Ricka? Od razu się od niego odsunąłem na bezpieczną odległość.- Uspokój się, to ja.
- Ale ty nie żyjesz- wstałem z białej ziemi. Czy ja też nie żyje?
- To prawda, jestem t...
- No właśnie! Skoro nie żyjesz to czemu cię widzę?!
- Jakbyś dał mi powiedzieć do końca to byś się dowiedział.
- Więc?
- Jestem tu by ci przekazać informacje. Nie wiem czemu ja, ale ja tu jestem.
- Czyli ty nie żyjesz?- Pokiwał głową na tak.- I ja też?
- Ty żyjesz.
- Masz do przekazania do mnie informacje. Jakie?
- Od razu przechodzisz do konkretów. Jak zawsze- cicho się zaśmiał.- Pamiętasz napad na Pacyfika?
- No tak, jak miałbym tego nie pamiętać?
- Jedna osoba z was chce was sprzedać za uratowanie siebie.
- Chcesz mi powiedzieć, że mamy kreta w ekipie i chce uratować siebie za informacje o nas?
- Tak, nie powiem ci kto, to zostawię jako zagadka dla ciebie.
- Ty wiesz kto to?
- Dokładnie, Erwinie.- Rick zaczął powoli znikać.
- Czekaj!- Nie zdążyłem dokończyć kiedy zniknął do końca. Czyli mam zgadywać kto by to zrobił. Świetnie.
Poczułem się lekko słabiej, a świat zaczął znikać jak Sanchez. Zamiast białych ścian pojawiły się beżowe z osobą w środku ubraną na czerwono niebiesko.
- Halo?- Mój głos był zachrypnięty i nikły. Spróbowałem się wyprostować ale ból w prawie całym ciele skutecznie mi to zabronił.
- Leż Erwin- rzekł Lubella podchodząc do mnie i sprawdzając jakieś rzeczy na monitorze.
- Co się stało?
- Laborant razem z Carbonarą zadzwonili do nas z informacją, że leżysz nieprzytomny.- Zaczął zapisywać jakieś rzeczy na kartce.- W krwi znaleźliśmy alkohol pomieszany z metamfetaminą oraz kilka ran ciętych na twoich ciele.
- Mówiłeś reszcie o nich?
- Powiedziałem tylko, że masz kilka ran. Nie powiedziałem jakich.
- Dzięki Lubella- wtopiłem głowę w poduszkę chcąc uniknąć pikania.- Ile będę musiał tu leżeć?
- Jeżeli twój stan się nie pogorszy to możliwe, że za dwa, trzy dni.
- Mógłbyś na razie nikomu nie mówić o tym? Chce na razie poukładać sobie wszystko.
-Jasne.
- Będę w lobby. Jakby coś się działo jestem pod telefon.- Schował tablet i wyszedł z pomieszczenia. Bycie samemu ma czasem swoje plusy ale też minusy.
Westchnąłem zamykając oczy. Zostaje pytanie kto jest kretem i chce nas wrobić za wolność. Najgorsze, że nie wiem komu zaufać z tą sprawą. Usłyszałem ciche zamykanie drzwi, pewnie nie będę już mógł sam. Super. Nieważne co bym zrobił aktualnie jestem w kropce. Nie wiem nawet kto to jest. Brzdęk szkła i miła dłoń na mojej przywróciła mnie do normalności.
- Chciałbym żebyś tu był Erwin.- Zrobiło mi się przyjemnie na sercu kiedy usłyszałem głos Montanhy. Czyli już wiem kto to.- Może faktycznie Carbo miał racje, że zjebałem. Może podjąłem decyzję zbyt pochopnie. Nie wiem, ale wiem, że to co powiedziałem wtedy do ciebie nie było prawdą. Podobno jest jakiś procent szansy, że to słyszysz. Więc jeżeli tak to wiedz, że ja ciebie też kocham.- Lekko się uśmiechnąłem ale dziecko we mnie radowało się jakby dostało zabawkę na którą czekało całe swoje życie. Lekko uchyliłem swoje powieki i popatrzyłem na Gregorego. Nie wiedział nic tylko patrzył się na moją dłoń zataczając kółka na niej.
- Ja ciebie też Grzesiu- szepnąłem. On natychmiast podniósł wzrok na mnie.
- Ty... Ty mnie cały czas słyszałeś?- Pokiwałem lekko głową.- Ja... Ja nie wiem co mam powiedzieć.
- To nic nie mów, po prostu bądź- uśmiechnąłem się jeszcze bardziej niż wcześniej.- Wiesz ile tu leżałem?
- Em, dwa dni? Coś koło tego.- Nie tak źle.- Chyba powinienem iść po lekarza.
- Lubella wie, że się obudziłem. Więc póki nikt nie przyjdzie mamy czas dla siebie.
Czeka mnie przyjemny wieczór na który tak długo czekałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top