2
Wieczór w Polis mijał nad wyraz spokojnie. Ucztom i pijaństwu nie towarzyszyły dziś żadne spory. Clarke była w prawdziwym szoku. W trakcie tego tygodnia, Ziemianie ani razu nie zachowywali się tak znośnie. Dla dziewczyny to nie był dobry znak. Tak przyzwyczaiła się do ich natury, że uważała to za ciszę przed burzą. Pomimo, że reszta jej przyjaciół dobrze bawiła się z mieszkańcami stolicy, ona cała chodziła w swojej komnacie, nie potrafiąc się dobrze uspokoić.
Krążyła jej również po głowie wczorajsza narada z przyjaciółmi. Za kilka miesięcy zginą, jeśli nic nie zrobią, a Raven dała im tylko dwa tygodnie na przekonanie do ich planu Ziemian. Chciała wierzyć w plan Bellamy'iego, jednak chłopak nie dał jej nawet znaku życia. Wyszedł, gdy na coś wpadł i po prostu się rozpłynął.
Bała się o niego.
Wiedziała, że jest porywczy i zawsze musi dopiąć swego, jednak czasem źle to się kończyło. Nie chciała go stracić przez swoją bezsilność.
Cholera, Bellamy. Gdzie jesteś?
***
Chłopak dawno nie czuł się tak pewnie i swobodnie jak dziś. Pomimo sytuacji, w jakiej się znajdowali, ten wieczór zapowiadał się naprawdę obiecująco. Panująca atmosfera pomoże mu zbliżyć się do jednej osoby, która w tej chwili może coś zdziałać. A przynajmniej w to wierzył.
Trzeba zdobyć sojusznika wartego uwagi.
Bellamy przemierzał kolejne stragany, uliczki i zakręty, aby dotrzeć do uboczy stolicy, gdzie zajmował miejsce potężny klan. Brunet nie był do końca pewien swojej słuszności w tej sprawie. Miał lekkie obawy, czy oby na pewno dobrze postępuje. Nie wiedział przecież czy nie wpakuje ich w jeszcze większe kłopoty. Jego jedyna zaufana osoba z tego klanu, w której jeszcze niedawno pokładał nadzieję, okazała się kimś, kto jest w stanie zabić niewinnych dla swojego ludu. Przez nią zginęło wielu jego przyjaciół i pomimo że pewnie nikt nie podjął się tej próby, Bellamy znał to uczucie i chciał spróbować do niej dotrzeć.. Wiedział, co znaczy zabić niewinnych, aby ratować swoich. Liczył, że dzięki temu będą mogli dojść do porozumienia i razem uratować ten cholerny świat.
Przekraczając granice obozu, brunet dostrzegł ich ostatnią nadzieję.
-Echo! - krzyknął, próbując zwrócić na sobie uwagę dziewczyny.
-Bellamy? - na jej twarzy malowało się zdziwienie... i strach. Popędziła ku niemu i zastawiła mu drogę do dalszej części ich terytorium. - Co ty tu robisz? Nie powinno cie tu być
-Przyszedłem w ważnej sprawie, możemy pogadać?
-Dobrze - jęknęła i spojrzała wokół, jakby się czegoś obawiała. - Chodźmy do centrum.
Po kilku minutach, gdy byli pewni, że oddalili się na wystarczającą odległość, Bellamy postanowił zacząć rozmowę. Czekał wystarczająco długo. Nie wiedział, czemu Echo tak desperacko chciała odejść od swoich. Czyżby im nie ufała? A może bała się o niego?
-To o czym chciałeś porozmawiać? - wyprzedziła go dziewczyna.
-O nas - powiedział bez przemyślenia, a na twarzy Echo malowało się zdziwienie, jednak po chwili jej oczy się zaświeciły, a kąciki ust podniosły.
-O nas? - zapytała spokojnie i zrobiła powolny krok ku niemu. - Coś mi proponujesz?
-My.. - zaczął nerwowo, ponieważ nie rozumiał tej tajemniczej nutki w głosie Ziemianki. - potrzebujemy siebie nawzajem.
-Mów dalej, Bell - mruknęła, podchodząc jeszcze bliżej i wystawiając do niego dłoń. Bellamy poczuł jej palec wskazujący na swoim mostku, jeżdżący w górę i w dół. Nie wiedział, czy okazywała ona tak swoje dobre nastawienie do niego i jego ludzi czy może zaczynała z nim flirtować. Nie chciał być źle zrozumiany, więc zdecydował na zmianę tej niezręcznej pozycji.
Chłopak złapał rękę Echo, objął ją i zabrał ze swojej klatki piersiowej, po czym powiedział:
-Potrzebujemy pomocy. Wszyscy. Wszyscy jej potrzebujemy. Musimy zacząć sobie pomagać
-Nie rozumiem co masz na myśli - dostrzegł jej skwaszoną minę.
-Wybacz za to co powiem, ale w przeciągu pół roku wszyscy na tej planecie zginą. I to nie z powodu wojen czy bitew. Zginiemy od naszej własnej, starej technologii.
-Chyba sobie żartujesz - powiedziała nerwowo. - To jakaś wasza gierka?
-Żadna gierka, Echo. Jutro mogę ci to ściślej wytłumaczyć, ale teraz najważniejsze jest to, że możemy to zatrzymać. Potrzebujemy tylko ludzi, którzy pójdą z nami wyłączyć te maszyny
-Co wy znowu wymyślacie?! - krzyknęła i oddaliła się o krok od chłopaka. - Najpierw te pieprzone czipy, a teraz jakieś maszyny?! Zsyłacie samo nieszczęście!
-Echo, uspokój się. Zaufaj mi
-Niby z jakiej racji mam ci zaufać? Cały czas coś kręcicie. - powiedziała zirytowana z nutką wyższości w głosie.
-Ponieważ uratowałem ci życie, a poza tym ja tobie z a u f a ł e m. - Strzał w dziesiątkę. Bell nie chciał odnosić się do tego dnia. Nie chciał stosować tej metody. Wiedział, że to poniżej pasa, jednak musiał użyć tych słów, które najwidoczniej poskutkowały. Wzrok Echo stał się nieobecny. - Zginęło przez to wielu moich ludzi, ale ja nadal w ciebie wierzę. Wierzę, że nam pomożesz.
-To najwidoczniej nic o mnie nie wiesz - prychnęła i rzuciła na odchodne. - Radźcie sobie sami
-Echo! - krzyknął, widząc jak dziewczyna znika w półmroku. - Błagam cie, możemy sobie wspólnie pomóc! Echo!
Cały jego plan nie wypalił? Czyżby pokładał w niej zbyteczne nadzieję?
Nie, nie, nie. Tak nie może być. Znowu poległem.
-Cholera! - zaklął i uderzył pięścią w najbliższy mur, raniąc sobie przy tym rękę.
***
-Clarke, musimy porozmawiać - rzuciła energicznie Raven, wchodząc do jej komnaty. - Jasper widział Bellamy'iego
-I co z nim? Gdzie jest? - ból w klatce piersiowej odrobinę się zmniejszył.
-Znowu jest pijany, więc za dużo mi nie powiedział.. - westchnęła. - Ale widział go, idącego do obozu Azgedy. Nie wiemy co on planuje, Clarke
-Azgedy?
-Tak. Ruszysz te swoje cztery litery i poszukasz go z nami?
-Musimy się rozdzielić - powiedziała i prędko ruszyła w stronę wyjścia
Wiedziała, że Bellamy jest dorosły i może robić co chcę, jednak wycieczka do obozu Azgedy była niebezpieczna. Wszyscy byli tu do nich źle nastawieni, a ludzie lodu jako jedyny mieli gdzieś zakazy i nakazy Lexy, która nadała im przed śmiercią prowizoryczny immunitet. Co jeśli wykorzystają go jako zakładnika, aby zmusić ich do opuszczenia Stolicy i jej okolic? Co jeśli coś mu się stanie... Clarke nie była przygotowana do utraty kolejnej, tak ważnej osoby w jej życiu. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Bez swojego najlepszego przyjaciela... który wycierpiał równie wiele i jedyny ją rozumiał. Jedyny miał tą samą krew na rękach. Nie mogła do tego dopuścić.
Dziewczyna przeszukiwała alejki w okolicach obozu Azgedy, w którym, jak się dowiedzieli, nie ma Bellamy'iego. Nie była pewna czy ludzie lodu ich nie okłamali, jednak nie było czasu na kłótnie. Musieli za wszelką cenę znaleźć Bella. Niestety jedyne na co trafiała, to pijani Ziemianie, objadający się dzisiejszą kolacją. Po kolejnych pustych straganach i drogach traciła nadzieję. Z każdą minuta obawiało się najgorszego - złapali go. Łzy napływały jej do oczu. Pozwoliła, żeby na własną rękę szukał wyjścia z tej sytuacji. Powinna była go wtedy dogonić i przedyskutować z nim ten plan. Prawie nic nie widziała. Zapłakane oczy zdecydowanie zmniejszyły jej widoczność.
Zabiłam kolejną osobę.
Oparła się o murek. Była taka bezsilna. Była do niczego. Do dziś nie wiedziała, czemu zabicie jej, miało przynieść mordercy jakiś dar. Przecież jej osoba nic nie znaczyła. Zsyłała tylko cierpienie na siebie i bliskie jej osoby.
Próbowała się uspokoić. Robiła głębokie wdechy, a gdy zwalniała powietrze z płuc, zamykała oczy. Przecież ktoś z jej przyjaciół mógł go już odnaleźć... Nie ona jedyna go szukała. Wtem, gdzieś niedaleko niej, rozległ się znajomy krzyk:
-Cholera!
Następnie uderzenie.
Bellamy!
Zerwała się na równe nogi i zaczęła bieg w kierunku tego odgłosu. Minęła jeden zakręt i zaczęła zauważać rysującą się oddali znajomą sylwetkę. Jego mięśnie były napięte, a on sam cały chodził. Jego zdenerwowanie dało się wyczuć na kilometr. A chociażby Clarke potrafiła je wyczuć.
-Bellamy! - krzyknęła, pędząc ku niemu.
W momencie, gdy chłopak odwrócił się w jej stronę, blondynka zatrzymała się w jego ramionach. On żyje, ma się dobrze. Jej tętno momentalnie wróciło do normalności.
-Hej, księżniczko - odezwał się ochryple. - Co ci się stało?
Clarke nie odpowiadała. Jego słowa wywołały w jej oczach kolejne łzy. Co by zrobiła, gdyby już nigdy nie usłyszała tego przezwiska z jego ust? Nie mogła pozwolić, żeby cokolwiek mu się stało. Był dla niej zbyt ważny.
-Wszystko dobrze? - próbował poluźnić uścisk, przez co dziewczyna wróciła na ziemię.
-T..tak - jęknęła, puszczając go i odwracając głowę, aby szybkim i sprawnym ruchem wytrzeć swoje policzki. - Chociaż to ciebie powinnam o to spytać.
-Mnie? - wydawał się zaskoczony, jednak po chwili spuścił wzrok, jakby czuł się winny. - Przepraszam Clarke, ja.. próbowałem coś zdziałać.
-Nie rób tego więcej, Bell. Proszę cię. Cholernie się o ciebie martwiliśmy - poprawiła.
-Przepraszam - na jego twarzy malowało się zażenowanie, a Clarke chcąc szybko o tym wszystkim zapomnieć, ponownie wplotła się w jego ramiona. Chciała jeszcze chwili spokoju przy jego boku, w jego objęciach.
Dziękuje za przeczytanie! Mam nadzieję, że się podobało! Teraz rozdziały będą częściej. Zostańcie ze mną ♥
Gwiazdka? Komentarz?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top