Rozdział 6

Witam!

Kolejny rozdział, nie było go wcześniej, bo wiadomo przygotowania do rozpoczęcia (zwłaszcza przygotowanie psychiczne) 

Pomyślałam sobie, że skoro animri i tak nie zdąży poprawić wszystkich rozdziałów na czas... To od 4 września rozdziały będą pojawiać się codziennie!

edited by fs_animri <33

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo to zachęca mnie do dalszej pracy!

Miłego czytania <33

-----------------------------------------------

Pov.Capela

Obudziłem się, czując ciepło obok siebie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że jestem wtulony w jednego z największych przestępców w tym mieście. Wyglądał słodko gdy spał... Lekko rozchylone usta, które chciałoby się pocałować. Posmakować i poczuć ich miękkości. W sumie... Czemu nie.

Podniosłem się i oparłem ramię o kanapę, aby utrzymać równowagę. Przybliżyłem się do jego twarzy, czując jego spokojny oddech. Zbliżyłem usta do tych jego, lekko stykając je ze sobą. Poruszył się lekko, a ja spanikowałem i odsunąłem się szybko. Erwin uchylił oczy, patrząc na mnie, a do mnie doszło co zrobiłem.

- Przepraszam - szepnąłem i szybko wstałem, uciekając do łazienki, w której się zamknąłem.

Przymknąłem oczy, rozumiejąc moją głupotę. Zjechałem plecami po drzwiach, podkulając nogi. Usłyszałem kroki zbliżające się, a następnie oddalające, i tak w kółko. Jakby nie wiedział czy podejść. Było tak pięknie, ale musiałem zjebać, kompromitując się przed swoją bratnią duszą. Nieźle Dante, jesteś naprawdę udany...

Nagłe energiczne kroki kierujące się w moją stronę wzbudziły we mnie stres. Ciągle czułem zażenowanie tą sytuacją, które z każdą chwilą się nasilało. Siedziałem jak na szpilkach, nasłuchując i czekając na jego ruch. Może mnie znienawidzić, ale przecież nie myślałem o tym w chwili wpadnięcia na tak idiotyczny pomysł. Energiczne pukanie wyciągnęło mnie z lekkiego zamyślenia. Nie wiem po co pukał. Nic nie mówił, nie krzyczał, nic... Po prostu cisza, którą zagłuszał tym jego pukaniem. Zaczynało mnie ono powoli denerwować.

- Możesz kurwa przestać tak pukać, jak nie masz nic do powiedzenia? - warknąłem cicho, ale wciąż na tyle głośno, żeby mógł mnie usłyszeć. Nagle pukanie ustało, a w zamian usłyszałem tylko hałas upadającego ciała. - Erwin, nic ci nie jest? - zapytałem, lekko martwiąc się. Miałem powód, w końcu usłyszałem jedynie upadek czegoś, zapewne niego samego, a na dodatek on się nie odzywał.

- Tak, tylko sobie usiadłem - westchnął cicho, a ja usłyszałem uderzenie o drzwi. Najprawdopodobniej oparł głowę o drzwi, dosadnie chcąc wyładować emocje.

- Przepraszam, nie chciałem... - szepnąłem w przestrzeń.

Tylko, czego nie chciałem? Go pocałować? Nie... tego to akurat na pewno chciałem. Nie chciałem jego odrzucenia, tylko tego się bałem. Nie chciałem po raz kolejny przeżywać złamania serca. Tak, zakochałem się, w tak krótkim czasie, co jest dla mnie zaskoczeniem. Więź bratnich dusz przyciąga mnie do niego, a ja nie umiem się oprzeć. Albo nie chcę... W całym tym zamieszaniu zapomniałem o cytacie na moim nadgarstku, zapomniałem czym kieruje się świat...

"Spotkałem kogoś, kto nie będzie mi obojętny już do końca życia" słowa towarzyszące mi przez całe moje istnienie na tej planecie. Napisane na moim nadgarstku, jakby wypisane permanentnym markerem. Nakreślone na zawsze ale piękną czcionką. Zawsze zachwycałem się sposobem zapisu tych słów.

Fantazyjnie przeciągane końce liter, które zawijały się za sobą, tworząc odznaczające się znamię. Wszyscy wokół mnie mieli prostą, cienką i małą czcionkę. Taką zwyczajną i nie wyróżniającą się. Za to ja przechyloną i lekko pogrubioną w niektórych miejscach, z dziwnymi zawijasami. Taka specyficzna kaligrafia. Teraz wiem czemu mam akurat taką. Erwin zwraca na siebie uwagę, nie tylko wyglądem, ale i stylem bycia, jakby odmienność była wpisana w jego naturę. Jest zmienny jak liść spadający na ziemię. Buja się w kilka stron, chcąc dostosować się, choć i tak pozostanie sobą. Jest ważny, ma dużo osób pod sobą, co symbolizują duże ilości szlaczków. Wiele ludzi idących za nim, choć nie muszą. Wiedziałem o nim wiele, chociaż w mieście byłem od niedawna. Plotki rozchodzą się szybko, a w policji jeszcze szybciej. Będąc policjantem dużo się o nim słyszało, każdy więzień coś o nim wspominał, lub był z jego grupy. O nim nie da się nie słyszeć.

- Dante, otwórz, proszę - szepnął płaczliwie. Nie widziałem go, ale wiedziałem, że po jego policzkach spływały łzy... Tak samo jak po moich. Nie chciałem widzieć w jego oczach obrzydzenia do mnie. W końcu mógł mnie po tym znienawidzić... Zjebałem, tak jak każdą znajomość lub związek. Dlaczego nie mogłem być normalny?

- Tylko po co? - szepnąłem, podciągając nosem. Chyba tylko po to, by zobaczyć jego nienawiść do mej osoby.

- Błagam, otwórz te cholerne drzwi! - krzyknął, a zaraz po tym było słychać jego urywany szloch.

Skuliłem się lekko na jego krzyk. Przepraszam, że taki jestem... Otworzę tylko żeby jeszcze bardziej się pogrążyć... Otworzę tylko po to, żeby ostatni raz spojrzeć w te piękne oczy. Oczy, które lśniły za każdym razem, gdy w nie spojrzałem. Oczy, jak lejące się złoto, błyszczące i wspaniałe. Drogocenne i umieszczone w takiej osobie, która była jak strażnik, chroniący owe złoto.

- Błagam Dante... - Po tych słowach, usłyszałem jak podnosi się z ziemi.

Wstałem podpierając się drzwi. Ciężko było mi się uspokoić, czułem stres, patrząc w stronę drzwi. Nie chciałem ich otwierać, ale chciałem mieć to za sobą. Nie będę kazał mu siedzieć pod drzwiami. Będzie tylko niepotrzebnie zdzierał sobie gardło, nie jestem tego warty. Chyba, że... Będę kazał mu czekać, a po prostu zrobię coś czego się bałem od zawsze... Śmierci. Ja będę czekać na niego po drugiej stronie...

Miałem tabletki nasenne. I to dużo.

Od kilku miesięcy miałem problemy ze snem, a właściwie z jego brakiem. Nie potrafiłem nawet spokojnie zamknąć oczu, aby udać się na spoczynek, bo przed oczami miałem swoją przeszłość. Przeszłość, która postanowiła wrócić jak bumerang, przypominając o sobie. Te niszczące mnie wspomnienia zawierały wyniszczenie mojej rodziny. Obraz mojej matki, patrzącej na mnie ze łzami w oczach. Ojciec celujący do niej. Chciał zabić mnie, ale ona uratowała mi życie. Obraz mojego ojca, zakuwanego w kajdanki i prowadzących go funkcjonariuszy policji, prosto w stronę radiowozu. Chociaż ojciec to nie jest dobre określenie, potwór... Tak, to do niego pasuje. Ten obraz przywoływał tylko pustkę i swego rodzaju satysfakcję, gdy mogłem widzieć jego przerażenie, gdy wsiadał do pojazdu policyjnego. Obraz mojej siostry, którą wyrwano mi z objęć, gdy chciałem ją pocieszyć po stracie rodziców. Chcieli nas zabrać do domu dziecka, ale mi udało się uciec. Do teraz nie wiem, czy była to dobra decyzja...

Siedziałem w radiowozie. Nigdzie nie widziałem swojej siostry, o którą się strasznie martwiłem, po tym co się stało. Było jej ciężko, więc starałem się ją pocieszyć, ale policja musiała się wtrącić. Widziałem w jej oczach łzy i strach, jeszcze zanim nas rozdzielono. Co jest z nią teraz?

- Gdzie moja siostra?! - krzyknąłem do policjanta, który siedział wraz ze mną w radiowozie. Zajmował on miejsce kierowcy, ja siedziałem na tylnej kanapie, cały czas się rozglądając.

- Jest w innym radiowozie - burknął, patrząc w lusterko. Wiedziałem, że mnie nie polubił. Patrzył na mnie z dziwną nutką obrzydzenia i wstrętu. Miałem gdzieś co o mnie myśli. W tym momencie starałem myśleć się co dalej, co z moją siostrą i moim dalszym życiem.

- Chce się z nią zobaczyć - powiedziałem zimno. - Dlaczego nie możemy jechać razem? - zadałem pytanie, ale nie uzyskałem odpowiedzi.

Nagle na ulicy rozbrzmiały strzały, a policjant wysiadł z auta mówiąc krótkie "Zostań tutaj." Ta, na pewno zostanę.

Spadam stąd. Nie chciałem zostawiać mojej siostry samej, ale wiedziałem, co teraz będzie. Dom dziecka, rodziny zastępcze, złe traktowanie nas... Albo jeszcze dalsze przetrzymywanie nas w domu dziecka, jeśli przybrani rodzice nie będą chcieli wziąć obu dzieciaków. Lepiej dla niej będzie, jeżeli wybierze ją jakaś miła i dobra rodzina. Nie będą się musieli użerać ze mną, bądź rozdzielaniem rodzeństwa. Da sobie radę. Wierzę w nią.

Wysiadłem z auta i szybko pobiegłem w ciemną uliczkę, zostawiając radiowozy, policjantów i moją siostrę daleko za mną. Schowałem się za śmietnikiem, czekając na koniec strzałów i syren radiowozów. Tak oto rozpocząłem tułaczkę po świecie, próbując nie umrzeć z głodu i mrozu.

Niestety wspomnienia zawsze przy mnie zostaną, czy tego chcę, czy nie... Wszystko to wywołało u mnie przyśpieszony oddech. Moje całe dzieciństwo powodowało, że gdy o nim zbyt długo rozmyślałem, potrafiłem dostać ataku paniki. Nie mogłem uspokoić swojego oddechu czy bicia serca. Nogi się pode mną ugięły przez co upadłem na ziemię z hukiem. Słyszałem tylko głośne walenie w drzwi i krzyki Erwina. Nagły huk rozniósł się po pomieszczeniu, ale ciężko mi było się na tym skupić. Wiedziałem tylko, że wyważył drzwi.

Poczułem silne ramiona obejmujące mnie i lekkie kołysanie, które miało mnie uspokoić. Mimo starań Erwina, nie udawało mu się to. Mój wzrok się zamglił. Nie kontaktowałem z nim.

Pov. Erwin

Nie wiedziałem co robić. Widziałem nieudane próby nabrania powietrza Capeli. Starałem się mu jakoś pomóc lub uspokoić, ale nie potrafiłem. Starając się zachować spokój, zadzwoniłem do Carbonary. Jego numer miałem pod szybkim wybieraniem, a poza tym, nie wiedziałem do kogo innego zadzwonić.

- Halo? - usłyszałem głos mojego prawie-że brata po drugiej stronie słuchawki.

- Stary, potrzebuje twojej pomocy. Jak pomóc osobie, która ma atak paniki?- zapytałem z nadzieją, że zna rozwiązanie.

- Kylie! Pomóż! - W odpowiedzi, Carbonara krzyknął w stronę swojej małżonki. Mogłem się tego spodziewać...

- No czego chcesz - usłyszałem głos Kylie po drugiej stronie. Niecierpliwiłem się nieco. Mogliby trochę szybciej, ważna dla mnie osoba praktycznie się dusi, a ja nie umiem jej pomóc!

- Jak pomóc osobie z atakiem paniki?

- No cóż...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top