Rozdział 5

Witam!

Już sobota, a co za tym idzie kolejny rozdział!

edited by fs_animri jak zawsze <33

Nie wiem czy nie będę musiała zwolnić z dodawaniem rozdziałów, bo pewna osoba [eghem] trochę to opóźnia przez nie sprawdzanie rozdziałów! Oczywiście ta osoba wie o kim mówię i nie mam ci tego za złe kochana! Najwyżej będę wstawiać rozdziały bez poprawek :> Każdy ma swoje życie i nie zamierzam nikomu go zabierać <33

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo motywuje mnie to do dalszej pracy!

Miłego czytania <33

-----------------------------------------

Pakowaliśmy rzeczy Capeli, które przyniósł Hank tuż przed moim przyjazdem do szpitala. Niechcący podczas tej czynności nasze ręce się spotkały, zderzając się ze sobą, przez co obydwoje się zarumieniliśmy, odwracając wzrok. Pierwszy raz czułem coś takiego. O dziwo, było to bardzo miłe uczucie.

Po chwili wszystko było spakowane, a my czekaliśmy tylko na Axela z wypisem. O, o wilku mowa.

- Oto pana wypis, tylko proszę uważać na nogę - powiedział Axel, wchodząc do sali i podając Dante kartkę papieru.

- Oczywiście, będę uważał - mruknął i spojrzał się w moją stronę z lekkim uśmiechem.

- Dobra, chodź - powiedziałem, przekładając jego rękę przez szyję i łapiąc go w talii.

- Dałbym sobie radę Erwin - wymamrotał z pretensją w głosie.

- Już nawet nie mogę ci pomóc? Chodź i nie marudź.

Na całą sytuację cały czas patrzył Axel z rozbawieniem. Wziąłem torbę Capeli i zacząłem iść w stronę wyjścia powolnym krokiem, tak, aby mógł nadążyć. Patrzyłem uważnie na drogę, żeby się nie wywrócić i nie pociągnąć za sobą Capeli. Wyszliśmy przed szpital, gdzie stało moje auto. Puściłem Dante i udałem się do bagażnika, aby schować torbę. Capela w tym czasie usiadł na miejscu pasażera i puścił jakąś muzykę z radia. Gdy jechaliśmy w stronę jego domu krzyczeliśmy w niebogłosy tekst piosenki, bo śpiewaniem tego nie można było nazwać. Świetnie się bawiliśmy, nie zwracając uwagi na resztę świata.

Weszliśmy do jego mieszkania, a ja odłożyłem jego torbę w salonie. Wróciłem do przedpokoju i zdjąłem buty. Zacząłem przeglądać zdjęcia z półek. Jedno przedstawiało bodajże trening SWATu, ponieważ wszyscy byli w strojach jednostek specjalnych. Udało mi się rozpoznać Dante, a obok niego, po lewej stronie, stali Hank z Lincolnem. Za to po prawej znajdował się Xander, przed nim Gregory, a reszta policji stała wokoło.

Następne zdjęcie przedstawiało jakby rodzinę. Był na nim Capela, a obok niego kobieta z fioletowymi końcówkami. To musiała być Pola. Przed nimi stała młoda para z misiem w rękach, to najprawdopodobniej Ernest i Elena. Kolejne zdjęcie przedstawiało Sonny'ego, który ramieniem obejmował Capelę. Mimo, że starszy miał poważny wyraz twarzy było widać cień uśmiechu. Następne zdjęcie przedstawiało sześciu policjantów, w tym Dante. U góry stał uśmiechnięty Hank, który obejmował ramieniem Gregory'ego. Pod nimi stał Capela ze zniesmaczoną miną, a obok stał Xander, który czochrał jego fryzurę z uśmiechem. Po drugiej stronie znajdował się uśmiechnięty Lincoln, a na samym przodzie był bodajże Harris z psem na rękach. Było widać, że są szczęśliwi. Na samym końcu stała fotografia, która zostało zrobiona wraz z przybyciem lodów ekipy. Na zdjęciu był każdy kto był wtedy przy apartamentach. Capela podszedł i stanął obok mnie, przyglądając się fotografiom z lekkim uśmiechem.

- Nie sądziłem, że będę miał tak wspaniałych przyjaciół - powiedział, patrząc na zdjęcie na którym był ukazany on z piątką policjantów. - Są moją jedyną rodziną.

- Dobrze jest mieć rodzinę, bez niej jest ciężko. A jak u nich z... wiesz no - zapytałem niepewnie, zmieniając temat. Dla niektórych może to być drażliwy temat, a nie chciałem psuć chwili.

- No więc Xander ma swoją bratnią duszę, która jest teraz jego dziewczyną. Są razem w policji więc czasami ciężko ich od siebie odciągnąć - odparł. - I no nie zgadłbyś, ale Hank i Gregory są bratnimi duszami.- zaśmiał się lekko i zerknął w moją stronę. - Czasami jest z nimi ciężko. Hank czasem zagada z jakąś panną, a Grzechu robi się zazdrosny. Albo na odwrót; wystarczy, że Grzesiu powie jedno złe słowo na jego temat, a ten się od razu obraża.

- Jak księżniczka. Wiesz, to dokładnie jak u nas San, ale on ostatnio wyjechał ze Sky. Czasami mi go brakuje, ale chcę żeby był szczęśliwy. A ten tutaj?- zapytałem wskazując na policjanta z psem.

- To Harris on ostatnio wziął wolne aby mieć czas dla żony - powiedział cały czas patrząc na zdjęcie.

- To chyba dobrze, że są szczęśliwi - rzekłem, odwracając głowę w jego stronę, by spojrzeć na niego.

- Tak, raczej tak - westchnął cicho.

- A ty? - zapytałem, jakbym nie wiedział, że jest on moją bratnią duszą. Z jego twarzy zniknął uśmiech i zastąpił go grymas.

- Byłem w wielu związkach, ale żaden to nie to - powiedział, spuszczając głowę, przywołując niechętne wspomnienia. Mogłem nie pytać... Po chwili uniósł ją, aby spojrzeć na mnie - Ale wiem, że w końcu znajdę tą osobę - uśmiechnął się lekko.

Albo jeszcze nie wie, że jestem jego bratnią duszą, albo będę w takiej samej sytuacji jak Lucas. Nie chciałbym tego...

- Rozumiem - powiedziałem z lekkim uśmiechem, próbując przekazać mu, że nie jest sam. - Ja sam nie mam nikogo od lat - westchnąłem, cicho przypominając sobie ciągłe słowa matki "Kiedy w końcu przyprowadzisz tutaj moją synową".

Miałem już tego dosyć, ciągłego przypominania mi jaki jestem beznadziejny. Jak bardzo mam zjebane życie. Po moim lewym policzku spłynęła łza, ale Dante tego nie zauważył, bo stał po mojej prawej stronie. Szybko starłem łzę jak i jej ślad z mojego policzka. Nałożyłem maskę uśmiechu, nie chcąc pokazywać mu, że jestem słaby. Taki jaki byłem przez cały życie. Słaby i beznadziejny. Bez kochających rodziców, przez pierwsze lata życia. Bez miłości, a tylko z nienawiścią do mnie. Wyzywany i szkalowany w szkole...

- Obejrzymy coś - wystąpił z nagłą propozycją.

- Jasne, czemu nie - odparłem, uśmiechając się w jego stronę. Wszystko, by zapomnieć o tych myślach nachodzących moją głowę.

- No to chodź - powiedział, siedząc już na kanapie i włączając jakiś film. Usiadłem obok niego na tyle blisko, aby czuć go przy sobie, ale na tyle daleko, by nie poczuł dyskomfortu.

Nie skupiałem się na filmie. Cały czas myśli krążyły po mojej głowie robiąc zamęt. Cały czas wracałem myślami do wspomnień. Widziałem śmierć swojej matki... Samobójstwo ojca... Światła radiowozów i karetek, jak i ratowników medycznych... Czułem się jak wtedy, czułem pustkę... Potem otaczali mnie tylko ludzie z opieki społecznej. Po jakimś czasie zostałem adoptowany przez moich obecnych rodziców, którym nigdy nie udało się mnie naprawić. Nie potrafiłem ich pokochać. Ale zrobiłem dla nich jedno, zacząłem ich nazywać tak, jak zawsze pragnęli. Pamiętam jak moja przybrana matka prawie zemdlała ze szczęścia, gdy nazwałem ja mamą. Lub gdy mój adoptowany ojciec niemalże spadł z drabiny, gdy nagle powiedziałem do niego tato. Mówiłem tak, bo wiedziałem, że chcą to słyszeć. Po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do nazywania ich tak, ale nigdy nie powiedziałem tego z tą miłością której oczekiwali. Nie potrafiłem, pamiętając twarz matki patrzącą na mnie tym martwym wzrokiem... Nie potrafiłem, widząc pistolet przy skroni ojca. Po prostu zawsze gdy to mówiłem widziałem ich twarze. Mówiłem te słowa bez uczuć. Tak zimno...

Miałem koszmary o nich zabierających mnie ze sobą do grobu. Miałem koszmary gdy mówili, że to moja wina. Że przeze mnie zginęli. Zginęli bo się urodziłem i zniszczyłem im życie. Zawsze tłumiłem te uczucia i wspomnienia. Chciałem zapomnieć, nie pamiętać tych wydarzeń. Udawało mi się to przez tyle lat, ale powoli mur pękał, a ja coraz częściej przypominałem sobie o ich śmierci i o trudnym dzieciństwie wśród rówieśników.

Poczułem nagły ciężar na ramieniu, który przerwał natrętne myśli. Dante zasnął, a film się skończył, ukazując napisy końcowe. Trąciłem go ramieniem, próbując go obudzić go, ale on tylko wtulił się we mnie, mrucząc cicho. Wiedziałem, że już go nie obudzę, a nawet już tego nie chciałem. Wyglądał słodko z tymi uchylonymi zaróżowionymi ustami. Zmieniłem pozycję z siedzącej na leżącą, przyciągając Dante do swojego boku i obejmując go ramieniem. Wziąłem koc z fotela obok i próbowałem nas jakoś przykryć. Gdy mi się to udało, pocałowałem Dante w czółko i następnie ułożyłem głowę na poduszce. Pierwszy raz od dawna zasypiałem bez natrętnych myśli, tylko z poczuciem bezpieczeństwa i szczęścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top