Rozdział 3
Witam!
Z okazji 100 obserwacji na moim kanale wstawiam 3 rozdział szybciej, więc możecie się cieszyć!
Ja spełniłam swoje marzenie, więc dzisiaj was jeszcze rozpieszcze, ponieważ w późniejszych godzinach na moim profilu ukaże się kolejny OneShot!
Dziękuje wam za to i jesteście przekochani! Nie wiem co mogę więcej powiedzieć, więcpo prostu podziękuje :D
Przez to wszystko zapomniałam o jednym XDD
edited by fs_animri
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo motywuje mnie to do dalszej pracy.
Miłego czytania <33
-----------------------------------------------
Miałem plan który był dość ryzykowny. W końcu jestem teraz poszukiwany, ale nie widzę innego rozwiązania. Zanim Dante wtedy mnie zakuł, udało mi się wyciągnąć z jego kieszeni wizytówkę. Na szczęście, nie zgubiła się i dalej miałem ją w kieszeni spodni. Niepewnie wykręciłem numer i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo? - usłyszałem po drugiej stronie słuchawki.
- Hej, możemy się spotkać? - mruknąłem niepewnie
- A kto mówi? - zapytał. No racja mógł mnie nie znać w końcu widzieliśmy się tylko raz. Wątpliwe, żeby mnie zapamiętał.
- Erwin Knuckles
- Że kto?
- Ten facet z banku i ucieczki z konwoju - powiedziałem niepewnie. Wydałem się, ale nie wiedziałem jak inaczej mu wytłumaczyć z kim rozmawia.
- Wiesz, że jesteś poszukiwany?
- Wiem, ale musimy się spotkać. Nie mów nic innym, dobra? To bardzo ważne - powiedziałem desperacko. Może nie był to najlepszy pomysł, jaki mogłem wymyślić, ale jedyny racjonalny.
- Dobra - przystał niechętnie. - Gdzie?
- Wyślij mi GPS'a i przyjadę - po chwili usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia.
- Ale jak ja wyglądam? Muszę się przebrać, przecież nie spotkam się z nim w czymś takim... - wymamrotałem pod nosem.
Udałem się pod szafę z ubraniami i przeglądałem każdy ciuch. Nic mi się nie podobało, więc zadzwoniłem po ostatnią deskę ratunku. Heidi. Po kilkunastu przedłużających się minutach, usłyszałem otwieranie drzwi.
- Po co miałam przyjechać?
- Pomóż mi wybrać w co mam się ubrać - jęknąłem, opadając z bezsilności na łóżko.
- A gdzie się wybierasz?- zapytała ciekawa.
- Jadę negocjować ze swoją bratnią duszą o wolność dla Davidka, a co? - odparłem szczerze, by jej dodatkowo nie martwić. W końcu odbicia są niebezpieczne, bronie długie, strzały, opancerzone auta...
- No to będzie ciężko, ale coś wymyślimy - rzekła, zerkając na moją szafę.
Przez kilka minut Heidi sprawdzała i wybierała ubrania, które mógłbym założyć. Nic mi się nie podobało, przez co blondynka traciła już do mnie cierpliwość. No ale przecież to nie moja wina, że chce wyglądać dobrze!
- Heidi, pospiesz się, bo dostałem już GPS'a!
- Uspokój się, chyba znalazłam coś, co może ci się spodobać - westchnęła.
Pokazała mi strój w którym miałem wyjść, a ja szybko się w niego przebrałem, nie tracąc czasu. Wyglądałem dobrze. Czarne dżinsy, biała koszula i lakierki. Nic rewolucyjnego, ale dzięki temu wyglądałem luźno, jak i elegancko. Podziękowałem Heidi i szybko wyszedłem z mieszkania, udając się do windy, którą zjechałem na podziemny parking. Wsiadłem do swojego Ferrari i udałem się w miejsce docelowe. Zaparkowałem pod budynkiem jubilera i udałem się na jego dach, tam, gdzie był ustawiony GPS. Dante siedział na krawędzi tak, że jego nogi zwisały swobodnie. Podszedłem i usiadłem obok niego.
- O czym chciałeś pogadać? - zapytał, patrząc przed siebie.
- Mój przyjaciel został przez was złapany, nie mamy jak mu pomóc - powiedziałem cicho, nie owijając w bawełnę.
- Czemu mi to mówisz? Wiesz, że mógłbym cię teraz zakuć i wsadzić do więzienia za prawdopodobną pomoc w ucieczce? Nie mówiąc już o fakcie, że jesteś poszukiwany...
- Ale ufam ci i wierzę, że tego nie zrobisz - uśmiechnąłem się zadziornie. Mówiąc to, zerknąłem na niego. Co jakiś czas spoglądałem na jego usta, czułem się rozproszony. - Chcę, żebyś mi pomógł, nie mogę pozwolić aby trafił on do więzienia. Zbyt dużo mu grozi i za dużo straci - udało mi się ponownie skupić na rozmowie.
Mimowolnie pomyślałem co musi teraz czuć Laborant. W końcu to jego chłopak jest skazany na długie lata. Gdyby udało się uzbierać na operację i ją wykonać, Davida by przy tym nie było. Za to czarnowłosy siedział zamyślony i nadal patrzył w dal.
- Niech ci będzie, ale robię to tylko z jednego powodu - westchnął, przerywając kilkuminutowe milczenie.
- Jakiego? - zapytałem, wpatrując się w jego błękitne oczy.
- Na razie ci tego nie powiem - odparł stanowczo.
- Ej no weź - jęknąłem, przedłużając ostatni wyraz.
- Twój przyjaciel będzie przewieziony w tajniackim Mercedesie bez numerów i bez obstawy, nie będzie go w konwoju, to tylko zmyłka - powiedział spokojnie, wstając. Gdy już był na nogach, obrócił się i udał się w stronę zejścia z dachu.
- Dziękuję! - krzyknąłem w jego stronę.
Zatrzymał się i obrócił głowę w moją stronę. Uśmiechnął się do mnie nieznacznie.
- Nie ma za co.
Zszedł z dachu i podszedł do swojego auta, a następnie odjechał. Po chwili wpatrywania się w oddalający się pojazd, otrząsnąłem się. Trzeba się przygotować. Zadzwoniłem do Carbonary, schodząc z dachu, i opowiedziałem mu czego się dowiedziałem. Nie wydałem mu z kim się spotkałem i skąd to wiem, ale chyba nie jest mu to potrzebne do szczęścia. Spotkaliśmy się w podziemiach Arcade i ustaliliśmy plan.
Wszyscy przebraliśmy się i udaliśmy na rozprawę. Weszliśmy na salę i czekaliśmy tylko na wyrok. Na szczęście, policja odpuściła sobie obstawianie góry, dzięki czemu mogliśmy obserwować tok rozprawy. Chyba wiem nawet dzięki komu mogliśmy coś takiego zrobić.
Przez cały czas wymienialiśmy się spojrzeniami z czarnowłosym, a gdy się one krzyżowały, natychmiast odwracaliśmy wzrok. Wynajęty adwokat dobrze sobie radził, ale wciąż pozostało dużo zarzutów, z których nie dało się go wybronić. Sędzia ogłosił wyrok - 15 lat za wielokrotne usiłowanie zabójstwa i porwania, jak i napady na różne instytucje. Wyszliśmy z sądu niezauważeni i wsiedliśmy do aut. Czekaliśmy w nich na wyjazd konwoju i tajniackiego pojazdu, w którym miał znajdować się David. Mam nadzieję, że mnie nie okłamał...
Gdy konwój wyjechał, my dalej czekaliśmy na pojazd. Po kilku stresujących i dłużących się minutach, spod sądu wyjechał ciemny Mercedes. Jechaliśmy za nim w dość dużym odstępie, ale na tyle, żeby nie zniknął nam z wizji. Po kilku chwilach, gdy samochód przymierzał się do zakrętu, przyspieszyłem i uderzyłem w jego bok. Auto wgniotło się i nie było już zdatne do ucieczki przed nami, więc zaczęliśmy ostrzał w kierowcę, który próbował się bronić. Nie udało mu się, przez co niestety musiał zginąć. Szybko wydostaliśmy Davida z pasów i auta, by następnie wsadzić go do mojego.
Pojechaliśmy trochę dalej, aby poczuć się chociaż trochę bezpiecznie. Rozkuliśmy Davida i mocno się do niego przytuliliśmy. Gdy się odsunęliśmy, podbiegł do niego Laborant i wskoczył mu w ramiona. Spojrzałem ze złością w stronę Carbonary. Miał go nie brać!
- No co! Nie moja wina sam mi wskoczył do samochodu! - Nicollo podniósł ręce w obronie, widząc mój niezadowolony wzrok.
- Nigdy więcej masz się tak nie narażać - wymamrotał Labo w koszulkę Davida, przerywając naszą walkę na spojrzenia.
- Obiecuję, już nigdy więcej cię nie zostawię - odszepnął David, całując go w maskę gdzie powinien mieć czoło. Wyglądało to komicznie i uroczo jednocześnie.
Każdy patrzył w ich stronę z rozczuleniem i uśmiechem na twarzy. Zdecydowanie byli najsłodsi z całej naszej rodzinki. Widziałem jak Davidowi poleciały łzy po twarzy. Laborant też najprawdopodobniej płakał, było słychać jego nieregularny oddech.
- Kochanie już nie płacz, jestem tutaj - szepnął mu na ucho David. Zrozumiałem co mówi po ruchach jego warg. Pamiętam jak specjalnie się tego uczyłem...
- Odklejcie się już, musimy stąd uciekać, i to jak najszybciej, bo zaraz dojadą jednostki - krzyknął Carbonara.
Wszyscy wsiedliśmy do aut, odjeżdżając jak najdalej. Oczywiście, nasza parka zasiadła razem na tylnych siedzeniach w aucie Carbonary. Gdy byliśmy w miarę daleko zwolniliśmy jadąc obok siebie i krzycząc zwycięsko w kierunku nieba.
Nasz entuzjazm był nie do opisania. Udało nam się uratować jednego z członków naszej rodziny, a to tylko dzięki mojemu niezawodnemu planowi (ego top). No i w sumie dzięki pewnemu policjantowi... Muszę mu podziękować. Odłączyłem się od reszty moich i ruszyłem w losową stronę. Zaparkowałem koło jakiegoś wysokiego budynku, na który się po chwili wdrapałem. Obraz miasta wyglądał pięknie, zwłaszcza w zachodzie słońca. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer. Słyszałem tylko dźwięk wychodzącego połączenia. Usłyszałem dźwięk odbieranej słuchawki więc zapytałem: - Halo?
- Dzień dobry, z tej strony lekarz zajmujący się panem Cape-
- Coś się stało? - zapytałem, przerywając mu.
- Pan Capela został postrzelony w wyniku strzelaniny i leży nieprzytomny.
- Mógłbym się z nim zobaczyć? - wypaliłem od razu.
- Jeżeli jest pan z kimś z rodziny to oczywiście - zastanowiłem się, czy chce wypowiedzieć te słowa, które chodziły mi po głowie. Jebać, raz się żyje!
- Jestem jego chłopakiem, będę za piętnaście minut - powiedziałem coś, czego później mogę żałować, ale walić, będzie warto. Muszę się z nim zobaczyć... Rozłączyłem się i jak najszybciej zszedłem z dachu i wsiadłem do auta. Nie zważając na przepisy, jechałem przed siebie, prosto w stronę szpitala.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top