Rozdział 2

Witam!

Zauważyłam dużą aktywność pod pierwszym rozdziałem więc... Ogłaszam iż rozdziały będą pojawiać się w środy i soboty! 

A jako iż jest już sobota to proszę bardzo!

Ogłosiłam to na profilu, ale wiadomo każdy kto to czyta nie musi mnie obserwować więc mogliście nie wiedzieć :>

jak zwykle edited by

 fs_animri

Zachęcam do komentowania i dawania gwiazdek bo motywujecie mnie tym do dalszej pracy!

Miłego czytania<33

---------------------------------------------

Uciekaliśmy przed policją, ale ja wciąż rozmyślałem o tym co się stało. Przez tyle lat nie znalazłem nikogo, a gdy już traciłem nadzieję, zjawił się on. Z czarnymi włosami i oczami niebieskimi głębokimi jak ocean... Niestety pojawia się problem, a mianowicie, jest jebanym psem. Do tego komendantem! Najgorsze jest to, że on nie wie o tym, że jestem jego bratnią duszą. Muszę się jakoś do niego zbliżyć, aby wypowiedzieć jego cytat...

Przez moje zamyślenie, nie usłyszałem słów Carbonary, który powiedział, że wysiadamy i uciekamy pieszo, bo samochód nam padł. Widziałem tylko, jak ucieka w jakąś stronę świata z kilkoma policjantami na ogonie, tak samo jak Vasquez. Za to ja siedziałem w aucie. Kurwa.

Policjanci celowali do mnie, on też stał wśród nich, celując w moją stronę. Mówili żebym się poddał. Nie chciałem tego, więc rozważyłem inne rozwiązania, lecz niestety, żadne nie było dobre. W każdym przegrywałem, także po prostu powoli wysiadłem z auta. Widziałem jak ostrożnie patrzyli na moje ruchy, aby w razie potrzeby wystrzelić do mnie z tasera. Ja powoli uklęknąłem na kolana, dając ręce za głowę. Wiedziałem, że przegrałem, nie chciałem ryzykować większym wyrokiem. Może nawet zyskam spotkaniem z pewnym policjantem? Mam nadzieję, że Carbo i Vasquez uciekli. Moje ręce zostały boleśnie wykręcone do tyłu i za ciasno zakute. Zaprowadzili pod auto, gdzie mnie przeszukali.

- Głowa nisko - mruknął jeden.

Wsadzili mnie do radiowozu, aby następnie udać się na komendę, miejsce, w którym naprawdę często bywam. Powoli zeszliśmy do cel, gdzie w przejściu spotkałem jego. Patrzyłem w te niebieskie oczy. Policjant zauważył, że nie chwilowo przestałem iść za nim, więc mocno pociągnął mnie za rękę. Niestety, przez to, że byłem mocno zakuty, syknąłem z bólu.

- Daj mi go, a ty jedź na patrol - rzekł czarnowłosy, który zauważył mój ból.

Jezu, dzięki bogu! Niebieskooki lekko złapał mnie za bark i delikatnie pociągnął w stronę cel. Posłusznie szedłem za nim. Weszliśmy do pomieszczenia z celami, a ja zostałem zaprowadzony do jednej z nich

- Ustaw się pod ścianą - powiedział cicho. Zrobiłem jak powiedział. Jeszcze raz zostałem przeszukany, ale tym razem bardziej mi się to podobało.

- Mógłbyś poluźnić te kajdanki? - zapytałem, a ten spojrzał na mnie z lekką nieufnością. Wiem, że jestem przestępcą, no ale bez przesady. - Proszę - dodałem cicho.

Niebieskooki westchnął, a następnie zdjął moje kajdanki i wyszedł z celi, zamykając ją. Patrzyłem na niego z lekkim zdziwieniem, nigdy mnie nie rozkuwali. Przetarłem swoje nadgarstki które były lekko zaczerwienione. Sprawdzał w tablecie moje zarzuty, co jakiś czas spoglądając na mnie.

- I po co ci to było? - mruknął pytająco w moją stronę.

- Było warto - odparłem z uśmiechem.

- Niby dlaczego? - spojrzał mi w oczy zadając pytanie.

- Spotkałem kogoś, kto nie będzie mi obojętny już do końca życia - powiedziałem. Ten patrzył na mnie lekko zdziwiony, ale szybko odkaszlnął, odzyskując trzeźwość umysłu.

- Wychodzi ci...

- Chcę konwój - wypaliłem, nie dając mu dokończyć.

- Serio? - zapytał, spoglądając niechętnie.

- Oczywiście - uśmiechnąłem się, odpowiadając mu na pytanie.

- 103, zatrzymany chce konwój na więzienie - policjant zgłosił na radiu. - Przyjął. Dobra, będziesz miał ten konwój - mruknął, wzdychając bezsilnie.

Chyba wiedział co się szykuje. Otworzył celę i spojrzał na mnie, przy okazji zakuwając.

Time skip

Siedziałem w policyjnym Mustangu. Przed nami stała Corvetta i Victoria, a za nami Challenger. Po chwili, do Mustanga na miejsce kierowcy wsiadł czarnowłosy. Konwój ruszył. Przez okrągłe pięć minut nic się nie działo, aż nie dotarliśmy do odcinka autostrady, który znajdował się koło kasyna. Przed nami Corvetta i Victoria zostały wysadzone w powietrze, a za nami wylądował pocisk z RPG. Nikogo ten pocisk nie uszkodził.

Z Challengera wysiadło czworo policjantów, a chwilę po tym Dante również postanowił wysiąść z pojazdu, by pomóc swoim. W tym całym chaosie, niezauważony Carbonara przedostał się do Mustanga, z którego mnie wyciągnął. Koło nas cały czas przelatywały pociski z broni palnych. Szybko uciekliśmy w stronę krzaków, gdzie się schowaliśmy, a następnie przeczekaliśmy tam do końca akcji. Policja wycofała się, a my szybko odjechaliśmy, wiedząc, że zaraz wrócą, aby zebrać swoich. Gdy już dojechaliśmy na bar Arcade, schowaliśmy się tam. Odłożyliśmy bronie i w końcu zostałem rozkuty. Siedzieliśmy tam parę godzin, rozmawiając ze sobą, aż nagle\ poczułem piekący ból w biodrze, syknąłem, ale szybko zastąpiłem skrzywienie uśmiechem, aby nikt się nie zorientował.

- Idę do łazienki - powiedziałem w ich stronę i udałem się w stronę schodów.

- Dobra! - odkrzyknął mi David.

Gdy wszedłem do łazienki, szybko odkryłem biodro, na którym zauważyłem spore zaczerwienienie. Co to kurwa jest? Może po prostu zraniłem się gdzieś podczas konwoju i nie czułem tego przez adrenalinę? Z powrotem zakryłem biodro, które już tak nie emanowało bólem i skierowałem się ponownie do piwnicy.

Gdy byłem na dole zobaczyłem całą ekipę, która rozmawia i się śmieje. Ja byłem już za bardzo zmęczony by z nimi świętować. Szybko udałem się do mojego Calico, które stało na małym podeście. Gdy wsiadałem do samochodu, zauważył mnie Carbonara. Szybko podbiegł do mnie.

- Ty już jedziesz? - zapytał, marszcząc nieco brwi.

- Tak, zmęczony jestem.

- Dobrze, wypocznij, powiem reszcie, że już jedziesz.

- Jasne.

Wyjechałem z podziemi i udałem się w stronę swojego apartamentu. Zaparkowałem samochód na podziemnym parkingu i poszedłem do windy, aby dojechać na swoje piętro. Gdy byłem już w mieszkaniu, udałem się do łazienki aby wziąć prysznic. Podczas mycia znów poczułem piekący ból w tym samym miejscu. Zignorowałem to i dokończyłem prysznic. Wytarłem się w ręcznik i gdy już miałem się ubierać w ciuchy do spania, zauważyłem w lustrze coś na kształt rysunek, który pojawił się na miejscu wcześniejszego zaczerwienienia. Mała róża. Skąd to się tu wzięło? A może już przez zmęczenia mam zwidy? Pójdę spać, a gdy się obudzę, to pewnie już tego nie będzie. Szybko ubrałem się i udałem się do łóżka w którym położyłem się i zasnąłem.

Szedłem ulicą, gdy zobaczyłem salon tatuażu. Postanowiłem, że tam wejdę, z zamiarem zrobienia sobie nowego. Gdy wszedłem do środka ujrzałem fotel na którym siedział czarnowłosy człowiek odziany w mundur. Był tatuowany przez niebieskowłosego mężczyznę z różnymi kolczykami. Chłopak, który był tatuowany miał piękne niebieskie oczy i co jakiś czas spoglądał na mnie. Gdy tatuażysta przyłożył igłę z tuszem do jego ramienia, poczułem ból dokładnie w tym samym miejscu. Skrzywiłem się, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Wybrałem tatuaż i przystąpiliśmy do robienia go. Spoglądałem co jakiś czas na niebieskookiego i widziałem co jakiś czas jego skrzywienia. Gdy skończyli robić jego tatuaż poczułem pieczenie na ramieniu. Spojrzałem w tamto miejsce, na którym pojawił się rysunek. Dokładnie taki sam, jaki czarnowłosy przed chwilą wytatuował. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni...

Obudziłem się nie pamiętając snu.

Poszedłem do łazienki za potrzebą. Już miałem wychodzić z ubikacji, gdy przypomniałem sobie o dziwnym rysunku. Teraz tam były dwie róże tuż obok siebie, z dziwnie zawiniętymi płatkami. Próbowałem to zmyć. Szorowałem skórę tak mocno, że była czerwona i już zaczynała piec. Postanowiłem odpuścić, w końcu nie będzie to takie trudne do zakrycia zwłaszcza, że jest to na biodrze. Zresztą, jest to całkiem ładne, prawie jak tatuaż...

Gdy wyszedłem, usłyszałem dźwięk mojego telefonu z sypialni. Szybko pobiegłem i odebrałem komórkę. Od razu w słuchawce usłyszałem krzyk Carbonary.

- Cześć siwy!

- Cześć Carbuś - westchnąłem.

- Słuchaj... bo, tak jakby, złapali w nocy Davida...

- Jak to go złapali? - zapytałem, niedowierzając.

- Będzie miał rozprawę - powiedział cicho. - Wiem o czym myślisz Erwin, to się nie uda.

- Czemu niby?

- Będą go wieźli opancerzonym berkatem, nawet nie wiem dokładnie w którym aucie będzie, jedyni którzy to wiedzą, są wysoko postawieni... - powiedział, a po chwili dodał: - Żaden nasz korump nie zdobędzie informacji.

- A odbicie z sądu? - zapytałem, myśląc nad potencjalnym planem.

- Erwin, wiem, że chcesz go ratować, ale to się nie uda! Sąd będzie za mocno obstawiony, a jak my wpadniemy, nie będzie już żadnego ratunku - powiedział nieco chaotycznie. - Poza tym, już nie spotkasz wtedy tego twojego policjanta. Ale też nie możemy go tak zostawić...

Kurwa. Ale chwila... a gdyby tak...

- Carbo, ja mam plan - powiedziałem, uśmiechając się do telefonu, czego Carbonara nie mógł zobaczyć.

- Nie, Erwin! Każdy twój plan się źle kończy! - jęknął w słuchawkę.

- Ten będzie dobry, mówię ci! - krzyknąłem lekko oburzony do telefonu.

- Nie, Erwin - w tym momencie się rozłączyłem. Miałem swój plan który musi się udać. Musi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top