Rozdział 11

Witam!

Za namową jednej osoby, jeszcze jeden rozdział dzisiaj. Nie martwcie się jutro też będzie rozdział.

edited by fs_animri <33

Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania, bo to motywuje mnie do dalszej pracy :3

Miłego czytania<33

---------------------

Zejście po schodach... Kolejne drzwi... Kolejny sejf... Zapamiętanie bloczków... 2048... i jesteśmy w środku. Każda skrytka którą tylko mogliśmy wywiercić, wywierciliśmy. Z samych metalowych stołów mamy cztery miliony dolarów, a ze wszystkich skrytek mamy ponad 15 milionów gotówki i dużo kosztowności - diamenty i kilka sztabek złota. Wciąż nie mogłem uwierzyć gdzie jestem i co właśnie robię. Okradam praktycznie największy bank w całym kraju.

Gdy zebraliśmy wszystko, co mogliśmy, zdjęliśmy maski, aby zrobić pamiątkowe zdjęcie. Było to bardzo niebezpieczne, jeżeli by nas złapali, to policja zobaczyłaby te wszystkie zdjęcia na moim telefonie. Mimo tego, nie przejmowaliśmy się tym. Wystarczy nie dać się złapać.

Gdy zrobiliśmy zdjęcie, z powrotem ubraliśmy maski i udaliśmy się powolnym krokiem po schodach na górę. Z naszych twarzy nie schodziły uśmiechy, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie widziałem twarzy innych pod maskami. No mniejsza, jak mówiłem, uśmiech nie schodził mi z twarzy, a ekscytacja i adrenalina w żadnym stopniu nie malała.

Zakładnicy zostali wypuszczeni, a policja przygotowywała się do naszego odjazdu. Miejmy nadzieję, że nic się nie stanie i uciekniemy z całym łupem. Siedem pełnych toreb może być ciężko zabezpieczyć, ale czego my nie zrobimy? Wyszliśmy przed bank, a ja na chwilę przystanąłem, rozglądając się. Światła radiowozów lekko mnie oślepiały, a ich dźwięk lekko ogłuszał, ale to nic. Jestem przyzwyczajony. Wszyscy wsiedliśmy na swoje miejsca, tak jak ustaliliśmy w planie. Każdy po cichu powtarzał plan, a kierowcy dwóch samochodów odpalili silniki. Ich warkot rozpraszał moje myśli, które wręcz krzyczały, że coś się odpierdoli. Teraz już nie mogłem tego cofnąć... Marzyłem i modliłem się o szczęście. Auta ruszyły, a dwa pościgi rozpoczęły się z zaciekłością. Teraz tylko uciec...

Ucieczka nie szła po naszej myśli. Skok nie wyszedł, a każdy skręt kończył się otarciem lub zderzeniem z lokalnym samochodem. Nasze auto zaczęło się dymić, a ja z odległości słyszałem słowa o nakładanym na nas kodzie pomarańczowym. Wjechaliśmy na teren doków, a niedługo po tym auto wysiadło. Wiedziałem, że trzeba wysiąść, a jednak gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że to tylko koszmar. Szanse na ucieczkę z każdą sekundą malały.

Carbonara zaczął się strzelać z policją, czym w większości skupił ich uwagę. David uciekał na nogach, a za nim biegło trzech policjantów. Za to ja biegłem w stronę wody, z dwójką policjantów za sobą. Szybko wskoczyłem do wody i płynąłem ile miałem sił. Niestety, mój telefon na 100% się zalał. Przynajmniej nie będę miał rozprawy za te zdjęcia...

Niestety, gdy wypływałem na brzeg, myśląc, że udało mi się uciec, zostałem brutalnie powalony. Nawet nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem, nie znałem okolicy, co wiązało się z zerowymi szansami na jakąkolwiek ucieczkę. Policja najpierw zaatakowała mnie taserem bez ostrzeżenia, a później zostałem przyciśnięty do ziemi i zakuty. Chwilę potem byłem już wieziony na komendę i wsadzony do obskurnych cel. Zdecydowanie znienawidzone przeze mnie miejsce... Trzeba pogodzić się z przegraną...

Spokojnie stałem, patrząc w oczy mojego ukochanego. Stał pod ścianą, patrząc na nas z pewnym współczuciem. Nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie zostaliśmy sami. My z Dante na celach. Tak jak kiedyś.... Capela rozejrzał się i otworzył nasze cele. Patrzyliśmy na niego zdziwieni.

- Wiem jakie to dla was ważne, dalej, spadajcie. Drzwi z tyłu zawsze są otwarte, matoły nigdy ich nie zamykają, a kamery nie działają - powiedział, po czym spojrzał na urządzenie, które rzeczywiście nie działało. W moich oczach pojawiły się iskierki szczęścia i nadziei, na wyjście z tego cało. Gdy miałem wybiegać, złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie i całując. Na całą sytuację patrzyli Carbonara i David, obydwoje z uśmiechami. - Porozmawiamy o tym w domu - dodał, a ja kiwnąłem głową na znak zrozumienia.

Puścił moją rękę, a mnie owiło dziwne zimno. Dante szybko wyszedł z pomieszczenia, aby nie pozostawić podejrzeń. Szybko wybiegliśmy przez tylne drzwi. Przebiegliśmy przez nie, wspięliśmy się na most i biegliśmy ile mieliśmy sił w nogach. Jakimś cudem udało się nie spotkać żadnego policjanta... Schowaliśmy się w moim magazynie, chcąc przeczekać pierwszą fale naszych poszukiwań.

Gdy na zewnątrz zapadł mrok, wyszedłem, zostawiając śpiących chłopaków z informacją o moim powrocie do domu. Szedłem uliczkami, uważając na każdy dźwięk syren, czy widok czerwono-niebieskich świateł. Na szczęście, nasze mieszkanie znajdowało się niedaleko magazynu, więc po mniej niż pół godziny chodzenia, byłem w ciepłym domu. Poczułem ciepłe i silne otaczające mnie ramiona, w które po chwili się wtuliłem. Wdychałem zapach Dante, od którego coraz bardziej się uzależniałem. Był jak narkotyk... Każdy pocałunek, każdy przytulas, najmniejsze słowo, uzależniało coraz bardziej, z każdym dniem. Przyzwalałem na to, bo wiedziałem, że go nigdy nie stracę, nie jego...

- Kocham cię - powiedziałem, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Mój głos był lekko stłumiony, ale wciąż dało się mnie zrozumieć.

- Wiem, też cię kocham - wyszeptał, głaskając moje włosy. Kochałem gdy to robił. - Najpewniej jutro już nie będę miał pracy, ale wiem, jak bardzo ci na tym zależało, więc zrobiłem coś, co jest bardzo niezgodne z prawem. - Oderwał się ode mnie i poszedł do salonu, w którym zobaczyłem trzy torby z pieniędzmi. Nasze trzy torby z pieniędzmi... - Gdy wy uciekaliście, ja zabezpieczyłem to i wsadziłem do Mustanga - wytłumaczył, drapiąc się po karku. Przed naszą wysiadką słyszałem, że innym udało się uciec z resztą łupu. Mamy wszystko... Podbiegłem w jego stronę i na niego wskoczyłem, oplatając jego biodra nogami, a szyję rękami.

- Kocham cię, kocham cię, kocham cię - mówiłem pomiędzy krótkimi pocałunkami, które składałem na jego twarzy, ale głównie na ustach. Uśmiechnął się, a gdy pocałowałem go ostatni raz w nos, zaśmiał się. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Życie chyba jednak mnie tak bardzo nie nienawidzi. Piękne uczucie... Móc spełniać marzenia... Swoje i innych. Mieć miłość swojego życia. Jakie to niesamowite uczucie...

Time skip

Świętowaliśmy udany napad imprezą w Arcade. Na szczęście, jeszcze nie wyrzucili Dante z pracy, ale nie cieszmy się przed zachodem słońca, może się to jeszcze wydarzyć. Na imprezie działo się wszystko: picie najróżniejszych alkoholi, nowe narkotyki, których ja postanowiłem nie zażywać, znikąd wzięte striptizerki. Jednak najbardziej intrygujący byli David i Laborant. Siedzieli na kanapie dla VIPów, a z daleka było widać, że David wypił już trochę za dużo. Co chwilę dobierał się do Laboranta i namawiał do kolejnych drinków, aby go upić. Powoli mu się to udawało...

Jednak najśmieszniejsza scena jaką ujrzałem to "afera" Heidi i Summer. Summer podeszła do Heidi, pytając się, czy kogoś ma. Gdy ta odpowiedziała jej twierdząco, rozpłakała się. Przez następne pół godziny, Heidi musiała ją uspokajać i tłumaczyć, że to ona jest jej dziewczyną. Płakałem ze śmiechu przez ponad kwadrans... Tak samo jak większość towarzystwa.

Ja z Dante siedzieliśmy przy innych kanapach. Często wychodziliśmy tańczyć, gdy grał jakiś fajny kawałek, a na dodatek często byłem wyciągany na wspólne picie z resztą przyjaciół. Znajomi robili różne rzeczy. Tańczyli, śpiewali na ziemi lub na stołach, jak kto lubi... Ja dopiero teraz miałem chwilę spokoju, żeby móc poprzyklejać się do Dante ile chce. Już nic mnie od niego nie odsunie...

Czemu? Właśnie zasypiałem mu na ramieniu.

- Jesteś zmęczony i pijany, może pojedziemy już do domu? - zapytał, przeczesując moje rozczochrane włosy. Wiedziałem, że jego ten dzień też trochę wymęczył. W końcu stanie pod bankiem w jednym miejscu przez godzinę, na pewno nie należy do najprzyjemniejszych

- Mhm - mruknąłem tylko na znak zgody.

Wstaliśmy, ja z małą pomocą Dante. No dobra, może dość sporą. Udaliśmy się na zewnątrz, gdzie przeszedł mnie dreszcz spowodowany zimnym wiatrem. Zostałem usadzony na miejscu pasażera, a po chwili zostałem przykryty czymś ciepłym i miłym. Uśmiechnąłem się, lekko przymykając oczy, a Dante zasiadł na miejscu kierowcy i zaczął jechać w stronę naszego mieszkania. Przez mgłę pamiętam powrót do domu, wchodzenie po schodach czy otwieranie drzwi mieszkania. Nagle poczułem tylko miękkie łóżko, a po chwili nie miałem ubrań. Po chwili wyczułem zgięcie się materacu pod wpływem ciężaru Dante. Gdy tylko ten się położył, przykleiłem się do niego, zasypiając.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top