》I - Zagubienie

Jak dobrze wiadomo, każda intrygująca przygoda zaczyna się od tego, że dzieje się coś innego niż zwykle. Chyba, że mówimy o życiu osób, dla których niesamowitym początkiem jest kolejne dzwonienie budzika, które wyrywa ich z błogiego snu.

Tym razem to nie budzik, a stukot końskich kopyt budził śpiącego w wątpliwie wygodnym miejscu chłopaka. Przez jego głowę przebiega lekka fala wspomnień, tych z momentu na chwilę przed utratą przytomności. Pamięta tylko opuszczony dom, do którego za namową kolegów poszedł, do którego za szyderczym prześmiechem wkroczył, w którym się zagubił i nieco wystraszył, gdyż nie znał źródła grającej wewnątrz muzyki.

Jest zaskoczony, ale za długo nie może się nad tym wszystkim zastanawiać, głównie dlatego, że czuje, jak ktoś go wytrwale szturcha. Lekko go to wkurza, ale przekierowuje wzrok na 'obcego', jak zdążył go nazwać w myślach.

Przybysz miał złowrogo czerwone ślepia, błyszczące pod kapturem jak sygnalizacja na skrzyżowaniu, przynajmniej takie wrażenie miał wciąż rozkojarzony chłopak. Zakapturzony wyglądał w sumie na znudzonego. Przewrócił lekko oczami, jakby wyrażając niezadowolenie, że tyle czasu zajmuje mu pobudka jakiegoś dziwaka. W końcu uciekł wzrokiem w dal.

- Żyjesz jeszcze? Mam dokładnie czterdzieści sześć minut wolnego, może zdążę cię ogarnąć. Wstań, nie siedź w tym rowie. - odpowiedział nieco bez emocji, ale ponaglająco.

Chłopak przez moment był zbyt rozkojarzony i oniemiały, by chociaż zrozumieć, co czerwonooki do niego mówi. Dopiero po dłuższej chwili kiwa głową i wstaje.

- A... kim ty jesteś?

- Święty Mikołaj, ale nie będę o tym rozmawiał na ulicy. Chodźmy w jakieś ustronniejsze miejsce. - 'obcy' poprawił kaptur i bezceremonialnie złapał chłopaka za rękę, prowadząc go w stronę pewnego lokalu.

Zakapturzony był drobnej budowy, ale za to całkiem dobrej krzepy, to trzeba mu było przyznać. Chłopak nawet nie zdążył się porządnie rozejrzeć wokoło, a już znajdował się wewnątrz budynku. Tu na szczęście było mniej ludzi, pachniało całkiem przyjemnie, ogólnie atmosfera aż nie pasowała do otoczonego lekkim mrokiem Zakapturzonego.

Chłopak usiadł na krześle i przełknął ślinę.

- To... Teraz mi powiesz? Cokolwiek? - pisnął.

- Spokojnie. Jestem Ross'ain, a ty z jakiegoś powodu znalazłeś się w tym miejscu. Nie ma co kryć, znalazłeś się w Czarnej Krainie Czarów. To już nie jest twój Świat. - odparł bez emocji. - Proszę tylko, nie krzycz z zaskoczenia, bo mam migrenę. - jakby na zawołanie, skrzywił się i zmarszczył czoło.

- Ja jestem... Meiji... - stęknął chłopak, a Ross'ain kiwnął głową, dłuższą chwilę milcząc.

Meiji miał ochotę krzyczeć, naprawdę. Powstrzymywał się jednak całkiem dobrze. Zgarbił się lekko, chcąc chyba choć minimalnie skryć oniemiały wyraz na swej twarzy. Ostatecznie pokręcił głową, dalej niedowierzając.

- Nie rozumiem. - stwierdził. - Znaczy się... Czym jest ta Kraina? To jakiś równoległy świat?

Ross'ain uśmiechnął się lekko, jakby chcąc przytaknąć, ale pierwsze co zrobił to pstryknął palcami. W ich stronę skierowała się kelnerka, stukając butami.

- To jedno z trafniejszych określeń. Między Krainą a Światem jest kilka wyrw, które można przypadkiem napotkać. Gorzej dla ciebie, że trudniej dostać się do Świata z powrotem. Chcesz jakiś sok czy wodę? - dodał na koniec, gdy kelnerka stanęła przy nim.

- Wodę. - odrzekł w końcu, marszcząc brwi. - "Wyrwy" to tak jakby portale, tak? Przez które można przejść? - zapytał, jednak nie czekając na odpowiedź zadał kolejne pytanie. - Tak właściwie... Dlaczego ja?

Ross'ain zmrużył oczy w zamyśleniu, a gdy je otworzył, rozbłysły.

- Spartię i wodę, tylko szybko. - mruknął, a gdy kelnerka odeszła, kontynuował. - Tak, to portale, ale nie kontrolowane. Nie znam się na tym, ale pojawiają się w opuszczonych domach albo w pobliżu samobójcy. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - mamrotnął.

- Powiedziałeś, że trudno powrócić do domu. Jak w ogóle się za to wziąć? - zapytał Meiji, nieco zaintrygowany.

- Cóż, istnieje pewna możliwość. Po całej Krainie rozsiane są osoby posiadające karty z Talii Krainy Czarów. Jedną z nich jestem ja. - westchnął Ross'ain i wyciągnął z kieszeni płaszcza kartę ze swą podobizną i dość złowrogo brzmiącym tytułem "Posłaniec Śmierci". - Jeśli zbierzesz całą Talię, będziesz mógł wrócić albo zdecydować się na coś innego, co do tego drugiego nie jestem pewien.

- No a ja... powinenem to robić? Opłaca to się w ogóle?

- Trudno powiedzieć, nigdy nie wziąłem się za zbieranie. Poza tym niestety, ale mi się spieszy.

Kelnerka wróciła ze szklanką ostro pachnącego chemią napoju i wodą dla Meijiego. Ross'ain wypił swój napój duszkiem i podniósł się.

- Kiedyś to się wykonywało zadania dla kart, dziś największym wyzwaniem jest złapanie każdego z Talii na tyle, by dał ci kartę. - westchnął ponownie, tupiąc lekko nogą. - Obowiązki wzywają. - mruknął i wyszedł szybkim krokiem.

Chłopak wziął kartę i przyglądał się jej przez chwilę, odwracając ją we wszystkie strony. Wydawał się przy tym ciut znudzony, lecz nie była to prawda, bo po prostu takie miewał rekacje. W końcu także wstał i schował przedmiot do kieszeni. Wyszedł na ulicę, biorąc głęboki wdech.

- Cóż, przynajmniej teraz mam jakiś cel.- Uśmiechnął się lekko zauważalnie i ruszył przed siebie. Chciał się jeszcze tutaj rozejrzeć oraz w miarę możliwości znaleźć jakiś nocleg.

Teraz w końcu zdecydował się rozejrzeć wokoło, ogarnąć spojrzeniem świat dookoła siebie. Miasto, w którym się znajdował, miało głównie białą zabudowę i wyglądało nawet przytulnie. Po wykładanych bruczkiem ulicach od czasu do czasu jechały konne wozy, w sumie bardziej proste furmanki. Tak czy siak chłopak czuł się tu dość zagubiony, bo nawet nie znał nazwy tego miejsca.

Aktualnie miał kilka możliwości. Przebiegły mu przed oczami nazwy kilku hoteli, wypisane na drewnianych szyldach. Mógł przecież poszukać jakiegoś przewodnika albo jakiejś jadłodajni.

A może by rzucić wszystko w cholerę i tu zostać?

Potrząsnął głową, sam jeszcze nie bedąc pewien, co powinien zrobić. Póki co chciał się tu rozejrzeć, a jego celem długoterminowym stało się pozbieranie całej Talii. Może na razie ochoty wracać do domu, ale sama pokusa, samo wyzwanie go zachęcało do pracy.

Po rozejrzeniu się po mieście w końcu poczuł głód. Kroki swe skierował do jakiejś jadłodajni. Poniosło go do "Markotnej Bobrzycy". Choć nazwa brzmiała dziwnie, ze środka wydobywały się zachęcające zapachy i to na tyle mocno, że mogło to największemu niejadkowi przełamać hamulce.Wobec owego wszedł do tejże jadłodajni, niezbyt wiedząc co ma wpierw zrobić. Podszedł do lady, by chociaż zapytać się o to, co też tu podają.Przy ladzie na szczęście nie było dużo ludzi. Na ścianie wywieszono sporą tablicę z mnóstwem potraw, jednak przy żadnej nie było ceny. Mógł wybrać cokolwiek, na co miał ochotę. Poza gwarem rozmów słychać było także stukoty szpilek kelnerek, co brzmiało nawet zabawnie.

Spojrzał na listę dań, w myślach oceniając ich wartość. W końcu jednak zdecydował sie na coś co wyglądało najtaniej. Może uda mu się to odpracować. Uśmiechnął sie ponuro, siadajac przy jakimś stole. Na najtańsze wyglądały placki ziemniaczane. Do Meijiego podeszła dziewczyna niosąca kilka parujących talerzy i postawiła jeden z nich tuż przed nim. O dziwo, były to właśnie placki ziemniaczane. Dziewczyna spojrzała mu w oczy z uwagą.

- Jesteś niemową?

- E, co? Nie, nie jestem. Tylko... - Westchnął nieco zażenowany. - ...Powinienem podejść do baru i tam zamówić?

Boże, chyba nigdy już tu nie przyjdę. Zresztą i tak pewnie nie będzie więcej okazji.

Przynajmniej taką nadzieję miał Meiji.

- Przepraszam za głupie pytanie, ale to się tu chyba za często zdarza, takie zamyślenie. Jesteś na świeżo ze Świata? Dawno mnie tam nie było... A, może najpierw zjedz sobie.

Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, czekając na reakcję Meijiego. Chłopak odwzajemnił uśmiech, wzruszając ramionami.

- W sumie to jestem. Co to znaczy, że dawno cię tam nie było?

Chłopak spojrzał na tacę z jedzeniem i przełknął ślinę.

- Ile kosztują takie placki? - Wskazał na talerze, nie czekając na odpowiedź na poprzednie pytanie.

- Nie kosztują, znieśli walutę zanim tu się pojawiłam. Jestem tu od kilku lat.

Chłopak kiwnął głową, po czym wskazał na placki.

- Jeśli naprawdę są za darmo to proszę jedną porcję.

Dziewczyna zostawiła mu jedną porcję, po czym zaczęła roznosić tu i tam wszystkie potrawy. Uwinęła się z tym dosyć szybko, po czym usiadła przy Meijim z zaciekawieniem.

- Szczęście, że mam parominutową przerwę, mogę sobie z tobą pogadać. Smaczne?

Meiji kiwnął głową.

- Bardzo. - wytarł usta i spojrzał uważnie na dziewczynę. - Skąd się wzięłaś w Krainie?

- Weszłam do opuszczonego wesołego miasteczka. A ty?

- Do opuszczonego domu, przez zakład z kumplami. Jak to działa z tym całym zbieraniem Talii?

- Fajna zabawa, dopóki ich nie pogubisz. Zbierałam karty dopóki nie wpadłam w kłopoty, potem mi się znudziło. Tak w ogóle... jak ci na imię?

- Meiji, a tobie?

- Annika. Kurde, jednak szybko minęła ta przerwa. Wiesz, muszę lecieć, bo lubię tu pracować.

Kelnerka odbiegła w swoją stronę, a Meiji znowu został sam. Skończył jeść i zebrał się na dwór. Po drodze zauważył porzuconą na ziemi mapę.

T-to całkiem spory obszar.

W sumie miał rację, mapa obejmowała kilkanaście miejscowości, las, góry i parę innych rzeczy.

Dzień chylił się ku zachodowi, a Meiji zorientował się, że sam znikąd zrobił się zmęczony.

Przed sobą dostrzegł lokal nazwany "Pod Śpiącym Susłem". Nieco zepsuty neon migał czerwonym światłem, a ze ściany lekko sypał się tynk. Meijiemu jednak na tyle było w tej chwili obojętne, że zaszedł właśnie tam. Niepewnie stanął w progu.

W recepcji siedziała wesoła dziewczyna z kilkoma plastrami na twarzy. Spojrzała na Meijiego nieco dziwnie.

- Hej. Szukasz noclegu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top